W Zabrzu mieli nosa. Łukasz Gogola pognębił Orlen Wisłę Płock

Materiały prasowe / NMC Górnik Zabrze / Na zdjęciu: Łukasz Gogola
Materiały prasowe / NMC Górnik Zabrze / Na zdjęciu: Łukasz Gogola

Prezes Bogdan Kmiecik wypatrzył go w trakcie sparingu i wyciągnął z pierwszej ligi. Po kilku miesiącach odpłacił się za zaufanie. Bramki Łukasza Gogoli wyrzuciły Orlen Wisłę Płock za burtę Pucharu Polski.

- Do tej pory nie dochodzi do mnie ze wygraliśmy z Wisłą Płock - mówi 20-letni Łukasz Gogola. NMC Górnik sprawił jedną z największych niespodzianek ostatnich lat, w ćwierćfinale krajowego pucharu wyeliminował wicemistrzów Polski (33:30) i wprowadził świeżość do tak skostniałej rodzimej piłki ręcznej. Po raz pierwszy od 2010 roku Wisła i PGE VIVE Kielce nie zmierzą się w finale rozgrywek. Katem płocczan okazał się Gogola, autor siedmiu trafień.

W Superlidze stawia pierwsze kroki, do Zabrza trafił przed obecnym sezonem. W Olimpii MEDEX Piekary Śląskie dostrzegł go prezes Bogdan Kmiecik. Po jednym ze sparingów nakłonił czołowego strzelca I ligi do przenosin. Początkowo uczył się elity, zazwyczaj był trzecim wyborem wśród lewych rozgrywających. Grali ci bardziej doświadczeni - Michał Adamuszek i Aleksandr Tatarincew. Rastislav Trtik stopniowo go wprowadzał, Gogola sprawdzał się i dostawał kolejne minuty. 49 bramek, średnia ponad 2,5 gola na mecz to znakomite statystyki jak na debiutancki sezon 20-latka. - Jestem zadowolony, mam nadzieje, że trener również. Każda minuta na parkiecie Superligi jest dla mnie cenna i staram się ją w pełni wykorzystywać - mówi.

Wszystkie dotychczasowe liczby nijak mają się do wyczynów z ćwierćfinału Pucharu Polski.

Z powodu kontuzji na trybunach usiedli Rafał Gliński i Adamuszek, trener Trtik oszczędzał nie w pełni sprawnego Tatarincewa. Grę musiał poprowadzić Gogola, ostatnio wystawiany w centrum. - Od kiedy Rafał Gliński jest kontuzjowany, gram na zmianę, w środku bądź na lewej stronie. Wiedziałem, że pojawię się w siódemce i dostałem zastrzyk motywacji. Środkowy odpowiada przecież za grę kolegów w ataku. Nie mogłem zawieść zespołu - podkreśla Gogola.

Nie nawalił, nie przygniótł go balast, choć zdziesiątkowani Górnicy przez większość meczu grali w eksperymentalnym ustawieniu z dwoma kołowymi. W końcówce Gogola zamienił się w egzekutora. Seria czterech bramek pogrążyła Wisłę.

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Magik Dean Bombac! Takie gole możemy oglądać bez końca

Nafciarze wcale nie musieli przegrać. Prowadzili 27:24 w 47. minucie, pozornie nic im nie groziło. Górnicy - jak sami podkreślali po meczu - w końcówce włożyli w grę mnóstwo serca, w bramce fenomenalnie spisywał się Martin Galia. Wisła przez 10 minut nie trafiła do siatki, zabrzanie w tym czasie aż siedmiokrotnie. Cztery razy za sprawą Gogoli. 20-latek radził sobie z trudnych pozycji, co więcej, dwie bramki zaaplikował przy podwójnym osłabieniu! - Dzięki pracy dwóch naszych kołowych miałem więcej miejsca - przyznaje skromnie.

Po jego czwartym z rzędu, a w sumie siódmym golu, hala przy ul. Wolności oszalała. Na niewiele ponad minutę przed końcem Górnik prowadził 32:29, Nafciarze zwiesili głowy. Uczestnika Ligi Mistrzów rozstrzelał 20-latek, który kilka miesięcy temu biegał po parkietach w Grodkowie czy podwrocławskiej Gaci.

Prezes Kmiecik może się chełpić, że wyłuskał diament z zaplecza. Przez co najmniej dwa lata nie zamierza się nim dzielić. Kontrakt Gogoli obowiązuje do 2020 roku. Znając politykę Górnika, nie wypuszczą takiego talentu z rąk.

Źródło artykułu: