Fuchse Berlin walkę o udział w najważniejszych europejskich rozgrywkach przegrało różnicą jednej bramki. Lisy w meczach z HSV dwukrotnie prowadziły kilkoma trafieniami, by wysiłek całego spotkania zmitrężyć w końcowych minutach. Pierwsze starcie zakończyło się remisem, choć jeszcze na kwadrans przed finałową syreną Lisy miały na swoim koncie o cztery gole więcej od rywali. Dwa dni później berlińczycy prowadzili nawet 19:14, a na pięć minut przed końcem było 26:24, później do siatki trafiali już jednak tylko rywale.
- Wyszło jak wyszło. W obu spotkaniach prowadziliśmy większą liczbą bramek, ale nie byliśmy w stanie tego dowieźć do końca. Zagraliśmy dwa naprawdę dobre mecze, ale rywale mieli nieco dłuższą ławkę i może to zadecydowało o tym, że to oni będą grać w Lidze Mistrzów - podsumowuje Jaszka. - Czy w pewnym momencie zabrakło nam koncentracji? Na pewno nie. Przeciwnicy mają jednak na każdej pozycji po dwóch, trzech zawodników i to oni w końcówce zachowali więcej sił. Wydaje mi się, że byliśmy lepsi od Hamburga, ale mecz nie trwa czterdzieści pięć minut. Liczy się końcowy wynik - dodaje rozgrywający w rozmowie ze SportoweFakty.pl.
Jeszcze dwa lata temu Lisy grały w turnieju Final Four Ligi Mistrzów. W poprzednim sezonie ich zwycięski marsz w 1/8 finału zatrzymali zawodnicy Atletico Madryt. Teraz drużynie z Berlina przyjdzie rywalizować w zdecydowanie mniej prestiżowym Pucharze EHF.
- Nie ma już co nad tym rozmyślać - przyznaje Jaszka. - Za chwilę zaczynamy nowy sezon, w środę czeka nas pierwszy ligowy mecz. Dzięki spotkaniom z HSV mieliśmy przetarcie przed startem Bundesligi. Porażki nie ma sensu rozpamiętywać. Idziemy naprzód, przed nami liga i Puchar EHF. Na tym musimy się skoncentrować i próbować zająć jak najlepsze miejsca - podsumowuje nasz rozmówca. Rozgrywki Bundesligi zespół Jaszki rozpocznie od starcia z MT Melsungen.