Sezon bez porażki i tylko z jednym remisem po siedemnastu kolejkach to bardzo dobry wynik. Tego nikt nie może podważyć. Kiedy wydawało się, że wszystko idzie doskonale, kibice w stolicy Dolnego Śląska w ostatni weekend zobaczyli niespodziewane emocje. W starciu lidera rozgrywek z rywalem z dołu tabeli przez 40 minut byliśmy świadkami równorzędnej walki (goście prowadzili już 7:10!). To z reguły działa na korzyść widowiska, ale nie tym razem. Przy całym szacunku dla odwagi i gry bez kompleksów szczypiornistów Zagłębia Sosnowiec, to jednak przez niefrasobliwość oraz brak koncentracji wrocławian mecz dostarczył oglądającym nieprzewidzianych wrażeń.
- Ja myślę, że zawodnicy muszą zdecydowanie rzadziej interesować się tym, co mówią o nich media. Dziennikarze określają nas już stuprocentowym kandydatem do awansu itp. To nam nie służy. Razem ze sztabem szkoleniowym uczulamy chłopaków, żeby nie tracili koncentracji. Pierwsze ostrzeżenie dostaliśmy ostatnio w Końskich. Trzeba po prostu pracować na treningach, jak na początku sezonu - mówi trener Aleksander Malinowski.
Śląsk Wrocław umocnił się na prowadzeniu w rozgrywkach po ostatniej, dość sensacyjnej porażce wicelidera Viretu CMC Zawiercie z ŚKPR-em Świdnicą. Przewaga WKS-u wynosi obecnie pięć punktów. Do końca sezonu pozostało jeszcze dziewięć kolejek.
- Jaka jest ta liga, taka jest. Dość wyraźnie widać różnicę w poziomie drużyn w niej grających. Ale nie brakuje niespodzianek, jak choćby porażka Viretu w Świdnicy. Nasz remis w Końskich był na własne życzenie, gdzie druga linia przeszła jakby "obok" meczu. To wszystko leży w głowach zawodników i będziemy o tym z nimi rozmawiać. Myślę, że w następnym spotkaniu pokażemy formę z początku tego sezonu - deklaruje Malinowski.
Przed wrocławskim zespołem trudne wyzwanie. W następnej kolejce zmierzą się na wyjeździe z trzecim w tabeli MKS-em Kalisz. Niewątpliwie forma, którą prezentował Śląsk na początku rozgrywek dałaby mu zwycięstwo. W innym przypadku kaliszanie mogą urwać punkty liderowi we własnej hali.