[b]
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Przechodzi pan do Barcelony?
Luka Cindrić, rozgrywający PGE VIVE Kielce: [/b]
To trudny temat, na który wolałbym się nie wypowiadać. Kiedy przyjdzie właściwy czas, wszystko będzie jasne. Ale jeszcze nie teraz.
Bertus Servaas potwierdził, że kluby negocjują. Pan uzgodnił już osobisty kontrakt z Barcą?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Dopóki nic nie zostanie oficjalnie dogadane i uzgodnione, nie mogę i nie chcę się o tym wypowiadać. Proszę mnie zrozumieć.
ZOBACZ WIDEO Bundesliga. Kapitalny gol Kownackiego! Fortuna z jednym punktem [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Dlatego odkąd jest pan w Kielcach unika pan prasy? Poza obowiązkowymi briefingami nie znalazłem ani jednej dłuższej rozmowy z panem. Sam namawiałem pana na wywiad od lipca.
To prawda, nie lubię udzielać wywiadów, nie lubię wszystkich tych aktywności obok piłki ręcznej: konferencji, eventów, spotkań. Do tej pory faktycznie nie mówiłem za wiele w polskiej prasie. Ale proszę, niech pan pyta.
Z słów prezesa Servaasa wynika, że bardzo chce pan odejść z VIVE. Nie podoba się tutaj panu?
To nie do końca prawda. Jestem profesjonalistą, więc póki obowiązuje mnie kontrakt w PGE VIVE, będę oddawał całego siebie na parkiecie. W Kielcach jestem z rodziną, poznałem tu wspaniałych przyjaciół i czuję się dobrze. Ale życie jest, jakie jest, moja kariera nie będzie trwała wiecznie, więc po sezonie może zdarzyć się wiele rzeczy. Póki jednak sezon się nie skończy, w stu procentach jestem z wami w Kielcach, bo mamy kilka pucharów do zdobycia!
Gdyby udało się wygrać wszystkie trzy, to zmieni pana decyzję?
Nie. Moja decyzja została już podjęta. Wyniki nie mają na nią wpływu.
Ale potrójna korona i tak byłaby czymś spektakularnym.
O tak! I ja w nią zupełnie wierzę. Mamy wszystko, by to osiągnąć, tylko że krok po kroku. Najpierw mamy Puchar Polski, potem ligę i dopiero Final Four. Jeśli już teraz zaczniemy myśleć o tym ostatnim, pierwsze dwa puchary mogą być jeszcze trudniejsze do zdobycia.
Czyli pierwszy krok wykonacie w niedzielę? Finał Pucharu Polski przeciwko Orlen Wiśle Płock.
Spodziewam się bardzo twardego i wyrównanego meczu, jak ostatnio w Kielcach (był remis i rzuty karne - red.). Teraz Wisła jest na fali, to bardzo dobry zespół, którego główną siłą jest mocna obrona. Dla nas to też bardzo dobry moment, by poprawić coś jeszcze przed finałem ligi i Final Four. Oczywiście bardzo szanujemy Wisłę, ale liczę i mam nadzieję na zwycięstwo. Do Kolonii jeszcze dużo czasu i to dobrze, że wcześniej będziemy mogli przygotować się w starciach z tak dobrą drużyną, jak Wisła.
Wasz udział w Final Four wahał się do ostatniej minuty w Paryżu. Gdy PSG odrobiło straty i wypracowało 11 bramek przewagi, pojawiły się czarne myśli?
W Paryżu spodziewaliśmy się właśnie takiego spotkania. Rywale byli w lepszej sytuacji mentalnej, bo musieli grać szybko, bez zastanowienia, by odrobić straty. Wierzyłem jednak w awans cały czas. Gdy Francuzi osiągnęli tę przewagę, myślałem tylko o tym, co musimy poprawić i jak można ich pokonać. Udało się, bo zrobiliśmy fantastyczną robotę w końcówce, za co chciałbym jeszcze raz pogratulować całej drużynie. Pokazaliśmy wielki charakter.
To był klucz do pokonania PSG?
Tak. Motywacja. Możemy tu mówić o taktyce etc., ale w takich meczach na takim poziomie i o taką stawkę w końcówce liczy się tylko twoja siła psychiczna.
Pan ją pokazał. Chociaż w pierwszej połowie panu nie szło (1/8), w drugiej wziął pan na siebie ciężar gry (5/5). Gdy PSG utrzymywało dziesięć bramek różnicy, trafił pan trzy razy z rzędu.
Tak, bardzo czekałem na ten mecz i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem dobrze zrobić to, co do mnie należy. Czuję, że dałem z siebie wszystko. Widziałem, że zespół wpadł w mały kryzys i muszę coś z tym zrobić. To była moja najlepsza połowa w barwach PGE VIVE.
Warta kontuzji?
Oczywiście, bo wygraliśmy! Bolą mnie trochę żebra, mięśnie brzucha, ale to normalne po tak wymagającym i twardym meczu, jak ten w Paryżu. Trochę mnie poobijali, dlatego ostatnie dni spędziłem na rowerze i na siłowni, bez treningów z piłką i resztą drużyny. Ale wracam już do tego. Myślę, że zagram z Wisłą, jeśli tylko nie będę odczuwał za dużego bólu.
Kontuzje ciągną się jednak za panem cały sezon. To przypadek czy stoi za tym coś poważniejszego?
To dla mnie dość frustrujące. W tym sezonie mam mnóstwo takich małych kontuzji, przez które jednak nie mogę grać. Nie spotykało mnie to w ogóle w czasach Vardaru i nie wiem skąd to się bierze. Przecież normalnie zacząłem przygotowania z VIVE, a potem od razu kontuzja za kontuzją. Tłumaczę sobie, że skoro byłem zdrowy przez tyle lat gry na najwyższym poziomie, musiał przyjść sezon, kiedy to wszystko się odbije.
Czyli nie było błędu w przygotowaniach przed sezonem?
Ani ja, ani pan nie mamy odpowiednich kwalifikacji, by to ocenić. Więc nie wiem. Ale gdybym musiał na coś postawić, nie powiedziałbym, że to wina przygotowań. Wszystko było okej.
Jako że zagrał pan ledwie połowę spotkań w barwach PGE VIVE, miał pan dużo wolnego. Co Luka Cindrić lubi poza piłką ręczną?
Lubię robić i pić kawę, wychodzę na miasto pospacerować, zjeść coś dobrego, spotkać się. Lubię też pograć w inne sporty: w koszykówkę, w tenisa. Wieczorami za to chętnie pogram na PlayStation. Moją ulubioną grą jest Fortnite.
Na drugiej stronie Luka Cindrić opowiada jak swoje słabe warunki fizyczne zamienił w atut, mówi o odpowiedzialności za drużynę i swojej filozofii gry w piłkę ręczną. Razem z Chorwatem prześwietlany też resztę uczestników czerwcowego Final Four.
[nextpage]Mówi się, że piłka ręczna to sport dla dużych chłopców. Jak się pan w nim odnajduje, mierząc "tylko" 185 centymetrów?
Może faktycznie nie jestem taki wysoki, ale jestem zdecydowanie szybszy od tych gości, co mierzą dwa metry. Zawsze myślałem w ten sposób, jak z tego zrobić mój atut. Jestem środkowym rozgrywającym, mam przygotować atak dla mojej drużyny, zrobić przestrzeń kolegom, wygrać sytuację jeden na jeden, wtedy wykończyć akcję - i to są moje silne strony. A co do tych dużych graczy, to właśnie przeciw nim gra mi się najłatwiej, bo mogę ich spokojnie ominąć.
Jest pan szybszy na nogach, często też szybszy w głowie. Wszystkie pana asysty są zaplanowane przed meczem? Bo czasem nawet koledzy za panem nie nadążają!
Wiele z nich jest przygotowanych na treningach, wtedy wiadomo, co będzie grane. Ale są też momenty, jak w Paryżu, kiedy nie wszystko idzie po naszej myśli, trzeba zrobić coś innego, poza schematem. Lubię mieć pomysł także na taką okazję. Więc to wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Zwykle trzeba słuchać się zagrywek trenera, ale czasem to nie wystarcza.
Poza asystami często sam trafia pan do bramki. By to uzmysłowić: grając w HC Karlovac rzucił pan 243 gole w 33 spotkaniach. Średnia ponad siedmiu na mecz jako środkowy rozgrywający to nie jest coś normalnego.
Tak, bardzo lubię zdobywać bramki. Ale jeszcze lepiej jest, gdy robi to cała drużyna. Staram się pomagać w tym moim kolegom. Wtedy jest po porostu łatwiej wygrać mecz, niż jeśli jeden gracz rzuci 12 bramek. A chodzić przecież o wygranie całego meczu. Liczy się zespół, nie jeden zawodnik.
W decydujących momentach rzadko zdaje się pan jednak na kolegów. Bramka w ostatniej sekundzie na wagę finału Ligi Mistrzów przeciwko Barcelonie? Luka Cindrić. Gol równo z syreną na wyrównanie meczu z Wisłą w Kielcach? Luka Cindrić. Umiesz liczyć, licz na siebie?
Lubię te momenty, kiedy wszystko się decyduje. To nie tak, że nie ufam kolegom, ale ja naprawdę chcę wygrywać i czuję odpowiedzialność za zespół. Dlatego - jeśli mam okazję - wiem co robić (śmiech).
Piłka ręczna to..
Dla mnie to przyjemność, zabawa, gra. Jeśli chcesz grać naprawdę dobrze, jasne, musisz być w pełni skoncentrowanym, dobrze bronić i atakować, ale musisz mieć też uśmiech na twarzy. Dla mnie to się liczy w handballu. Te momenty radości, jak w Paryżu. No i zwycięstwa.
W czerwcu po raz trzeci z rzędu pojedzie pan na Final Four. Rutyna?
(śmiech) Nie! To wyjątkowy turniej. A są też lepsi w tym wypadku, jak Ivan Cupić. To będzie jego piąty kolejny Final Four! Dwa razy z PGE VIVE, teraz po raz trzeci z Vardarem.
Pan też zna ten turniej bardzo dobrze. Co jest w nim takiego innego?
Często się mówi, że Final Four może wygrać każdy. I ja się zgadzam z tym w stu procentach. W Kolonii wszystkie cztery drużyny są na tym samym poziomie, tak samo przygotowane. Popatrzmy na poprzednie lata i kto wygrywał: Flensburg, VIVE, Vardar, Montpellier. To nie byli faworyci.
Bo choć w Kolonii ważne jest grać twardo, z determinacją i motywacją, to trzeba się nauczyć tam grać, kiedy na trybunach jest tyle osób, wszyscy oceniają każdy twój ruch, zagranie. Wokół turnieju dzieje się też bardzo dużo: imprezy, eventy, spotkania. A trzeba skupić się tylko na piłce ręcznej. To specyficzny turniej, ale ja go uwielbiam.
W półfinale czeka na was Veszprem. Pierwsza myśl, po wylosowaniu Węgrów?
Że nie ma dla mnie żadnej różnicy, z kim zagramy. Naprawdę. To Final Four, mówiłem panu. Trzeba skupić się na sobie, nie na innych i będzie dobrze.
W tym roku graliście z Veszprem dwa razy. Jeszcze z nimi nie wygraliście. Uda się w Kolonii?
To bardzo dobry zespół, ale wiemy o nich wszystko. Są zdecydowanie lepsi niż przed rokiem, bo zmienili trenera. Dla nas to jednak nie ma znaczenia. Wiemy, że sami mamy jakość, by ich pokonać i wygrać cały turniej. Problem w tym, że oni też. Szanse oceniam 50 na 50. Do tego Veszprem bardzo chce wygrać Ligę Mistrzów, bo im się to jeszcze nigdy nie udało. Pozostałe trzy drużyny w Final Four mają już tytuł na koncie. Węgrzy będą więc hiper-zmotywowani.
Jest też Vardar, pana poprzedni klub. To z nim wygrał pan Ligę Mistrzów. To był pana najlepszy moment w karierze?
Bez dwóch zdań. Spełniły się moje marzenia z dzieciństwa, kiedy zaczynałem grać w handball.
Vardar to dość podobny klub do VIVE. Jeden właściciel, świetni kibice...
Tak, coś w tym może być. Do tego podobni zawodnicy i podobna taktyka, bo trener Dujszebajew i trener Garcia Parrondo to Hiszpanie i preferują podobny styl gry.
Właściciel Vardaru, Siergiej Samsonenko zdecydował się jednak opuścić klub. Pan na pewno jest w kontakcie z byłymi kolegami z zespołu. Jak oni patrzą na tę sprawę?
To dla nich bardzo trudny moment. Mam nadzieję, że Vardar znajdzie nowego sponsora, który ustabilizuje klub. Dla graczy to jednak fatalna wiadomość, bo jest już maj i większość zespołów ma zamkniętą kadrę, trudno znaleźć dobry kontrakt. Final Four może być więc dla nich ostatnią szansą, by się pokazać. Będą groźni.
O Barcelonie powiedzieliśmy już sporo. To faworyci?
Na teraz Barca gra lepiej niż inni, to prawda. Ale w Final Four rzadko wygrywają faworyci, jak już mówiliśmy. To zupełnie co innego, niż jak byśmy grali z nimi w grupie czy w ćwierćfinale. W Kolonii każdy może ograć każdego.
Obserwuj autora na Twitterze!
1.Sprzedać i zarobić milion euro na zawodniku kontuzjogennym.
2. Trzymać go na siłę 2 lata z obawami czy da z siebie wszystko i zero zarobku.
Opcja nr 1 korzyst Czytaj całość