W tym artykule dowiesz się o:
Dzisiaj z dumą możemy przeglądać przeróżne rankingi, porównania, bilanse strzeleckie, ponieważ Robert Lewandowski ustawiany jest na równi z takimi piłkarzami jak Leo Messi, Cristiano Ronaldo czy Luis Suarez. Wielu znakomitych zawodników nie ma wątpliwości, że to właśnie Polak jest najlepszą "dziewiątką" na świecie. Dożyliśmy takich czasów, że nazwisko polskiego napastnika jest znane i wymawiane w ponad 200 krajach na świecie. Jednak nie była to droga usłana różami.
Pamiętam jak Lewandowski był zawodnikiem Lecha Poznań czy później zaczynał karierę w Borussii Dortmund i wielokrotnie rozmawiałem z Janem Tomaszewskim na jego temat. - Kim jest Robert Lewandowski? Komu on strzelał bramki? - pytał mnie wielokrotnie legendarny bramkarz. A że z Janem Tomaszewskim dyskusja na dłuższą metę nie miała większego sensu, bo "przegadać" się go nie dało, puszczałem mimo uszu jego zdanie na temat "Lewego". Tomaszewski nie wierzył w Lewandowskiego, lubił posiłkować się argumentem, że w kadrze goli nie strzela.
Po 18 meczach urodzony w Warszawie zawodnik miał na swoim koncie trzy trafienia. Dwa z nich wpakował San Marino, a jednego gola Irlandii. Tomaszewski mógł zatem powtarzać swoje argumenty.
Wielki piłkarz rodził się w bólach.
Ignorancja Mirosława Trzeciaka, wybuch wulkanu oraz skąpstwo klubów z Anglii i Hiszpanii miały wpływ na to, że droga Roberta Lewandowskiego na piłkarski szczyt wiodła przez Poznań i Dortmund, a nie przez Warszawę czy Gijon.
Lewandowski był zawodnikiem Legii w sezonie 2005/2006, ale grał jedynie w III-ligowych rezerwach. Zdobył wówczas tylko dwie bramki, a na domiar złego sezon zakończył z kontuzją mięśnia. Nikt się nie przejmował losem nastolatka. Z końcem czerwca 2006 roku jego umowa z klubem wygasła i choć pojechał z pierwszym zespołem na letnie zgrupowanie, a Dariusz Wdowczyk widział dla niego miejsce w drużynie, nie zaproponowano mu nowego kontraktu. Wartą dziś 80 milionów euro kartę zawodniczą "Lewemu" oddała... sekretarka.
- Jak zwykle podjechałam pod klub. Patrzę, a Robert idzie z kopertą w ręku. A w kopercie jego karta zawodnicza. Powiedzieli ci coś? Wytłumaczyli? - dopytywałam. - Nie miał kto tłumaczyć, kopertę dali mi w sekretariacie - tak po latach wspominała rozmowę z Robertem mama reprezentanta Polski.
Pomocną dłoń do 18-latka wyciągnął III-ligowy Znicz Pruszków. Zespół objął właśnie Andrzej Blacha, czyli trener, który rok wcześniej chciał ściągnąć Lewandowskiego do prowadzonego przez siebie Hutnika Warszawa. Znicz zapłacił Legii 5 tys. zł, a dwa lata później sprzedał Lewandowskiego Lechowi Poznań z 300-krotnym przebiciem. W międzyczasie Znicz awansował do II ligi i otarł się o awans do ekstraklasy, a nastoletni Lewandowski został królem strzelców trzeciego i drugiego szczebla rozgrywek.
Legia miała szansę naprawić swój błąd, ponieważ po tak znakomitym sezonie Lewandowski był do kupienia, ale Mirosław Trzeciak, ówczesny dyrektor sportowy, uparł się na późniejsze pośmiewisko trybun Mikela Arruabarrenę. Do historii przeszły słowa, które miał wypowiedzieć do prezesa Znicza, Sylwiusza Mucha-Orlińskiego: - Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy nowego piłkarza - Arruabarrenę".
Zanim Lewandowski trafił do Lecha Poznań, w listopadzie 2014 roku "Kaiser Magazine" poinformował, że przed sezonem 2008/2009 Lewandowski mógł przejść do Sportingu Gijon. To klub, którego zawodnikiem w rozgrywkach 1997/1998 był Kucharski. Agent "Lewego" miał zgłosić się do swojego byłego pracodawcy z propozycją transferu utalentowanego klienta, ale jak podaje hiszpański magazyn, oferta nie trafiła na podatny grunt, ponieważ Sporting akurat nie był skory do transferów gotówkowych - nawet jeśli była mowa o kwocie 350 tys. euro.
Natomiast rok później Kucharski zaproponował Lewandowskiego Realowi Saragossa. Klub z Aragonii też nie skusił się na "Lewego", choć ten był już dziewięciokrotnym reprezentantem Polski, a w premierowym sezonie w polskiej ekstraklasie zdobył 14 bramek. Gdy latem 2010 roku Borussia Dortmund wyłożyła za świeżo upieczonego króla strzelców polskiej ligi aż 4,5 mln euro, ktoś w Saragossie ze wstydu powinien skasować historię skrzynki pocztowej.
Czy Lewandowski dotarłby na hiszpański szczyt, gdyby latem 2010 roku przeniósł się z Lecha nie do Borussii, a do Blackburn Rovers? Dziś już się tego nie dowiemy, ponieważ transfer trzykrotnego reprezentanta Polski na Wyspy Brytyjskie nie doszedł do skutku w głównej mierze przez... erupcję islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull.
Pierwszym angielskim klubem, który chciał pozyskać Lewandowskiego, był słynący ze świetnej sieci skautów West Bromwich Albion. Ówczesny menedżer Tony Mowbray był gorącym zwolennikiem talentu "Lewego", ale w 2009 roku Lech nie zgodził się na wypożyczenie swojego zawodnika. Poza tym WBA za ewentualny transfer definitywny proponowało tylko 600 tys. funtów, a rok później "Lewy" był już poza zasięgiem The Baggies.
Do gry o Lewandowskiego włączyło się za to Blackburn Rovers, te same które w 1996 roku chciało kupić Marka Citko. W kwietniu 2010 roku Sam Allardyce zaprosił Lewandowskiego na rekonesans, a wizyta Polaka w Blackburn miała być tylko formalnością. "Lewy" nigdy jednak nie dotarł do Blackburn, a jego wyprawę i - jak się miało okazać - transfer uniemożliwiła erupcja islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull, w wyniku którego w kwietniu 2010 roku ruch lotniczy na Europą został sparaliżowany.
Co ciekawe, możliwością pozyskania Lewandowskiego wzgardził też między innymi Tottenham Hotspur. Sprawę ujawnił w 2013 roku były reprezentant Szkocji, a dziś menedżer - Steve Archibald. Gdy 23 kwietnia 2013 roku "Lewy" wbił cztery gole Realowi Madryt, Szkot napisał na Twitterze, że "oferował Tottenhamowi pozyskanie Lewandowskiego za mniej niż 5 mln", a gdy Koguty odrzuciły propozycję, zaoferował go innym klubom, które także powiedziały "nie".
Dzisiaj Lewandowski jest wyrzutem sumienia wielu klubów czy osób. Najbardziej żałować swoich decyzji może Legia. Sam piłkarz z pewnością jest zadowolony. Od momentu trafienia do Znicza Pruszków jego kariera układała się wzorcowo. Gole w niższych ligach, transfer do dużo lepszego zespołu, gdzie już w debiucie strzela bramkę. Tak samo było w reprezentacji - już w pierwszym spotkaniu trafił do siatki rywala i chociaż było to San Marino, z którego tak śmieje się Tomaszewski, to jednak w statystykach wygląda dokładnie tam samo, jak bramka przeciwko Niemcom.
Kiedy polska liga stała się już za ciasna dla niego, nastąpił transfer do Borussii Dortmund. Nie mógł trafić lepiej niż pod skrzydła Juergena Kloppa. Niemiec idealnie pokierował karierą Lewandowskiego, chociaż w pierwszym sezonie często stawiał na niego jako ofensywnego pomocnika. Z czasem jednak przekonał się, że Lewandowski to urodzony snajper, lis pola karnego, napastnik kompletny. Ponad 100 goli dla Borussii Dortmund zaowocowało transferem do jednego z najlepszych klubów na świecie - Bayernu Monachium.
W Bawarii wiemy, jak świetnie spisuje się reprezentant Polski. Jego dorobki strzeleckie są wszystkim doskonale znane. Real Madryt nie interesuje się też byle kim, jednak Lewandowski zdecydował się, że zostaje na Allianz Arena. Wynegocjował taki kontrakt, który gwarantuje mu najwyższe możliwe zarobki. Nikt w Bayernie nie ma lepszej pensji - 15 milionów euro rocznie bez bonusów.
Lewandowski to wzór piłkarza, idealny "produkt" marketingowy, doszedł na absolutny szczyt, chociaż po tym jak pozbyła się go Legia Warszawa, wcale jego kariera nie musiała potoczyć się tak doskonale.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: W Czarnogórze czeka nas młyn
[/color]