Mowa o osobie doskonale znanej dla wszystkich osób związanych z rugby. Ojciec Gienadija, Walery Koczanow, to wieloletni zawodnik Arki Gdynia, a także trener ukraińskiej reprezentacji rugby. Jego synowie kontynuują sportowe pasje ojca. Gienadij to były bokser, a obecnie żołnierz walczący o wolność swojego kraju. Wołodimir to z kolei czynny zapaśnik, który walczy o kwalifikację olimpijską na igrzyska w Paryżu.
Obecnie jednak wszystkie działania rodziny są podporządkowane dojściu do zdrowia Gienadija, który już dwukrotnie mocno ucierpiał w działaniach wojennych.
Pierwszy raz został poszkodowany w wyniku trafienia odłamkami, ale wtedy na szczęście dość szybko wrócił do sprawności i znów pojawił się na froncie. Drugi uraz okazał się jednak dużo poważniejszy i obecnie uniemożliwia nie tylko powrót do wojska, ale także normalne funkcjonowanie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można im pozazdrościć. Bajeczny urlop dziennikarki i piłkarza
- Nadepnąłem na minę przeciwpiechotną PMN i straciłem nogę. Dziś leżę w szpitalu we Lwowie. Na wojnie spędziłem blisko rok i przeżyłem tam zarówno chwile wielkiej radości, jak i kompletnie dewastujące momenty, które na zawsze zmieniły moje życie - przyznaje w rozmowie z nami sam Gienadij.
- O tym urazie dowiedzieliśmy się przypadkowo, bo Walery Koczanow jest na tyle dumnym człowiekiem, że nie chciał się "żalić". Pomoc jest jednak niezbędna, bo chodzi o ufundowanie specjalistycznej protezy, która umożliwi jego synowi normalne funkcjonowanie, a nawet powrót na front. Mamy już wstępny plan, ale potrzebujemy przynajmniej 60 tysięcy złotych - przyznaje były rugbista i organizator zbiórki, Jarosław Bator.
Polacy odwiedzili ostatnio poszkodowanego, który wciąż zmaga się z komplikacjami po urazie. Jego sytuacja wciąż jest daleka od dobrej, a noga została amputowana na wysokości podudzia. Wszyscy mają jednak nadzieję, że rehabilitacja pomoże mu odzyskać siły i sprawność.
- Chcę wrócić na front i wciąż służyć w armii. Uważam, że to mój patriotyczny obowiązek. Sytuacja na froncie jest coraz trudniejsza, ale nikt nie ma zamiaru się poddawać, dlatego tym szybciej chcę znów tam być. Być może nie uda mi się znów wskoczyć do okopów, ale mogę się przydać na wiele innych sposobów - deklaruje Gienadij.
On sam najgorzej ze wszystkich swoich wojennych doświadczeń wspomina walkę w Makiejewce, czyli w mieście położonym nieopodal Doniecka. - To było coś niewyobrażalnego. Mój dzień trwał tak naprawdę trzy doby, w trakcie których miałem okazję przespać się zaledwie 3-4 godziny. Przez cały czas trwała walka na śmierć i życie - dodaje.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Polska zyska lidera na lata? "Ma papiery"
Zieliński padł ofiarą polityki. "To żenujące"