Wywiad wywołał burzę. "Wszyscy widzimy, jaki kombinezon ma Piotrek"

Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Piotr Żyła
Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Piotr Żyła

Czy w skokach narciarskich oszukują wszyscy, w tym także Polacy? Anonimowa wypowiedź wstrząsnęła dyscypliną. - Jak nas zdyskwalifikują to robi się afera, ale wszyscy widzimy, jaki kombinezon ma Piotrek - tłumaczy dla WP SportoweFakty Jakub Kot.

Od kilku dni w świecie skoków wrze. Jeden ze sportowców w szwajcarskim "Blicku" ujawnił, że wszyscy zawodnicy oszukują, jeśli chodzi o kombinezony. Zarzucił on, że kontrole strojów tak naprawdę to fikcja, a wojna technologiczna sprawia, że każdy musi naginać przepisy. Czy naprawdę jest tak źle?

"To jest chore". Jak nagle stać się niższym o kilka centymetrów?

Pierwszym problemem, który na początku rzuca się w oczy, jest to, że pomiar zawodnika robi się przed sezonem. Tylko jeden raz. A to na tyle ważne, że część skoczków... nawet trenowała, jak ustawiać się do mierzenia, by zyskać korzyści.

- Zmieniły się przepisy, ale zawodnicy przygotowali się do tego pomiaru. Potrafią napiąć mięśnie, wygiąć ciało tak, że mogą się skurczyć lub wydłużyć nawet o parę centymetrów. Inne nacje trenowały pomiar, a to jest chore. Niektórzy są tak gibcy, że na pomiarze są w stanie zyskać sporo, a niektórzy nie - tłumaczy były skoczek, a obecnie trener oraz ekspert "Eurosportu" Jakub Kot.

Manipulować można nawet na temat swojego wzrostu. I to do takiego stopnia, że większości niezwiązanej z tym sportem nie mieści się to w głowie.

ZOBACZ WIDEO: Ten kibic oszalał. Zobacz, co zrobił w trakcie meczu

- To jest do zmiany - mówi wprost były skoczek. - Dla przykładu zawodnik normalnie ma 180 centymetrów, a nagle na pomiarze 174. To sprawia, że mają niżej krok - dodaje.

- To nie jest czarno-białe tylko szare. To nie wina zawodników, bo oni grają według zasad. Trzeba zmienić pomiar przed sezonem, do którego jest szyty kombinezon. To jest punkt wyjścia. Kontrolerów także jest za mało. Nie da się każdemu sprawdzić wszystkich parametrów. Christian Kathol proponuje pomiary 3D, a to pewnie by przyniosło efekt - wyjaśnia nasz rozmówca.

Polacy też nie są niewinni

Przepisy naginają wszyscy, w tym także skoczkowie ze światowej czołówki. Nikt nie może zostać w tyle, a wyścig brutalnie się napędza.

- Czołowi zawodnicy po konkursie są sprawdzani, choć kontrola też nie może być długa, bo wszyscy czekają na dekorację. Są studiowani, ale nie jakoś dokładnie. Raz w ubiegłym sezonie zdyskwalifikowano Graneruda, a trener Norwegów powiedział, że to się nie powinno zdarzyć, ale jak odpuszczą, to się przestaną liczyć - tłumaczy ekspert.

Także Polacy uczestniczą w tym procederze. - Jak nas zdyskwalifikują to robi się afera, ale wszyscy widzimy, jaki kombinezon ma Piotrek. Też ma nisko krok, ale jakoś przechodzi kontrolę - opowiada Kot.

- Mathias Hafele, trener techniczny naszej reprezentacji, powiedział, że musimy jechać na limicie. Jeżeli odpuścimy, to będziemy tracić - dodaje.

Jak to się dzieje, że skoczek w tym samym kombinezonie jednego dnia przejdzie kontrolę bez żadnych problemów, a drugiego zostaje zdyskwalifikowany?

- Raz cię nie złapią i masz więcej szczęścia, a raz zostaniesz zdyskwalifikowany. Decydują centymetry, trochę inaczej się ustawi zawodnik, inaczej wypnie brzuch, ułoży barki, wypije trochę więcej wody i o to wszystko się rozbija. Nie podoba mi się, w jaką stronę to poszło - przyznaje nasz rozmówca.

Czy jest nadzieja na przyszłość?

Jak na razie, przynamniej do końca tego sezonu, będzie trudno znaleźć wyjście z impasu. Kontrole na górze są szczątkowe, a na dole po prostu brakuje ludzi, by wszystkich zawodników rzetelnie sprawdzić.

- Kontrole na górze, w której sprawdzony jest tylko krok, trzeba przejść. Każdy kalkuluje, by kombinezon złapać sobie od góry pachami, by ten krok był jak najwyżej. Wszyscy to widzą. Na dole każdego nie można sprawdzić, bo nie ma na to tyle kontrolerów, ani tyle czasu. Czasem można więc wziąć za luźny kombinezon i ujść z tym na sucho - tłumaczy Kot.

Pojawiła się jednak propozycja, by wszystko rzetelnie sprawdzić jeszcze przed oddaniem próby. Wtedy w wypadku wykrycia nieprawidłowości zawodnik po prostu nie zostałby dopuszczony do startu. Szczątkowo taki przepis obowiązuje już dzisiaj, ale odnosi się tylko do jednego elementu.
 
- Żeby sprawdzić przepuszczalność kombinezonu przed skokiem, trzeba by było mieć specjalną maszynę u góry. Obecnie przed startem zawodnik staje gotowy do skoku, mierzy mu się krok i jak jest wszystko dobrze, to oddaje skok. Jeżeli kontroler na górze widzi, że ewidentnie kombinezon jest za duży, to zgłasza temu na dole, że np. jest za obszerny w udach. Wtedy Kathol na dole go może zweryfikować - przyznaje były skoczek.

- Na górze trzeba by było mieć miejsce do pracy i ludzi. Do sprawdzenia przepuszczalności potrzeba specjalnej aparatury, do długości buta to samo. Trzeba by było zrobić specjalne pomieszczenie. Kontrole też mają różną długość u różnych zawodników, czasem trwają ładnych kilka minut. To wpłynęłoby na płynność zawodów. Ewentualnie Letnie Grand Prix mogłoby być polem testowym - kończy Jakub Kot.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Dwa medale MŚJ. Takiego talentu zazdroszczą nam wszyscy

Źródło artykułu: WP SportoweFakty