Żebyśmy wreszcie coś wygrali - rozmowa z atakującym Jastrzębskiego Węgla Robertem Pryglem

Kapitan i jeden z dwóch najsolidniejszych filarów Jastrzębskiego Węgla wkracza w nowy rok pełen optymizmu i nadziei, że jego drużynę stać na sukces. Puchar Polski, podium PlusLigi, Final Four europejskich pucharów to jego zdaniem wciąż realne do osiągnięcia cele.

Ilona Kobus: Jak spędził pan świąteczno - noworoczny czas?

Robert Prygiel: Jako jedyna chyba drużyna w PlusLidze dostaliśmy aż osiem dni urlopu. Oczywiście każdy z nas wykonywał jakieś drobne ćwiczenia - siłownię czy bieganie, niemniej mieliśmy możliwość zregenerować siły, zwłaszcza psychiczne. Mam tylko nadzieję, że ta przerwa nie wybije nas z rytmu przed spotkaniem z Jadarem Radom, ale z drugiej strony - oni przecież też nie pracowali w święta.

Zdążył pan zapomnieć o porażce w Bydgoszczy?

- Tak jak nie wpadamy w euforię po zwycięstwach, tak nie zamartwiamy się przypadkowymi porażkami, bo to nie przyniosłoby nic dobrego. Warunki do tego, by zapomnieć o wpadce z Delectą były sprzyjające, gdyż zaraz po meczu rozjechaliśmy się do domów i spędziliśmy trochę czasu w gronie rodzinnym, delektując się urokiem świąt. Jedno jest pewne - punkty stracone w Bydgoszczy gdzieś będziemy musieli odrobić.

Pierwsza okazja już w sobotę, w spotkaniu z Jadarem Radom.

- Zawodnicy z Radomia są w ciężkiej sytuacji, bo wciąż walczą o ósemkę i zrobią wszystko, by wyrwać nam punkty. Nie wyobrażam sobie jednak, żebyśmy po raz kolejny przegrali z niżej notowanym rywalem, w dodatku na własnym boisku. Na pewno nie będzie to łatwe spotkanie.

Tym bardziej, że zmienił się tam niedawno szkoleniowiec...

- Wiadomo że nowy trener to na ogół nowy pomysł na grę, nowa taktyka i zawsze taka sytuacja zmienia oblicze drużyny - czasami na dobre, a czasami nie. Jak będzie w przypadku Jadaru Radom? Na pewno wszyscy zaczynają rywalizację o miejsce w składzie od zera i każdy zawodnik będzie się starał udowodnić, że zasługuje na szansę. Na boisku grają jednak zawodnicy, nie trener i to od nich najwięcej zależy.

Jastrzębie traci siedem punktów do lidera - zdążycie dogonić Skrę przed play – offami?

- Z jednej strony siedem punktów to dużo, a z drugiej mało, bo nie ma już takich zdecydowanych faworytów, jak jeszcze rok temu. To jest dwa i pół meczu i przy bardzo korzystnym obrocie spraw możemy zakończyć fazę zasadniczą nawet na pierwszym miejscu. Ale podkreślam - naszym celem nie jest pokonanie Skry na siłę czy udowadniania swojej wyższości nad innymi. Nie chcemy już głupio tracić punktów i to jest cel numer jeden na dziś.

Wciąż pan wierzy, że Jastrzębie stać na podium?

- To jest dopiero druga kolejka rundy rewanżowej i przed nami jeszcze wiele meczów i sporo punktów do zdobycia. Ciągle mamy realną szansę, żeby zająć wysoką lokatę przed play offami. Odpoczęliśmy fizycznie i psychicznie i może tuż po nowym roku nie będziemy jeszcze w szczytowej formie, ale na pewno starczy nam sił, by pokonać Jadar. Musimy to zrobić, żeby utrzymać kontakt z czołówką i nie stawać z nożem na gardle do meczów z Zaksą, Rzeszowem czy Bełchatowem. W play offach może zdarzyć się wszystko.

Spytałam, bo niedawno padły z pana ust dość mocne słowa na temat potencjału zespołu.

- Jestem w tej niezręcznej roli, że zaraz po spotkaniu muszę coś powiedzieć. Jak się przegrywa na własnej hali lub głupio traci punkty ze słabszymi rywalami, to czasami, na gorąco zdarza się coś chlapnąć - coś, co bardziej nasuwają emocje, niż umysł i logika. Mam nadzieję, że swoją postawą na boisku - w wygranych meczach z Zaksą czy Skrą pokazaliśmy swój potencjał i żadne słowa, wypowiedziane czasem trochę na wiwat, tego nie zburzą. Po przegranym meczu człowiek jest zły i ma pretensje do siebie i do wszystkich wokoło, a nerwy zazwyczaj są złym doradcą. Nad tym, jako kapitan muszę popracować.

Czuje pan, jako kapitan dodatkową odpowiedzialność na swoich barkach?

- Bardziej jako atakujący, bo na mnie spoczywa duża odpowiedzialność za wynik i jeśli gram słabo, zazwyczaj przegrywamy mecz. Jest to niebezpieczne, ale lubię taką odpowiedzialność i od niej nie uciekam. Jestem już dość zaawansowany wiekiem, jak na atakującego i w siatkówkę pogram jeszcze dwa, trzy lata. Kto wie, czy ten sezon nie jest dla mnie jedną z ostatnich szans, by powalczyć o najwyższe cele i zrobię wszystko, żeby jej nie zmarnować.

Z drugiej strony, ma pan przecież zmiennika, który w cięższych chwilach powinien wejść i pociągnąć grę.

- Tak się ułożyło, że do tej pory grałem bardzo dużo i Marcin Grygiel praktycznie nie dostał szansy. Ktoś więc może powiedzieć, że nie przekonuje jako zmiennik, ale to nieprawda. Wiem doskonale, że jak się prawie w ogóle nie gra, to niezwykle ciężko jest wyjść na jedną, dwie piłki i pomóc drużynie, a on niestety wchodzi wyłącznie z takim zadaniem. Nie miał dotąd możliwości potwierdzić swojej wartości. Poza tym, miał problem z Achillesem, potem był chory i dość długo nie trenował, więc ta przerwa też niekorzystnie wpłynęła na jego dyspozycję. Teraz praktycznie od miesiąca trenuje na pełnych obrotach i mam nadzieję, że dostanie szansę - takie w końcu były założenia klubu, trenera i jego przede wszystkim, że będziemy cały czas konkurować o miejsce w szóstce.

Spotykamy się u progu nowego roku, jaki był dla pana stary, 2008 rok?

- Nie mogę narzekać na rok 2008. To co najważniejsze, czyli zdrowie mi dopisywało i właściwie zaliczyłem sto procent meczów i treningów. Również w mojej rodzinie wszystko układało się pomyślnie. Sportowo natomiast to był średni rok. Graliśmy dobrze, walczyliśmy dzielnie, ale nic nie wygraliśmy i to było sporym rozczarowaniem. Dlatego w nowym roku chciałbym, żebyśmy grali lepiej, bądź gorzej, dłużej lub krócej, pięknie lub brzydko - nieważne... najważniejsze, żebyśmy coś wygrali. Życzyłbym sobie też, żeby zdrowie mnie nie opuściło i żebym udowodnił swoją postawą, że zasługuję na grę na wysokim poziomie w PlusLidze.

W reprezentacji również?

- Reprezentacja? To raczej już rozdział zamknięty.

Komentarze (0)