Marcin Olczyk: Spokój mistrza

Asseco Resovia Rzeszów, niczym tytułowa lokomotywa z wiersza Juliana Tuwima, rozpędza się bardzo powoli. Widać już jednak, że wykoleić ją będzie piekielnie trudno.

Stoi na stacji lokomotywa…

Rzeszowianie, jak pociąg na stacji początkowej, do sezonu w pewnym sensie gotowi byli tak naprawdę długo przed startem rozgrywek. Działacze stanęli na wysokości zadania i już na koniec maja kadra była skompletowana, a każdy z pozyskanych zawodników był przynajmniej tak dobry, jak gracz, którego miejsce zajmował. Z pomocą przyszedł też ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski, rezygnując w trakcie przygotowań do najważniejszej imprezy sezonu z usług Krzysztofa Ignaczaka i Dawida Konarskiego. Zresztą Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski czy Czech Lukas Tichacek na mistrzostwach Europy długo się nie "męczyli". Oczywiście Asseco Resovia Rzeszów personalnie w okresie przygotowań do sezonu warunków komfortowych nie miała, ale na tle PGE Skry, Jastrzębskiego Węgla czy ZAKSY wyglądało to już całkiem nieźle. Poza tym zachowany został trzon zespołu i "ciągłość" władzy, co w porównaniu z ekipami z Bełchatowa czy Kędzierzyna-Koźla wydaje się być olbrzymim atutem. Pewni swojej wartości i świadomi własnego potencjału rzeszowianie mogli więc cierpliwie czekać na swojej stacji początkowej na sygnał do odjazdu.

Najpierw powoli, jak żółw ociężale

Początek podróży do najlepszych jednak nie należał. W 5 pierwszych meczach ligowych Resovia dwa razy schodziła z parkietu pokonana, choć w Jastrzębiu Zdroju czy Bełchatowie nikomu nie gra się łatwo (zresztą w ostatnim wypadku zwycięstwo było naprawdę blisko). Doszły do tego męczarnie w Lidze Mistrzów z rywalami co najwyżej przeciętnymi. Podopieczni Andrzeja Kowala, mimo że stylem nie zjednywali sobie fanów, parli do przodu w wyznaczonym przez trenera kierunku. Po drodze przydarzały się pomniejsze problemy i trudności, ale zespół wszystkie przeciwności losu (jak chociażby kontuzję Ignaczaka) przezwyciężał na ogół bezboleśnie. Krytyką nikt się nie przejmował, zwłaszcza że wyniki pozwalały odpierać zarzuty dotyczące jakości prezentowanej gry. Kowal spokojnie ogrywał cały zespół, chcąc przed decydującą fazą sezonu mieć gotowych do boju wszystkich podwładnych.

Gładko tak, lekko tak toczy się w dal

Czy okres dochodzenia do formy dobiegł już końca? Możliwe, ponieważ w 2014 rok Resovia weszła z rozmachem. Zdążyła już zrewanżować się za porażki Jastrzębskiemu, a zwłaszcza Skrze, którą w miniony weekend po prostu rozbiła. Po raz kolejny szkoleniowiec najlepszego od dwóch lat polskiego zespołu pokazał niedowiarkom, że wie co robi. Dzięki ograniu całego zespołu mógł w meczu z bełchatowianami dać odpocząć kilku ważnym graczom. Ich zmiennicy byli tak dobrze dysponowani, że jakiejkolwiek różnicy w jakości nie odczuł nikt (może poza Skrą, którą taki skład tego dnia po prostu przerósł). Zniknęły też problemy rzeszowian w Lidze Mistrzów. Mimo obaw wielu obserwatorów mistrz Polski rozprawił się z Knack Roeselare i już może myśleć o meczach o awans do Final Four Champions League przeciwko… Jastrzębskiemu Węglowi.

I gnają, i pchają, i pociąg się toczy

Wszystko w skazuje na to, że Resovia do najważniejszej części sezonu jest już więc przygotowana. Oczywiście pracy przez zawodnikami z Podkarpacia jeszcze sporo, ale nikt nie mówił, że obrona tytułu i walka o medale na arenie europejskiej będą "bułką z masłem". Wydaje się jednak, że ekipa Kowala sunie po właściwych torach i wykoleić ją będzie naprawdę trudno. Siłą tego zespołu nie są umiejętności poszczególnych graczy, a potęga drużyny kompletnej, działającej jak jeden organizm, pod wodzą tego samego od dawna przełożonego, który dodatkowo sam z roku na rok czyni olbrzymie postępy. Mówi się, że każdy jest kowalem własnego losu. Czy trener Resovii w swojej rzeszowskiej kuźni wykuje w tym sezonie kolejny tytuł?

Marcin Olczyk

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!