Wojciech Potocki: Czym was karmi trener Stelmach, że potem gracie jak nakręceni?
Jakub Novotny: Dziś jadłem kurczaka z ziemniakami (śmiech), a tak poważnie, to trener potrafi bardzo dobrze nastawić nas taktycznie do każdego spotkania. Czasami nawet pokrzyczy, ale generalnie świetnie się z nim rozumiemy.
Wygraliście ze Skrą, a pan znów zdobył prawie trzydzieści punktów. Nie boli ręka od tych ciągłych ataków?
- Co zrobić, taka jest rola atakującego. Cieszę się, że mogę te punkty zdobywać i pomóc zespołowi. A że ich dużo? Trzeba pamiętać, iż trzy mecze wygrywaliśmy po tie breakach. Było po prostu było dużo punktów do zdobycia (śmiech).
Jeszcze na dwa dni przed meczem w Bełchatowie leżał pan w szpitalu pod kroplówką. Jak pan to robi, że potem zostaje MVP spotkania?
- Tak kroplówka postawiła nas na nogi, bo ja i kilku chłopaków byliśmy mocno przeziębieni. Wie pan, wiatr zimno, zdarza się… . Na szczęście skończyło się dobrze.
Kibice w Kędzierzynie doskonale pamiętają ubiegły rok i te pana ciągłe kontuzje. Teraz też wciąż drżą, czy Novotny pojawi się na parkiecie
- Niestety mam problemy z kręgosłupem, a to nigdy się nie kończy. Raz jest lepiej, a raz boli. Na szczęście dzięki zabiegom w Czechach i doskonałej pracy naszego fizjoterapeuty Aleksandra Bieleckiego wszystko jest już O.K. Takie same problemy mają
Michał Winiarski i Sebastian Świderski . Jest na to tylko jedna rada - odpocząć dwa, trzy miesiące po sezonie. Ja na razie nie narzekam. Oby trwało to jak najdłużej.
Bardzo dużo punktów zdobywa pan z kontrataków…
- To prawda. Siatkówka to taka gra, że musisz albo dobrze przyjąć zagrywkę, albo dobrze bronić w polu. Nam się w tym roku najlepiej udaje drugie. Stąd często wyprowadzamy kontry. Chociaż na przyjęcie też ostatnio nie narzekamy. Trochę gorzej idzie nam w bloku, lecz wciąż nad tym pracujemy.
Atakujący musi się doskonale rozumieć z rozgrywaczem. Jak pan, Czech, dogaduje się ze Słowakiem, Michałem Masnym? Przecież wasze narody nie przepadają za sobą?
- Z „Miśkiem” dogadujemy się po czesku, albo po słowacku (śmiech). Na prawdę nie ma problemu. Mam wielu przyjaciół na Słowacji, a z Masnym graliśmy razem w Opavie i to teraz procentuje. Jak już doskonale wiem jak mi wystawi piłkę, a ze gra bardzo kreatywnie, to wychodzi nam wiele zagrań. Jak to się u was mówi? Znamy się jak konie.
Jak łyse konie.
- No właśnie, jak łyse konie. (śmiech)
W najbliższy piątek zagracie z AZS Częstochowa. Czy Robert Szczerbaniuk opowiadał panu, jakie wojny toczył kilka lat temu Mostostal z Galaxią?
- Robert to świetny gość i nie tylko on mówił o tych meczach. Cóż, teraz może być podobnie, chociaż w tym roku każdy mecz w lidze wygląda jak wojna. Ciągle musisz być skoncentrowany i grać na sto procent, bo inaczej po prostu przegrywasz.
I wy, i częstochowscy akademicy rozegraliście najwięcej tie breaków w lidze. Czy w piątek tez będzie pięć setów?
- Ja bym chciał skończyć szybciej, ale kto wie… . Jeśli uda się nam cały czas utrzymać koncentrację, to powinniśmy zdobyć trzy punkty. Częstochowianie mają młodą drużynę i dlatego grają trochę w kratkę. Potrafią wygrać seta, by za chwilę psuć piłkę za piłką. Zapowiada się jednak bardzo trudne spotkanie. W zeszłym roku, w grudniu, wygraliśmy w Azotach 3:1, może teraz będzie tak samo?
Jeszcze nie przegraliście w tym sezonie. Jak pan myśli dalej tak będzie?
- O, to strasznie trudne pytanie. Chcemy wygrywać, ale każdy mecz będzie teraz niezwykle trudny. Po akademikach z Częstochowy, jedziemy do Olsztyna, a na koniec Jastrzębski Węgiel. Strasznie mocni rywale…
Grał pan już we Włoszech, Francji, Grecji, Czechach i nigdzie nie zdobył pan mistrzostwa ligi. Może teraz uda się w Kędzierzynie?
- Ja w ogóle o tym nie myślę. Chcemy wygrywać kolejne mecze i fajnie byłoby zająć miejsce które da nam możliwość gry w europejskich pucharach. To jest cel na ten sezon.
Pogadajmy trochę po panu. Mieszkał pan w różnych miastach Europy. Jak się żyje w Kędzierzynie?
- Od 6 lat mieszkam w Pradze i jestem przyzwyczajony do dużego miasta, ale w Kędzierzynie czuję się też wspaniale, bo mam tu "wybornych" kolegów. Trochę tylko ciężko wchodzić na czwarte piętro, bo mieszkam w bloku bez windy (śmiech). Ale może to taki dodatkowy trening.
Ma pan 28 lat…
- Dwadzieścia dziewięć…
Przepraszam, dwadzieścia dziewięć. To chyba najlepszy wiek dla siatkarza. Czy osiągnął pan w tym sezonie pułap swoich możliwości, czy też może pan grac jeszcze lepiej?
- Zawsze można być lepiej. Teraz bardzo dużo zależy od zdrowia. Mam jeszcze wiele sił, jestem dynamiczny, ale jak przytrafi się kontuzja, to nic nie poradzę. Druga rzecz to doświadczenie. Sam widzę, że teraz nie zawsze biję mocno i przed siebie. Owszem potrafię tak uderzyć, lecz często obijam blok, albo plasuję piłkę. Zresztą tak radzi nam trener Stelmach. Doświadczenie robi swoje.
A po pracy? Przecież nie tylko siatkówką człowiek żyje?
- No nie, ale w tym roku liga jest tak ciężka, że trzeba jak najwięcej energii zachować na mecze. Ale po sezonie, kiedy jest więcej czasu, lubię pograć w tenisa. Często oglądam też czeską telewizję i piłkarskie mecze Ligi Mistrzów, albo hokej.
A przyjaciele? Z kim pan się zaprzyjaźnił w drużynie?
- Wszyscy są fajni, a najlepiej dogaduję się z Michałem Masnym. Znamy się także z Terrym Martinem, bo razem graliśmy Peruggi. Ekstra facetem jest "Benek" Szczerbaniuk, a w zeszłym roku dobrze czułem się w towarzystwie Eugena Bakumovskiego. Nie mogę na nikogo narzekać. Kiedy jednak mam dwa trzy dni wolnego, to ruszam do odległej o 70 kilometrów Ostrawy. Tam też mam przyjaciół.
Na koniec niech pan zdradzi tajemnicę. W lidze wszyscy wiedzą, że decydujące piłki Michał Masny zagra do Novotnego. Ustawiają na pana blok, a i tak zdobywa pan najważniejsze punkty meczu. Jak to się robi?
- Ha, ha, ha. Taka praca. Najlepiej wtedy za dużo nie myśleć, bo to tylko przeszkadza. Jeśli zaczynasz zbyt dużo kombinować to prawie na pewno nie zdobędziesz punktu. Trzeba po prostu skończyć akcję i tyle. Najlepsze są wtedy proste sposoby.
Wyobraźmy sobie, że w sobotę, z AZS Częstochowa, w piątym secie przy stanie 15:14 dla was, ma pan piłkę w górze. Co wtedy?
- Przede wszystkim, chcemy wygrać wcześniej i zdobyć trzy punkty. Gdyby jednak był ten tie break i taki wynik, to w ogóle nie będę myślał, tylko uderzę najlepiej jak potrafię i… będzie 16:14 dla nas. (śmiech)