Dla kadry i trenera Patryka Rombla były to jedne z najtrudniejszych dni od początku wspólnej pracy. Polacy kiepsko wypadli na tle Norwegów i Szwedów, najpierw stracili aż 42 bramki, dzień później rzucili zaledwie sześć goli do przerwy. Zamiast zespołu z iskrą w oczach obejrzeliśmy apatyczną kadrę. Droga z nieba do piekła była w jej przypadku bardzo krótka - jeszcze tydzień wcześniej reprezentacja zewsząd zbierała pochwały i rozbudziła nadzieję na drugą rundę.
- Po meczach z Norwegią i Szwecją odbyliśmy spotkania zespołowe, także indywidualne, które miały nam pomóc w przygotowaniach. Myślę, że reakcja zespołu była optymalna - przyznaje selekcjoner.
Z Rosjanami Polacy znowu przypominali drużynę, która zachwyciła przeciwko Białorusi i zagrała solidnie z Austrią. Kapitalnie bronił Mateusz Zembrzycki, prawie każdy rzut Szymona Sićki znalazł drogę do bramki, nie zawodzili Arkadiusz Moryto i Michał Daszek. Ten drugi na trzy sekundy doprowadził kolegów do wybuchu radości, jego rzut zapewnił prowadzenie 29:28. Wtedy nikt nie przewidywał, że Siergiej Kosorotow zdoła doprowadzić do remisu w niewyjaśnionych okolicznościach, po ewidentnym błędzie sędziowskim.
ZOBACZ WIDEO: Nawałka nagle ma konkurencję. Były selekcjoner tłumaczy działania PZPN
- Pozostaję realistą. Nie popadałem w euforię po dwóch pierwszych meczach, ani też wpadłem w czarną rozpacz po porażkach z Norwegią i Szwecją. Teraz też jestem daleki od hurraoptymizmu. Mecz nie był idealny, ale pokazaliśmy, że pomimo wszystko, zmęczeni fizycznie i psychicznie, potrafimy razem walczyć. To szczególnie ważne po tych dwóch występach, w których nie zaprezentowaliśmy się tak jak oczekiwaliśmy - podkreśla Rombel.
Selekcjoner dopiero w szóstym meczu turnieju miał względny komfort przy ustalaniu składu i mógł skorzystać praktycznie z wszystkich graczy, którzy zakończyli już izolację.
- Chcę zwrócić uwagę, że to był szósty mecz i szósty raz nowe zestawienie środka obrony. Wiadomo, że w tych okolicznościach trudno o automatyzmy, tak ważne na tej pozycji. To zresztą najdziwniejszy turniej, w jakim brałem udział. Kto nie widział tego zamieszania na miejscu, to nie zdaje sobie sprawę, przez co przeszliśmy. Cały czas ktoś trafiał na izolację, ktoś wracał. Towarzyszył nam ciągły niepokój, bo nie wiedzieliśmy, w jakim składzie zagramy. Zawodnicy siedzieli w hotelowym pokoju i nagle okazywało się, że mogą grać. Trzeba pamiętać, że przez te kilka dni właściwie byli wyłączeni z przygotowań. Wprawdzie trenowali, ale oczywiście w pokoju nie były to tak wartościowe zajęcia jak te z zespołem - wylicza trener kadry.
Rombel z konieczności mocno eksploatował pierwszą siódemkę, liderzy odczuwali zmęczenie, ale w dobrym zdrowiu dotrwali do końca turnieju. Sztab ostrożnie wprowadzał zawodników po przebytym zakażeniu, profilaktycznie na turnieju nie wystąpi Adam Morawski, który najdłużej przebywał na izolacji.
- Ogromne ukłony dla sztabu, to dzięki ich wytężonej pracy. Wszystkich monitorujemy na bieżąco, zdrowie jest najważniejsze. Dlatego odesłaliśmy do Polski Adama Morawskiego, bo nie wiedzieliśmy, czy wrócił do formy na 100 proc. - wyjaśnia selekcjoner.
Od początku turnieju Morawskiego zastępował Mateusz Zembrzycki, który był bohaterem meczu z Rosją i nie zmienia tego nawet niefortunna interwencja po rzucie Siergieja Kosorotowa. Lider Sbornej podjął próbę z 15 metrów i szczęśliwie doprowadził do remisu 29:29. Para sędziowska nie zauważyła jednak jego błędu przed rzutem (CZYTAJ).
- Mateusz Zembrzycki przeżywał końcówkę, ale chcę, żeby jasno wybrzmiał ten przekaz. Nie mamy do niego pretensji, bardzo nam pomógł, miał świetne wejście przed przerwą. Mieliśmy założenie, żeby zepchnąć Kosorotowa do boku i zmusić do próby z daleka. To był rzut z kategorii nieprawdopodobnych. Takie historie się zdarzają, pamiętajmy, w jakich okolicznościach Michał Daszek zapewnił nam zwycięstwo w eliminacjach ze Słowenią - przypomina Rombel.
Kadra szczypiornistów zakończy turniej meczem z dwukrotnymi mistrzami Europy Hiszpanami (25 stycznia, godz. 15.30). Stawką miejsce w czołowej dziesiątce turnieju.