Po zakończeniu rundy jesiennej wiadomo było, że spotkanie Industrii Kielce z SC Magdeburgiem może być kluczowe w kontekście awansu do dalszej fazy rozgrywek. Kielczanie w tym sezonie przegrali sześć meczów i ich margines błędu był już naprawdę bardzo niewielki.
Wyniki innych drużyn w pierwszej kolejce po przerwie zimowej szybko to potwierdziły. Kolstad Handball pokonało HBC Nantes, HC Zagrzeb zaliczył niezwykle ważne wyjazdowe zwycięstwo z OTP Bank-Pickiem Szeged i w dolnej części tabeli zrobiło się niezwykle ciasno. Żółto-biało-niebiescy nie mogli sobie pozwolić na porażkę - wiedzieli to zawodnicy, wiedzieli też kibice, którzy jeszcze przed rozpoczęciem pojedynku starali się wesprzeć wicemistrzów Polski. Fani przygotowali oprawę, na której widniał napis: "Głodni emocji i żądni krwi, nadeszła pora pokazać kły.".
W początkowej fazie meczu można było pomyśleć, że szczypiorniści kieleckiej siódemki nie zrozumieli jednak przekazu - co prawda zaczęli od bramki na 1:0, ale to było ich pierwsze i ostatnie prowadzenie w tym pojedynku. Goście szybko przejęli inicjatywę, w ósmej minucie prowadzili już trzema trafieniami. Gospodarzom udało się odrobić straty, dwukrotnie zbliżyli się na jedną bramkę, ale nie byli w stanie pójść za ciosem i doprowadzić do remisu.
ZOBACZ WIDEO: Wykonał sprint przez połowę boiska. Tak pracuje ochroniarz Messiego
Żółto-biało-niebiescy mieli spore problemy w ofensywie, tak naprawdę na początku dobrze wychodziła im tylko współpraca z Karalekiem na obrocie. Na domiar złego kielczanie kilka razy trafili prosto w Nikolę Portnera i rozgrzali szwajcarskiego bramkarza. W pierwszych minutach wydawało się, że Klemen Ferlin dorówna swojemu koledze po fachu, obronił nawet rzut karny, ale z czasem był coraz bardziej bezradny w starciach z atakującymi z Magdeburga.
W 20. minucie gracze z Niemiec wygrywali już pięcioma trafieniami i nic nie wskazywało na to, że kielczanie znajdą pomysł na poradzenie sobie z rozpędzonymi rywalami. Wicemistrzowie Polski mieli kłopoty z przebiciem się przez defensywę przyjezdnych, a gdy już udało im się wyprowadzić akcję, byli bardzo nieskuteczni. Magdeburczycy wykorzystywali potknięcie gospodarzy i systematycznie powiększali przewagę. Po trzydziestu minutach prowadzili już sześcioma trafieniami.
Druga połowa była już zdecydowanie bardziej wyrównana, ale taka gra zdecydowanie bardziej pasowała zawodnikom Benneta Wiegerta - oni mogli pozwolić sobie na spokojne kontrolowanie wyniku, kielczanie natomiast musieli walczyć z czasem.
Goście powiększyli przewagę do ośmiu trafień i sytuacja żółto-biało-niebieskich zrobiła się naprawdę niewesoła. Gospodarze jednak nie odpuszczali - przy stanie 18:26 rzucili się do odrabiania strat, wykorzystali przestój rywali i zdobyli cztery bramki z rzędu. Gdy wydawało się, że kielczanie są na fali, sędziowie pokazali Tomaszowi Gębali czerwoną kartkę.
Na boisku zawrzało jednak chwilę później - arbitrzy podyktowali rzut karny za obronę w polu Benoita Kounkouda. Kielecka ławka nie zgodziła się z werdyktem - według ekipy gospodarzy Matthias Musche popełnił faul w ataku.
Żółto-biało-niebiescy nie dali się jednak rozproszyć - po chwili zmniejszyli dystans do trzech goli. Czas jednak nie działał na ich korzyść, a na dodatek znów musieli radzić sobie w osłabieniu, bo karę dostał Jorge Maqueda. Końcówka była bardzo nerwowa - dwiema minutami kary został jeszcze ukarany Dylan Nahi (czerwona kartka z gradacji kar). Madgeburczycy tego już nie wypuścili z rąk i ostatecznie zwyciężyli 29:25.
Liga Mistrzów, 11. kolejka:
Industria Kielce - SC Magdeburg 25:29 (10:16):