Kamil Kołsut: Korzystając z przerwy w ligowych rozgrywkach MMTS Kwidzyn zmierzył się w sparingowym spotkaniu z Wybrzeżem Gdańsk. Jak pan ocenia postawę swojego zespołu na tle ekipy aspirującej do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej?
Krzysztof Kotwicki: Ciężko to obiektywnie określić, bo po pierwsze nie graliśmy w podstawowym składzie, a po drugie rywale są w rytmie rozgrywek, podczas gdy my mieliśmy za sobą trzy tygodnie przerwy. W lidze będziemy grać dopiero za kilkanaście dni, więc pracowaliśmy ostatnio trochę mocniej, co było na pewno widać na boisku. Nie da się też ukryć, że moi zawodnicy podeszli do tego meczu trochę z przymrużeniem oka. Nie chcę się oczywiście tłumaczyć, ale wiadomo, że tak naprawdę celem tego spotkania było przede wszystkim rozegranie go. Z tego samego powodu w kolejny weekend zmierzymy się najprawdopodobniej z Vetreksem Sokół Kościerzyna, aby utrzymać się w odpowiednim rytmie meczowym w kontekście starcia ze Stalą Mielec.
Przerwa w rozgrywkach się wam przysłużyła, bo zawodnicy złapali trochę świeżości, czy też jest pan niezadowolony, bo była ona zbyt długa i wytrąciła zespół z odpowiedniego rytmu?
- Moim zdaniem ta przerwa jest trochę zbyt długa. Oczywiście zawodnikom przydało się trochę oddechu, ale trudno w ciągu trzech tygodni bez grania utrzymać odpowiedni mikrocykl treningowy. Reguły są jednak dla wszystkich takie same. Musimy się do tego dopasować i trafić z formą na najważniejsze mecze sezonu.
Wasze ostatnie spotkanie w fazie zasadniczej - remis z Piotrkowianinem - wywołało sporo kontrowersji. Pojawiły się opinie, według których pozwoliliście sobie na wybranie rywala w kolejnej rundzie rozgrywek.
- Ja ze swojej strony mogę zapewnić, że przed tamtym meczem nie było żadnych dywagacji. Muszę nawet przyznać, że osobiście wolałbym grać w ćwierćfinale z Azotami Puławy, bo jest to zespół bardziej przewidywalny i ułożony. Mielczan nie na darmo nazywa się "Czeczeńcami", bo są oni nieobliczalni, i stać ich zarówno na mecze słabsze, jak i rewelacyjne. Wyszło, jak wyszło. W kalkulacji typowo sportowej może i trafiliśmy lepiej, bo w trakcie sezonu pokonywaliśmy Stal dwukrotnie, a puławianie nas ogrywali dwa razy.
Co do samego meczu z Piotrkowianinem, to jako trener muszę stwierdzić, że miał on dość dziwny przebieg. Prowadziliśmy dziewięcioma bramkami i, jak to w sporcie bywa, w takim momencie chce się przede wszystkim wynik dowieźć. Ja mam w zespole takie indywidualności, które podeszły do tego z myślą, że "jak sobie rzucę, to nic sie nie stanie, bo mamy dużą przewagę", podczas gry rywale walczyli o życie, ciągnąc każdą piłkę. To wszystko w połączeniu z sześcioma karnymi w drugiej połowie i siedmioma "dwójkami" dało taki, a nie inny efekt. Ja nie narzekam nigdy na pracę sędziów, ale te ich decyzje na pewno miały jakiś wpływ na nasze granie. Po tym spotkaniu miałem spory niesmak, bo bardzo chciałem go wygrać i myślę, że chłopaki też. Wyszło, jak wyszło. Szkoda Zagłębia, bo biorąc pod uwagę wcześniejsze perturbacje Piotrkowianina wydaje mi się, że to lubinianie powinni być w "ósemce".
Szóste miejsce, na którym zakończyliście fazę zasadniczą to dobra lokata czy też czujecie niedosyt? Przed startem rozgrywek wielu spisywało was na straty, a już w trakcie sezonu wydawało się, że w tabeli będziecie mogli sięgnąć nawet czwartego miejsca.
- Latem opuściło nas pięciu ważnych ludzi. Mieliśmy być spisani na straty, ale to jest sport i fakty są takie, że gdyby nie przytrafiły nam się kontuzje Klingera, Rosiaka oraz Orzechowskiego, to na pewno nie przegralibyśmy u siebie ani z Chrobrym, ani z Powenem, ani z Piotrkowianinem. Zakładaliśmy zajęcie czwartego miejsca i na pewno to było w naszym zasięgu. Nie udało się, ale gramy dalej w play-off, wystarczy wygrać dwa mecze i wszyscy będą musieli nam zwracać honor. Przed sezonem założyłem, że gramy takimi ludźmi, jakich mamy, bo oni też zasługują na szacunek. Pracują, trenują i wcale nie muszą być gorsi. Zapowiadałem, że zespół będzie inny. Nie słabszy, ale inny. Podobnie sytuacja będzie wyglądała przed kolejnym sezonem, bo osłabienia, których doznamy, na pewno będą jeszcze większe, niż te sprzed kilku miesięcy.
[nextpage]
Wiadomo już, że Kwidzyn opuszczą Robert Orzechowski, Michał Adamuszek i Sebastian Suchowicz. Czy w grę wchodzą jeszcze jakieś inne nazwiska?
- Chyba to wszystko. Adam Pacześny będzie jeszcze szukał szczęścia gdzieś indziej, w klubie, gdzie będzie mógł więcej grać, bo przy Perecie nie dostawał zbyt wielu szans. Ma on swoje ambicje, kończy mu się kontrakt i ma wolną rękę. Pozostali zawodnicy są dogadani z zarządem, a a my szukamy nowych twarzy. Mamy już zakontraktowanego młodego lewego rozgrywającego Gendę, rozglądamy się za obrotowym i oczywiście za bramkarzem, bo odejście Suchowicza to dla nas naprawdę duża strata. Jest to zawodnik, który w naszych wszystkich sukcesach na przestrzeni ostatnich lat miał pięćdziesiąt procent zasług. Zostaje z nami Krzysiek Szczecina, który nie jest jeszcze bramkarzem pierwszym, ale wchodząc jako zmiennik sprawdzał się wielokrotnie i nie mamy obaw, że przytrafi się nam na tej pozycji krach. Oczywiście on sam nie może grać całych meczów, są więc prowadzone pewne rozmowy. Mamy na oku utalentowanego bramkarza. Nie chcę jeszcze zapeszać, ale jeśli uda się nam go zakontraktować, to myślę, że w siedemdziesięciu procentach oni we dwóch będą mogli zastąpić Suchowicza.
Nie ma pan wrażenie, że ten sezon może być ostatnim, w którym MMTS Kwidzyn gra o coś więcej, niż tylko miejsce w środku tabeli? Budżetem ustępujecie wielu ligowym klubom, a w świetle kolejnych osłabień kadra zespołu znów znacząco ucierpi.
- Ja zawsze powtarzam, że gdyby popatrzeć w ligową tabelę, to przed nami zawsze jest albo Energa, albo Tauron, albo Gaz-System. W Kwidzynie takiego potężnego sponsora nie ma. Poziom naszych finansów jest taki, a nie inny. W wielu wywiadach wcześniej mówiłem już, że nie wiem, czy ta liga się wzmocniła, ale na pewno się wyrównała, stając się przez to znacznie atrakcyjniejsza. Mocną ekipę buduje Zabrze, mocną ekipę buduje Szczecin. W sporcie to wszystko musi jednak zweryfikować boisko.
Za chwilę mogą do najwyższej klasy rozgrywkowej zawitać Gdańsk, Opole, Wrocław czy Legionowo, a więc kolejne ośrodki ze zdecydowanie większym potencjałem sponsorskim niż Kwidzyn.
- To, co nasi działacze zrobili na przestrzeni ostatnich dziesięciu czy dwunastu lat to naprawdę rekord świata i powtarzam to wciąż, że te sześć półfinałów to jest mistrzostwo Polski klubów niskobudżetowych.
Na koniec jeszcze chwilę o starciu z mielczanami. Jakie to będą mecze?
- Jedziemy do nich po to, żeby zwyciężyć. Wygraliśmy z mielczanami w tym sezonie już dwa razy, a ich sytuacja też nie jest wcale różowa, więc wyjdziemy walczyć. Mamy sobie do udowodnienia parę rzeczy za zeszły rok. Przypomnę też, że przecież jeszcze miesiąc temu jechaliśmy do Mielca na pożarcie, a wygraliśmy tam bardzo spokojnie, stąd jestem dobrej myśli i jeśli będziemy w pełnym składzie, to postawimy się rywalom na tyle, na ile damy radę. Wszystko jest otwarte i możemy jeszcze sprawić psikusa tym, którzy spisywali nas na straty i wróżyli, że z ligi spadniemy.
Co będzie kluczem do awansu?
- Na pewno podjęcie walki. Mielczanie lubią się bić. Musimy postawić się znacznie agresywniej w obronie i wykorzystać własne atuty, którymi są kontra i szybki środek. To plus konsekwencja w ataku i większa skuteczność. Tak, jak w ostatnim meczu ligowym w Mielcu. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mieli to teraz powtórzyć.
Wczoraj było mało ludzi i mogłem w skupieniu przeanalizować zachowanie zawodników. To nie jest ta sama drużyna która ostatnio z wami przegrała więc strzeż Czytaj całość