Przed rundą finałową ostatnich zawodów 65. Turnieju Czterech Skoczni Tande wciąż miał duże szanse na końcowy triumf. Do prowadzącego w cyklu Kamila Stocha tracił tylko 2,8 punktu. Atak na pozycję Polaka zakończył się jednak katastrofą.
22-letni Norweg skoczył tylko 117 metrów, bo w momencie wyjścia z progu z prawej narty wyskoczył zatrzask zabezpieczający wiązanie. Z tego powodu Tande walczył nie o odległość, a o to, by nie zrobić sobie krzywdy i w miarę bezpiecznie wylądować. Ze Stochem przegrał wyraźnie, a na dodatek stracił drugie miejsce na rzecz Piotra Żyły.
Dziennikarze i kibice zastanawiali się, co było powodem usterki sprzętowej. Trener Norwegów Alexander Stoeckl powiedział, że serwismen jego ekipy Thomas Hoerl był bardzo zasmucony - był przekonany, że to on jest winny dramatowi Tandego.
Młody norweski skoczek wziął jednak winę na siebie. - Obejrzałem nagranie ze skoku i wiem, co się stało. Widać, że gdy siedzę na belce, wiązanie nie jest właściwie zapięte - powiedział Tande.
- Wielka szkoda, że coś takiego się wydarzyło, zwłaszcza w finałowej rundzie Turnieju Czterech Skoczni. To była jednak trudna sytuacja, nigdy wcześniej w takiej się nie znalazłem, no i niestety mnie to przerosło - przyznał lider norweskiej ekipy.
Tande bardzo chwalił też wspomnianego Hoerla. - Nie chciałem, by czuł się winny. Wykonuje niesamowicie ważną i solidną pracę - powiedział.
Dyrektor sportowy kadry Norwegii Clas Brede Braathen pochwalił 22-latka z Kongsbergu - jego zdaniem przyznając się do błędu postąpił odważnie i dojrzale. - Mógł wyprzeć się całej odpowiedzialności, zamiast tego pokazał, że wie, za co jest odpowiedzialny. To szczególnie imponujące, że zrobił to w takiej sytuacji. Ta pomyłka miała przecież dla niego wielkie sportowe konsekwencje - powiedział Braathen.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: medale paraolimpijskie już mam, czas na medal IO zawodowców
SŁABY PSYCHICZNIE I BEZ DOPINGU.