Ponad 1500 bramek w Orlen Superlidze Kobiet, blisko pół tysiąca celnych trafień w jednej z topowych europejskich lig, występy z orzełkiem na piersi, aż 16 sezonów gry w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, cztery pauzy, spowodowane zerwaniem więzadeł krzyżowych i etykietka "walczaka"...
...tak oczywiście można napisać w skrócie, ale ta zawodniczka zasługuje na dłuższe podsumowanie. Sylwia Lisewska pochodzi z Suwałk i wcale nie musiała trafić do szczypiorniaka. Uprawiała lekkoatletykę, występowała też nawet w drugoligowej drużynie piłki nożnej, aż wreszcie trafiła pod skrzydła Tomasza Lebiody w Hańczy.
Słyszymy "Hańcza Suwałki", myślimy m.in. Maria Andrejczyk, trzykrotna olimpijka i srebrna medalistka IO 2020 w rzucie oszczepem. Środowisko piłki ręcznej miało jednak to szczęście, że Sylwia Lisewska postawiła na handball i poświęciła mu całe swoje życie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!
Jej kariera bardzo szybko nabrała tempa. Stała się liderką drużyny, otrzymała powołanie do reprezentacji Polski juniorek, a później w kolejce ustawiły się kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. "Lisek" wybrała finalnie Piotrcovię Piotrków Trybunalski i zadebiutowała na najwyższym szczeblu w wieku... siedemnastu lat.
Dodajmy, że Piotrcovia przeżywała wtedy okres świetności. To był 2003 rok, a więc młoda rozgrywająca przeniosła się wtedy do świeżo upieczonych wicemistrzyń Polski. I miała się od kogo uczyć, szatnię dzieliła wtedy chociażby z będącą w topowej formie Iwoną Niedźwiedź.
Sylwia Lisewska w swoim debiutanckim sezonie w ekstraklasie zdobyła 13 bramek, a w kolejnym, gdy już nieco okrzepła - 51 więcej. Co roku robiła większy progres, co doprowadziło ją do seniorskiej kadry, w której zadebiutowała 2 marca 2007 roku w meczu z Białorusią.
Usłyszała, że już nie zagra
Z reprezentacją Polski ma jednak słodko-gorzkie wspomnienia, ponieważ to właśnie na kadrze po raz pierwszy zerwała więzadła krzyżowe. I jak zliczyła sama zawodniczka, przez kontuzje straciła... około trzy lata. Nigdy się jednak nie poddała i pokazała wszystkim, jak walczyć z całego serca o to, co się kocha.
- Miałam ogromne problemy w rehabilitacji, wróciłam i za chwilę zerwałam drugi raz. Wtedy zrobiono mi sztuczne więzadła, wróciłam bardzo szybko i za około rok zerwałam więzadła krzyżowe w lewej. Usłyszałam tylko od lekarza, że po dwóch razach w prawym, miałam 50 procent szans na to, że zerwę w lewym. Trudno. Wróciłam i po kolejnym roku zerwałam te sztuczne więzadło - powiedziała, a później usłyszała słowa, które brzmiały niczym wyrok.
- Powiedziano mi, że to dla mnie koniec sportu, ale nie odpuściłam. Profesor Fabis z Łodzi zrobił, co mógł, jednak bez gwarancji, że uda mi się wrócić do gry. Zajęło mi to jakieś 18 miesięcy, ale powróciłam i w 2010 roku była to moja ostatnia tego typu kontuzja. I wszystko, co najlepsze, osiągnęłam później - dodała w rozmowie z WP SportoweFakty.
Elitarny klub "1000"
Po sezonie 2010/2011 Sylwia Lisewska zmieniła otoczenie i przeniosła się do Koszalina, gdzie była jedną z liderek drużyny. W ekipie z Pomorza Zachodniego występowała przez trzy lata, a później wybrała ofertę Startu Elbląg, wykręcając niesamowite liczby i dwukrotnie zostając królową strzelczyń rozgrywek. W Polsce zaliczyła także roczny epizod w barwach AWS Energa Szczypiorno Kalisz, a później podjęła decyzję o zawieszeniu butów na kołku.
"Myślę, że w polskiej lidze rzuciłam już 1000 bramek. Sprawdzicie to?" - napisała rozgrywająca w mediach społecznościowych. Zadania podjęła się nasza redakcja, która wyliczyła, że przez te wszystkie lata zdobyła 1542 bramki, a do elitarnego klubu "1000" dołączyła już bardzo dawno, bo w 2016 roku.
Takie liczby robiły wrażenie, a więc nic dziwnego, że Sylwią Lisewską zainteresowały się także zagraniczne kluby. Wybór padł na Rumunię, która jest od niedawna bardzo popularnym kierunkiem wśród naszych kadrowiczek. Szlaki w Liga Florilor przetarła jednak suwalczanka, która grała w takich zespołach jak Minaur Baia Mare, CS Magura Cisnadie, CS Dacia Mioveni 2012 i CSM Deva z niższej dywizji.
Rumuńska szkoła życia
Do ekipy z Baia Mare trafiła po wyśmienitych latach w Elblągu, a okres spędzony za granicą nazwała "szkołą życia". - Piłka ręczna jest tam na zupełnie innym poziomie. Kiedy myślałam, że tu jestem "kimś", to jak tam zajechałam, okazało się, że jestem za słaba, za wolna i ogólnie po prostu dużo mi brakuje - powiedziała nam 38-latka.
- Przez pierwsze dwa lata miałam jednak fantastycznego trenera. Był tytanem pracy, nauczył mnie i pokazał mi bardzo dużo. Zrozumiałam wiele rzeczy bardziej i spojrzałam na nie z innej perspektywy. Poza tym był to też okres, gdzie trwała pandemia. Izolacje, brak możliwości wyjścia z domu, nie mogłam wrócić do kraju, nie trenowaliśmy, wszystko stało, a pod drzwi miałyśmy noszone podstawowe produkty. Dla mnie to był koszmar - wspominała zawodniczka.
Po pięciu latach powróciła do Polski i rozegrała jeszcze jeden sezon w Orlen Superlidze Kobiet - w AWS Enerdze Szczypiorno Kalisz, zdobywając blisko sto bramek, a następnie zdecydowała się zakończyć karierę. - Zawsze marzyłam o tym, żeby zrobić to na własnych warunkach, a nie zmuszona przez zdrowie czy brak zainteresowania klubów. To dobry czas na taką decyzję - oceniła zawodniczka.
Jakie ma plany po zawieszeniu butów na kołku? - Planuję zostać trenerem i spróbować przekazać to, czego się przez te lata nauczyłam. Pokazać sportowcom, zwłaszcza młodym, jak trenować, aby unikać urazów, a jak już się im przydarzą, to jak walczyć, żeby wrócić - zdradziła Sylwia Lisewska.
I dodała na koniec: - Chciałabym inspirować ludzi swoją przygodą. Uważam, że była ona pełna wszystkiego - od mega pięknych chwil, po totalne załamanie i depresję.
Małgorzata Boluk, dziennikarka WP SportoweFakty
---> "Nie widać nadziei". Górnik stracił sponsora przez brak perspektyw
---> "Nie spodziewaliśmy się". Nowa jakość po trzęsieniu ziemi w Azotach