W miniony piątek Polski Związek Narciarski ogłosił zakończenie współpracy z Thomasem Thurnbichlerem. Zastąpił go Maciej Maciusiak. Nowy trener reprezentacji w skokach narciarskich nie kryje zaskoczenia z powodu nominacji, ale przyznaje, że jest gotowy, by wyprowadzić naszą kadrę z kryzysu.
43-latek widzi szansę na poprawę wyników już w przyszłym sezonie. Ma nadzieje, że Biało-Czerwoni wywalczą co najmniej jeden medal podczas przyszłorocznych Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Mediolanie.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Nowa rola to spełnienie marzeń?
Maciej Maciusiak, trener reprezentacji Polski mężczyzn w skokach narciarskich: Jestem bardzo zadowolony. Wiem, że stanę przed trudnymi wyzwaniami, ale jestem na to w stu procentach gotowy, choć może nie miałem wiele czasu do namysłu przed podjęciem decyzji. Nie powiedziałbym natomiast, że to spełnienie marzeń. Skoki narciarskie są ze mną od najmłodszych lat, rola trenera również nie jest mi obca. Ukończyłem specjalne studia, od 2007 działam w związku.
ZOBACZ WIDEO: Były kadrowicz stworzył niesamowitą grę. Siatkówka bez wstawania z kanapy
Teraz skupiam się na tym, by jak najszybszej poprawić formę naszych zawodników. Wierzę, że już w przyszłym sezonie będziemy mogli świętować sukcesy i przyjeżdżać na poszczególne konkursy jako jedni z głównych faworytów. Przed akceptacją nominacji rozmawiałem ze wszystkimi skoczkami. Mamy wspólną wizję, wszyscy poparli moją kandydaturę. Rozmowy ze związkiem były ostatnim etapem, nie chciałem, aby ktokolwiek mi coś narzucał. Taki już jestem, że wolę wcześniej dowiedzieć się na czym stoję.
W trakcie zgrupowania po mistrzostwach świata rozmawiałem również z Michalem Doleżalem, który zasugerował, że jestem odpowiednią osobą na to stanowisko. Zaczęło się od żartu, potem rozmawialiśmy poważniej. Michal podkreślał, że skoczkowie chcą ze mną pracować i to dobry pomysł. Na początku podchodziłem do tego z dystansem. Potem przyszedł czas na chłodną analizę, oswoiłem się z tą myślą. Dlatego byłem mniej zaskoczony złożoną propozycją.
Spodziewał się pan tej nominacji?
Była dla mnie zaskoczeniem. Rozmawialiśmy z Thomasem o przyszłości. Gdy tylko otrzymałem propozycję, od razu go o tym poinformowałem. Powiedział, że jestem gotowy i powinienem kierować się sercem.
Czego zabrakło w minionych dwóch sezonach? Wizja trener Thurnbichlera była chybiona czy może widzi pan inną przyczynę słabszych wyników?
Również jestem współodpowiedzialny za niedawne niepowodzenia, pomagałem Thomasowi, pełniąc rolę asystenta trenera. Wydaje mi się, że główną przyczyną niezadowalających rezultatów był brak zaufania. Nie można powiedzieć, że organizacja i sposób przeprowadzania treningów były złe. W kluczowych momentach brakowało nam jedności. Bez tego nie da się walczyć o najwyższe cele, nawet jak wszystkie inne elementy są na najwyższym poziomie. Po prostu drużyna musi iść w jednym kierunku.
Skąd brak zaufania ze strony skoczków? Obserwował pan sytuację z bliska.
Nie chciałbym o tym mówić. Wiem, co należy poprawić, z kolei działające elementy pozostaną bez zmian. Na razie toczymy rozmowy. Można mówić wiele rzeczy, ale ostatecznie liczą się czyny i wyniki. Zrobię wszystko, co w naszej mocy, by skoczkowie zaczęli skakać lepiej.
Według pana zmiana na stanowisku trenera była nieunikniona?
Równie dobrze jako trener sam mogę znaleźć się w podobnej sytuacji do Thomasa. Takie pytania należy kierować do zarządu.
Łatwo było panu znaleźć wspólny język z trenerem Thurnbichlerem?
Współpraca układała się dobrze. Szybko się dobrze poznaliśmy. Pomiędzy nami nie było żadnej złej krwi, ani konfliktów. Do niedzieli pracowaliśmy razem, tak długo, jak się dało. Zostajemy przyjaciółmi. Thomasowi należą się podziękowania. Trochę się od niego nauczyłem, zresztą ze wzajemnością. Mimo bardzo trudnego sezonu da się również znaleźć kilka pozytywów. W tym miejscu należy przede wszystkim odnotować progres Pawła Wąska. Thomas się do tego przyczynił, jego wkład w lepsze wyniki Pawła był ogromny.
Thurnbichlerowi zarzucano, że nazbyt starał się być kolegą skoczków i chwilami brakowało mu twardej ręki. Pan zamierza być bardziej surowy?
To nie najlepsze słowo. Na pewno należy zachować balans. Nie zawsze da się być przyjacielem zawodników. Wszyscy muszą przestrzegać określonych zasad, począwszy od skoczków, skończywszy na sztabie szkoleniowym. Potrzebujemy jednej, jasnej wizji i klarownych reguł. Tak jest nie tylko w sporcie, ale również innych branżach.
Kulisy rozstania z Thurnbichlerem sprawiły, że pojawiły się krytyczne komentarze. Wiele głosów sugerowało, że decydujący głos powinien mieć lider kadry - Paweł Wąsek - a ten chwalił sobie współpracę z Austriakiem.
Rozmawiałem z Pawłem i doskonale znam jego zdanie na ten temat. Nie zgodzę się z takimi głosami. Autorami takich opinii najczęściej są osoby, które nie mają pojęcia, jak wyglądał cały proces.
Po bardzo przeciętnym sezonie w wykonaniu polskich skoczków spodziewał się pan, że PZN zdecyduje się zwolnić Thurnbichlera?
Sieć obiegają różne doniesienia, my najlepiej wiemy, co się dzieje w szatni. Niemniej doskonale zdajemy sobie sprawę z presji, która nam towarzyszy. Na pewno za sprawą słabych wyników sobie nie pomogliśmy.
Skoczkowie często nie gryźli się w język i publicznie krytykowali metody Thurnbichlera. Uważa pan, że to było niepotrzebne i takie opinie nie powinny wychodzić poza szatnię?
Z jednej strony tak, choć nie mogę odnieść się do wszystkiego. Osobiście słyszałem jedynie tę autorstwa Dawida Kubackiego dla Eurosportu. W poniedziałek dowiedziałem się, że podobnych głosów było więcej. Poniekąd to rozumiem. W emocjach mówi się różne rzeczy, dziennikarze również zadają trudne pytania.
Ale najpierw powinno się pójść do szatni, poczekać aż frustracja zelżeje i dopiero udać się do mediów. Takie wypowiedzi na pewno nie są nikomu potrzebne. Umówiliśmy się z zawodnikami i sztabem, że rozstajemy się w zgodzie i nie chcemy robić żadnych afer na sam koniec.
Jaką planuje pan obrać koncepcję, by doprowadzić do poprawy wyników polskich skoczków? Po wielu latach sukcesów oczekiwania są nadal wielkie.
Po pierwsze musimy zbudować silną i zjednoczoną grupę. Wśród zawodników widać nadzieje, że nieco inne podejście może doprowadzić do tego, na co wszyscy liczymy. Chciałbym, abyśmy po następnym sezonie mogli powiedzieć, że wykonaliśmy swoją pracę optymalnie. Jakimi zaowocuje to rezultatami? Czas pokaże.
Ile czasu musi upłynąć, by Polacy byli w stanie nawiązać do sukcesów sprzed kilku lat?
Wierzę w to, że jesteśmy w stanie to zrobić. Mam nadzieję, że już w przyszłym sezonie będziemy walczyć o czołowe lokaty w większości konkursów. Naszym zawodnikom nie można odmówić potencjału. Wielu z nich ma na koncie wybitne osiągnięcia. Bardzo chciałbym, żebyśmy na igrzyskach w Mediolanie zdobyli chociaż jeden medal.
Więc widzi pan szansę, że poprawa nadejdzie szybciej, niż pierwotnie zakładano?
Nie ma czasu na rewolucje. Po igrzyskach możemy wprowadzać zmiany systemowe. Nie brakuje młodych skoczków z potencjałem, ale ich czas dopiero nadejdzie. Starsi skoczkowie nie zabierają miejsca młodszym, bo nadal są od nich skuteczniejsi. Oczywiście na zawody będą jeździć najlepsi. Chciałbym, aby młodzież deptała po piętach naszym weteranom. Wówczas wzrasta poziom całej grupy.
Jak pan ocenia bieżącą kondycję polskich skoków narciarskich? Trudno nie mówić o kryzysie, z którym borykamy się od dwóch lat.
Staliśmy się średniakami, a musimy zrobić wszystko, aby wrócić na szczyt.
Jest pan mocno rozczarowany ubiegłym sezonem?
Był lepszy od poprzedniego. Bardzo dobrze prezentował się Paweł Wąsek, za którym najlepszy rok w karierze. On również ucierpiał na słabszej postawie pozostałych zawodników. Nie do końca mógł się cieszyć swoimi sukcesami, ze względu na wynik całej reprezentacji. Paweł udowodnił jednak, że jesteśmy w stanie rywalizować ze ścisłą czołówką światową. Wiele razy nas ratował i utrzymywał dobrą atmosferę w zespole.
Wąsek może w przyszłym sezonie zagrozić ścisłej czołówce światowej klasyfikacji generalnej Pucharu Świata?
Już w tym roku tam zawitał. Jeśli będzie systematyczny przez cały rok, uważam, że jest na to gotowy.
Więc patrzy pan w przyszłość z optymizmem.
Gdybym był pesymistą, nie brałbym tej kadry.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
A kiedy jakieś roszady w PZN? Skoki poszły w dół a kobiece są na dnie. Na dnie biegi i narciarstwo alpejskie oraz kombinacja norweska
Wynika z tego,że wiedział jako 2 trener jak poprawić wyniki skoczków,ale nie zrobił tego, bo był 2 trenerem i czekał jak zostanie 1.
Czyli oszukiwał pracodawcę, brał za Czytaj całość