Paweł Molgo już jako nastolatek był obiecującym kierowcą. Pierwszy start za kierownicą rajdówki zaliczył w 1979 roku. Musiał jednak zawiesić karierę, aby mocniej skupić się na rozwijaniu biznesu. - W moim przypadku ta pasja nosiła znamiona choroby. Nie miałem wyjścia. Studia, biznes, rodzina. Pojawiła się delikatna prośba ze strony żony, że albo jedno albo drugie - mówi Molgo w rozmowie z WP SportoweFakty.
Jak przyznaje twórca zespołu NAC Rally Team, z rajdami jest jak z alkoholizmem, "nie można trochę". - Męczyłem się z tym strasznie. W latach 90. i na początku 2000 nawet nie jeździłem na rajdy w roli kibica, bo kosztowało mnie to dużo stresu. Chciałem się koncentrować na firmie i rodzinie. Z perspektywy czasu wiem, że to była słuszna decyzja - dodaje Molgo.
Gdy Molgo zabezpieczył finansowo rodzinę, a marka NAC stała się wiodącą na polskim rynku, powrócił do rajdów. Dwukrotnie zostawał mistrzem Polski w samochodach historycznych. Zwyciężył rajd Africa Eco Race rozgrywany na afrykańskich bezdrożach, na których przed laty można było obserwować Rajd Dakar. Ścigał się też w Monte Carlo, Tunezji, Rosji i innych krajach, z których przywoził zwycięstwa.
ZOBACZ WIDEO: Szeremeta szczęśliwa po gali w Lublinie. "Na pewno tego brakowało"
W rozmowie z WP SportoweFakty polski przedsiębiorca i kierowca tłumaczy, że bez rajdów nie osiągnąłby sukcesu w biznesie, jak i również bez firmy nie miałby możliwości rywalizacji na trasach odcinków specjalnych.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Trudniej osiągnąć sukces w biznesie, czy w motorsporcie?
Paweł Molgo, twórca firmy NAC i zespołu rajdowego NAC Rally Team: Przewrotnie powiem, że najtrudniej wychować syna, a będąc już całkowicie poważnym, to są porównywalne historie. Trzeba ryzykować, żeby wygrać, ale trzeba też mieć dużo zdrowego rozsądku, mierzyć siły na zamiary, wiedzieć gdzie się jest, wyważyć możliwości swoje i samochodu. Obie dziedziny dzieli element szczęścia.
Pytam nieprzypadkowo, bo bez sukcesu firmy nie byłoby startów w rajdach, jak i w drugą stronę - nie byłoby biznesu bez zaparcia znanego z rajdów.
Przerwałem karierę, bo przyszły lata 90., złoty okres rajdów w Polsce. Wiedziałem, że nie dam rady zrobić dwóch rzeczy na raz. Musiałbym prowadzić firmę na pół gwizdka i startować w rajdach też połowicznie. Rozkręcenie biznesu i jego ustabilizowanie wymaga ogromnych środków. Decyzja zatem była oczywista. Bałem się, że stracę najlepszy czas na otwarcie firmy.
Z perspektywy czasu widzę, że to byłaby dobra decyzja. Gdybym nie poświęcił się wtedy temu na 100 proc., to nie byłoby tego, co jest teraz. To jest dobra wiadomość dla seniorów, że człowiek 60-letni może startować w rajdach, nawet wygrywać Dakar jak w przypadku Carlosa Sainza. Gdybym postąpił inaczej, to nie byłoby ani firmy NAC, ani występów w rajdach.
Walka o sponsorów jest kluczowa i bardzo ryzykowna. Aby go pozyskać, trzeba coś pokazać i wydać sporo pieniędzy. Motorsport to nie są tanie rzeczy. Jest nieprzewidywalny. Można zakładać pewne rzeczy, a wystarczy jeden wypadek na trasie i wyliczenia idą do kosza.
Czy pana napędza pasja? Skupił się pan na startach w rajdach historycznych. Nie wiem, czy one wytwarzają duży ekwiwalent reklamowy.
Jest to trudne do obliczenia. Jak to ktoś powiedział w firmie, jestem jej najlepszym ambasadorem. Pokazuję, że można i odnoszę sukcesy. Do tego prezentujemy nasze produkty, mamy polski serwis podczas rajdów. Wszystko staramy się robić w Polsce. Natomiast ja nigdy nie lubiłem słupków marketingowych, raportów na temat tego, co się opłaca. Czasem są to wirtualne liczby.
Żeby iść do przodu, dla dobra kraju, to takie rzeczy muszą się dziać. Musimy się wspomagać wzajemnie. Również takie projekty, których nie czujemy. Jako firma wspieram AMP futbol, bo chociaż nie lubię piłki nożnej, to piękne jest to, że grają w nią ludzie pokrzywdzeni przez los, którzy stracili rękę czy nogę. To jest kapitalna inicjatywa, ludzi to podbudowuje i motywuje do działania, zwłaszcza w trudnych czasach covidowo-wojennych. Sporo młodzieży nie wie, co robić i trzeba jej pokazać, że warto.
Niedawno na rajdzie w Grecji spotkałem 70-letniego pilota, który po wyjściu z rajdówki powiedział, że jest potwornie zmęczony. Jestem młodszy, ale nie ukrywam, że czasem po opuszczeniu kokpitu też odczuwam trudy ścigania. Doszliśmy do wniosku, że jakbyśmy przestali startować w rajdach, to byśmy umarli.
W sezon 2025 wchodzicie ze Skodą Octavią WRC jako nowym samochodem w zespole. To dowód na to, że macie pomysły na rozwój obu gałęzi działalności?
Chcemy się rozwijać nie tylko w rajdach, ale też w biznesie. Badania pokazały nam, że marka NAC jest znana w Polsce i nie tylko. Jesteśmy już rozpoznawalni jako producenci urządzeń ogrodniczych i warsztatowych, ale na bazie tego chcemy jeszcze wejść na rynek profesjonalnych narzędzi motoryzacyjnych. Stworzyliśmy profesjonalny zespół ludzi, który pracował nad takim sprzętem. Pierwsze próbki zostały wysłane w świat i odbiór jest pozytywny.
A gdzie poza Polską działa NAC?
Mamy swoje oddziały w Czechach, Słowacji, Węgrzech i Rumunii. Nasze produkty są dostępne na Amazonie. Sprzedajemy też nasze produkty we Francji. To jest naturalny rozwój, bo w Polsce zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić.
Czyli kolejna polska firma, która pokazuje, że nie należy się bać podboju świata?
Absolutnie tak. Jestem dumny z tego, że jesteśmy w 100 proc. polską firmą. Przez wielu jesteśmy odbierani jako amerykański podmiot. Trochę prawdy w tym jest, bo na początku lat 90. tak było. Również w rajdach obsługuje nasz polski zespół serwisowy, choć miałem propozycje, by wynająć rajdówki gdzieś poza granicą z pełną obsługą. Byłoby to prostsze, ale uparłem się, że jak mamy jeździć, to mamy promować Polskę.
Mam fioła na punkcie promocji polskiego motorsportu i Polski. Nasze auta są biało-czerwone, w Monte Carlo startowałem Fiatem 125. W Rajdzie Safari pojawiłem się za kierownicą Mercedesa, bo przed laty te afrykańskie trasy z sukcesami pokonywał Sobiesław Zasada. Ścigałem się też biało-czerwonym Fordem Sierra, bo takim jeździł Marian Bublewicz. Przy okazji moich zagranicznych występów, zawsze chciałem, aby jakiś element Polski tam funkcjonował, bo byliśmy jedynymi przedstawicielami naszego kraju w tych imprezach.
Polsko-amerykański początek firmy?
Tak. Miałem wspólnika ze Stanów Zjednoczonych w 1991 roku. Pomysł był mój, bo wtedy tutaj niewiele się działo, wszystko w Polsce było potrzebne. Mój partner pomógł w kontaktach z fabrykami, ale niestety zmarł nagle po dwóch latach działalności NAC. To był olbrzymi cios i nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Zaparłem się, zwłaszcza że przed śmiercią kazał mi dalej ciągnąć firmę i udało się.
Ma pan jeszcze jakieś plany i marzenia do zrealizowania?
Chciałbym, aby firma miała zasięg globalny. Mamy na to plan i to robimy. Przychodzą młodsi ludzie do niej, bo ja czasem nie nadążam i mają swoje koncepcje. Z tym związany jest też sport. Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie jeździć w rajdach. Nawet jeśli nie będę występował, to chciałbym, aby NAC Rally Team dalej funkcjonował i dawał szansę młodszym kierowcom.
Jestem przeszczęśliwy, że rajdy historyczne się tak rozwijają. To dla mnie fantastyczna rzecz, bo kocham klasyczną motoryzację z lat 60. i 70. Ikony sportowe z lat 80. i 90. też są mi bardzo bliskie. Na tych rajdach pojawiają się dziesiątki ludzi, czego wielu nie jest świadomych. To pokazuje, że kibice tęsknią za dawnymi rajdówkami WRC.
Zresztą zobaczmy, co dzieje się na rynku samochodów. Producenci odwracają się od elektryków. Porsche lekko zawraca, Volvo też powiedziało "dość" rozwojowi elektryków, WRC rezygnuje z hybryd.
rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty