Sukces, który wszystko zmienił. Mija 10 lat od srebrnego medalu piłkarzy ręcznych na mistrzostwach świata

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Dokładnie dziesięć lat temu - 4 lutego 2007 roku - reprezentacja Polski piłkarzy ręcznych pod wodzą Bogdana Wenty wywalczyła srebrny medal mistrzostw świata w Niemczech. - Od tego wszystko się zaczęło. Wyszliśmy na salony - wspomina Grzegorz Tkaczyk.

1
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Sukces, który wszystko zmienił

Srebrny medal wywalczony w Niemczech tchnął życie w polską piłkę ręczną. "Orły Wenty", wtedy jeszcze nieznane zbyt dobrze kibicom, w kolejnych latach miały stać się idolami wielu młodych ludzi, a mecze z ich udziałem gwarancją wielkich emocji.

- To były mistrzostwa, od których wszystko się zaczęło. Wyszliśmy na salony, daliśmy początek pięknej erze. Nikt z nas nie spodziewał się jednak medalu - mówi Tkaczyk, który był wówczas kapitanem zespołu.

- Ruszyliśmy tę dyscyplinę - stwierdza natomiast Artur Siódmiak, wtedy podstawowy obrońca drużyny. Występami w Niemczech zawodnicy Wenty odkurzyli kibicom zapomnianą dyscyplinę, która przez ponad 20 lat powoli konała. Ci ludzie byli skazani na sukces, na który z kolei nikt w polskiej piłce ręcznej nie był gotowy.

Drogę Polaków do medalu wspominamy wraz z Bogdanem Wentą oraz Tkaczykiem i Siódmiakiem.

2
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Wenta - brakujący element

- Dwa lata przed mistrzostwami w Niemczech byliśmy w czarnej dziurze. Okej, mieliśmy fajny zespół. Były świetne indywidualności, zawodnicy występowali w Bundeslidze. Ale nigdy nie potrafiliśmy przełożyć tego na boisko i stworzyć monolitu, który rozumiałby się bez słów - opowiada Tkaczyk.

Na papierze Polacy mieli wtedy dobry skład, który jednak nie był w stanie osiągnąć sukcesów. Na rozegrane w 2005 roku mistrzostwa świata w Tunezji kadra w ogóle nie pojechała, bo pół roku wcześniej przegrała eliminacje ze Szwedami. Perspektywy nie były najlepsze.

Wszystko odmieniło się jednak jesienią 2004 roku. Do wyścigu o posadę selekcjonera kadry stanął Wenta. - Zadzwonił do mnie Marcin (Lijewski) i zasugerował, żebym przejął kadrę. Myśl zakiełkowała. Rozmawiałem z zawodnikami, zbadałem sprawę. Zrozumiałem, że to pewna szansa. Za granicą mówiło się, że mamy dobrych graczy, tylko brakuje wyników. Trzeba było stworzyć zespół - wspomina.

Kadrę objął w październiku 2004 roku i szybko zaczął zmieniać mentalność zawodników. - Bogdan zdjął z nas presję - podkreśla Siódmiak, a Tkaczyk dodaje: - Zaczęliśmy wszystko inaczej postrzegać. To był kluczowy moment i kluczowa decyzja. Od przyjścia Bogdana wszystko ruszyło.

Na wyniki nie trzeba było długo czekać - w czerwcu 2005 roku Polacy pokonali Szwedów i awansowali na Euro 2006, gdzie w przebudowanym składzie zajęli 10. miejsce, a kilka miesięcy później wywalczyli kwalifikację na mistrzostw świata w Niemczech. Tam mieli już zagrać o wyjazd na igrzyska w Pekinie.

3
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Nie mieli nic

Jadąc na mistrzostwa w Niemczech reprezentacja miała jednego sponsora. Ale to i tak był postęp, bo gdy dwa lata wcześniej Wenta objął zespół - kadra nie miała nic.

- Siedziba Związku znajdowała się w prywatnym mieszkaniu przy ulicy Gdańskiej. Przyszedłem tam, a drzwi otworzył mi gość w kapciach, z pieskiem na ręku. Kiedy z Jurkiem Noszczakiem, wówczas szefem wyszkolenia, tworzyliśmy pierwszą listę powołań, on pisał, a ja stałem. Kiedy ja siadałem pisać, on wstawał. Tyle było miejsca - wspomina Wenta.

Za wiele rzeczy zespół płacił sam. - Przed pierwszym turniejem na lotnisku w Warszawie dostałem dwie koperty: jedną z paszportami, drugą z biletami. A ludzie ze Związku zniknęli - mówi Wenta.

Był 2006 rok, reprezentacja leciała na Euro do Szwajcarii. Za nadbagaże i torbę lekarską trener zapłacił sam, na pobyt w szpitalu chorego na zapalenie płuc Grzegorza Tkaczyka zrzucili się wszyscy zawodnicy. - My naprawdę wtedy nie mieliśmy nic! - dodaje.

4
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Medal? Jaki medal?

Do Niemiec Wenta zabrał szesnastu zawodników. W Polsce grało tylko sześciu z nich. Reszta - w niemieckiej Bundeslidze albo w Szwajcarii. Niektórzy dziennikarze widzieli w Polakach czarnego konia turnieju, inni podkreślali nawet, że stać ich na medal. Ale kadra nie miała wielkich marzeń.

- Nikt z nas nie myślał, że uda się zdobyć medal albo zagrać w finale. Żyliśmy z meczu na mecz - mówi Tkaczyk, a Siódmiak zdradza: - Przed turniejem na zajęciach z psychologiem wrzucaliśmy do pudełka karteczki, na których mieliśmy napisać co każdy z nas chce osiągnąć na mistrzostwach. Większość liczyła na miejsce, które gwarantowało dalszą kwalifikację olimpijską. I ja też coś takiego napisałem.

Zespół napędzał się jednak z każdym zwycięstwem. W pierwszej fazie turnieju grupowymi rywalami Polaków byli Argentyńczycy, Brazylijczycy i Niemcy. Pierwszych Biało-Czerwoni pokonali 29:15, drugich 31:23. Mecz z Niemcami decydował o pierwszym miejscu w grupie. Polacy wygrali 27:25.

- Wtedy jeszcze cieszyliśmy się każdym występem, czuliśmy, że jesteśmy coraz silniejsi. Ale dopiero zwycięstwo z Niemcami nas nakręciło - mówi Tkaczyk. Siódmiak dodaje: - Poczuliśmy krew.

5
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Zimny prysznic

Wygrana z Niemcami zmieniła nastroje w zespole. Drużyna poczuła się mocna, wiedziała, że stać ją na sukces. A Wenta powtarzał im: To, co różni was od rywali, to tylko kolor koszulek.

Drugą rundę Polacy zaczęli jednak od falstartu - otwierający rywalizację mecz z Francuzami przegrali aż 22:31. - To sprowadziło nas na ziemię. Ale ten zimny prysznic bardzo nam pomógł. Później wszystko szło już fajnie - stwierdza Tkaczyk.

Zespół wrócił na dobre tory w kolejnym meczu, z Islandią. Jeszcze w 53. minucie Polacy przegrywali 29:30, ale Karol Bielecki w samej końcówce zdobył trzy bramki w 100 sekund i Biało-Czerwoni wygrali 35:33. Potem dołożyli do tego zwycięstwa nad Tunezją (40:31) i Słowenią (38:27). I znów zajęli pierwsze miejsce w grupie.

To, co ich nakręcało, to świetna atmosfera i muzyka. - Słuchaliśmy różnych piosenek. Ja z "Szeryfem" (Marcinem Lijewskim) przed wyjściem z hotelu puszczaliśmy sobie "Sztukę latania" Lady Pank. "Józka" (Mariusz Jurasik) piosenką były "Zamki na piasku", a szczególnie fragment: "Jesteś idolem, wielbi Cię tłum". Puszczaliśmy mu to w szatni - opowiada Siódmiak.

6
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Pierwszy horror

W ćwierćfinale Polacy trafili na Rosjan. - Było dużo kontuzji, ale też dużo mobilizacji. Stwierdziliśmy, że jeśli po wyrównanym meczu wygraliśmy z gospodarzami, to jesteśmy w stanie wygrywać każdy kolejny mecz - mówi Siódmiak.

Tego meczu nie dało się jednak porównać do żadnego poprzedniego. Stawka była ogromna - zwycięzca miał zagrać o medale, przegrany zostawał z niczym. Polacy przeważali, ale Rosjanie cały czas skracali dystans.

W 57. minucie był remis 27:27. Sławomir Szmal obronił przed chwilą po raz trzeci rzut karny, a chwilę później dołożył czwartą interwencję. 80 sekund przed końcową syreną Karol Bielecki zdobył bramkę na 28:27. Rosjanie mieli jeszcze szansę na doprowadzenie do dogrywki, ale Mariusz Jurasik zablokował ich ostatni rzut. Półfinał! I pierwszy horror, za które w następnych latach tak pokochają ich kibice.

- Pamiętam tę bramkę Karola na wagę awansu. To było coś niesamowitego, bo jeśli "Kola" by spudłował, to Rosjanie mieli akcję na awans. Detale zadecydowały o wyniku - wspomina Siódmiak.

7
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Jesteś gotowy? Od urodzenia!

O finał Biało-Czerwoni mieli zagrać z Duńczykami. W żadnym wypadku nie byli faworytem, ale to tak naprawdę działało na ich korzyść.

- Nie wiem dlaczego, ale od początku tego spotkania byłem pewny, że wygramy. Nie wiedziałem tylko w jaki sposób się to stanie. Dobre przeczucie towarzyszyło mi przez cały mecz - opowiada Tkaczyk.

Polacy byli pewni swego. 16 sekund przed końcem meczu niezawodny Karol Bielecki doprowadził do dogrywki (26:26). Po dodatkowych 10 minutach dalej był jednak remis i zwycięzcę miała wyłonić druga dogrywka. To był morderczy wysiłek dla obu zespołów.

Więcej sił zachowali jednak Polacy, którzy drugą dogrywkę wygrali 6:3 i w całym meczu triumfowali 36:33. Dwie bramki rzucił wtedy "Dzidziuś", czyli Michał Jurecki, z którym związana jest bodaj najlepsza anegdota całego turnieju. Opowiada Siódmiak:

- Ktoś dostał czerwoną kartkę i Bogdan (Wenta) zaczął spoglądać po ławce kogo może wpuścić. "Dzidziuś" był naładowany, tupał nogami tak, że aż z niego parowało, bo nie mógł wysiedzieć w miejscu. Bogdan w końcu mówi do niego: Jesteś gotowy? A on: Ku, ku, ku...a od urodzenia jestem gotowy trenerze! Po czym wszedł jak parowóz i rzucił dwie bramki. Sytuacja była komiczna, bo to druga część dogrywki, emocje sięgają przecież zenitu, a cała ławka dosłownie leżała ze śmiechu.

8
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Porażka, która daje radość

W finale rywalem Polaków byli Niemcy. Niemcy, którzy o złoto nie powinni w ogóle grać, ale sędziowie w ordynarny sposób przepchnęli ich do finału kosztem Francuzów.

Biało-Czerwoni mecz zaczęli źle i w 10. minucie przegrywali już 3:8. Przez resztę spotkania nieskutecznie gonili wynik. - Był tylko jeden moment, gdy doszliśmy na 21:22 i mieliśmy trzy piłki na przełamanie. Nie udało się. Przegraliśmy zasłużenie - wspomina Tkaczyk.

Zgadza się z nim Siódmiak. - Ten finał zleciał niesamowicie szybko. Ogrom emocji, oczekiwań, pełna hala i tumult - nie było nic słychać. Mecz się rozpoczął i pyk! - koniec pierwszej połowy. Mam wrażenie, że wszystko trwało 15 minut. Zabrakło nam sił i skuteczności, bo choć byliśmy bardzo dobrze przygotowani, to jednocześnie byliśmy wyczerpani. Pamiętam, że w zespole było bardzo dużo kontuzji, a ja wróciłem do kraju z zapaleniem płuc - opowiada.

Nikt w drużynie nie załamywał jednak rąk z powodu porażki. Wszyscy byli w siódmym niebie, każdy cieszył się z największego sukcesu w karierze. Medale wręczał zespołowi prezydent Lech Kaczyński, z którym kadra wróciła do Polski rządowym samolotem.

W Warszawie reprezentacja wylądowała w innej rzeczywistości - na lotnisku czekały tłumy kibiców i wszystkie stacje telewizyjne. - Była wielka feta, dziennikarze zaczęli do nas wydzwaniać. Poczuliśmy wtedy, że zrobiliśmy coś fajnego i udowodniliśmy sami sobie, że "możemy" - dodaje Siódmiak.

9
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Dwóch wśród gwiazd

Oprócz medali Polacy przywieźli do kraju indywidualne wyróżnienia. Marcin Lijewski wybrany został najlepszym prawym rozgrywającym turnieju, a Mariusz Jurasik - prawoskrzydłowym. Obaj nagrody odebrali tuż po finałowym spotkaniu przy aplauzie 15-tysięcznej widowni.

Świetnie w klasyfikacjach indywidualnych wypadli też Karol Bielecki i Sławomir Szmal. Pierwszy w 10 meczach rzucił 56 bramek i był trzecim strzelcem turnieju. "Kasa" z kolei miał siódmą skuteczność interwencji wśród bramkarzy, ale tylko Duńczyk Kasper Hvidt odbił więcej piłek od niego (120 Szmala przy 125 Hvidta).

Tak rodziły się gwiazdy.

10
/ 10
(fot. Getty)
(fot. Getty)

Przyjaźnie na lata

Po dziesięciu latach od mistrzostw w Niemczech członkowie kadry wciąż tworzą tak zgraną grupę, jak wtedy na boisku. Cenniejsza od medalu jest dla nich przyjaźń.

- Grałem w wielu zespołach i miałem do czynienia z wieloma chłopakami, ale takiej atmosfery jak w tej reprezentacji nie spotkałem nigdzie. Rozumieliśmy się bez słów, każdy wskoczyłby za drugiego w ogień. To nie są puste słowa na pokaz, rzeczywiście tak było - zapewnia Tkaczyk.

- Atmosfera rzeczywiście była fantastyczna. Ktoś mnie kiedyś zapytał: Co robiliście, jak się mobilizowaliście? A my byliśmy tak zżytą grupą, że poza boiskiem spotykaliśmy się na kawie, dużo rozmawialiśmy. Oprócz zajęć wideo, które robił nam Bogdan, sami analizowaliśmy jak mamy grać, a potem szliśmy z tym do Bogdana i rozmawialiśmy. Dużą rolę odegrał w tym też Grzesiek, który był kapitanem - opowiada Siódmiak.

- Rozumieliśmy się bez słów, spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę - jeżeli nie u kogoś w pokoju, to siedzieliśmy na podłodze na korytarzu i rozmawialiśmy. Najważniejsze jest to, że po 10 latach wciąż każdy z nas może zadzwonić do drugiego, pogadać, umówić się na kawę czy pojechać razem na wakacje. Tam zawiązały się przyjaźnie na lata - kończy Tkaczyk.

W "srebrnej" drużynie z mistrzostw świata w 2007 roku grali:

Sztab tworzyli:  Bogdan Wenta (trener), Daniel Waszkiewicz (II trener), Maciej Nowak (lekarz), Krzysztof Rudomina (fizjoterapeuta), Jerzy Buczak (fizjoterapeuta) i Marek Żabczyński (kierownik)

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (12)
avatar
Grzymisław
5.02.2017
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Przytaczane w artykule treści wspomnień bohaterów z tamtego pamiętnego, nie wstydzę się tego i otwarcie przyznaję - mojego pierwszego jako kibica, turnieju, pokazują coś, co może jest najważnie Czytaj całość
avatar
wawiak
4.02.2017
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
To już 10 lat. Aż chciało by się przeżyć to jeszcze raz. Te 10 lat to wspaniałe lata polskiej piłki ręcznej, to wspaniałe mecze i sukcesy. Paradoksalnie, może to dobrze, że wtedy nie zdobyli ty Czytaj całość
avatar
zyg fryt
4.02.2017
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Do końca życia będę pamiętał kontry zmarnowane przez Jurasika w drugiej połowie, kiedy ważyły się losy meczu i można było przechylić szalę na naszą korzyść.  
avatar
skandal10
4.02.2017
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Wszystko super, ale czy nie można napisać normalnego artykułu tylko klepać 11 slajdów. Horror. A co do sukcesu; był ogromny i szkoda, że nie zanosi się na powtórkę.  
avatar
Samborr
4.02.2017
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
Co z tego ze sukces skoro nikogo piłka reczna dalej nie obchodzi ;] ? Smutne ale jakze prawdziwe, nikt nie ma pojecia o tym sporcie ogladaja go bo zawsze sa emocje ale nikt dzieciom tego nie po Czytaj całość