Prezes Cezary Kulesza triumfalnie ogłosił, że kontrakt Paulo Sousy został rozwiązany na warunkach PZPN. Według WP SportoweFakty, Portugalczyk za zerwanie obowiązującego do końca marca kontraktu zapłacił 2 mln zł. Ponadto on i jego współpracownicy zrzekli się pensji za grudzień, styczeń, luty i marzec. Więcej TUTAJ.
"Dlaczego rozwód jest tak drogi? Bo jest tego wart" - mawiają prawnicy. Sousa poświęcił dwa miliony złotych, ale za każdy z 24 miesięcy kontraktu we Flamengo ma zarobić, według różnych źródeł, od 160 do 300 tys. euro. Przelewu na konto PZPN może więc nawet nie odczuć.
Kuleszy udało się wyjść z twarzą z niekomfortowego położenia, w jakim postawił go Portugalczyk, ale jedynym wygranym, pod względem finansowym, zaistniałej sytuacji jest sam Sousa. Nawet odliczając wspomniane odszkodowanie, na krótkim i bezwstydnie zakończonym romansie z polskim futbolem wzbogacił się o siedmiocyfrową kwotę.
Trener do towarzystwa
Mówił to, co chcieliśmy usłyszeć. Zbigniewa Bońka oczarował tym, że "wiedział wszystko o reprezentantach". Nie mówiąc już o tym, że referował mu to po włosku, a tym z miejsca zaskarbia się sympatię "Bello di notte"...
ZOBACZ WIDEO: "Piłkarze czują się oszukani". Były reprezentant grzmi po zachowaniu Paulo Sousy
Część kibiców urzekł przywołaniem na powitalnej konferencji prasowej Jana Pawła II. Innych opowiadaniami o olbrzymim ofensywnym potencjale reprezentacji Polski. Zadbał nawet o to, by przymilić się Robertowi Lewandowskiemu, do którego udał się z pielgrzymką, na jaką nie było stać Brzęczka.
Oczarował nas, potem zmanipulował, by wykorzystać finansowo. Dziś wiemy, że przyjął ofertę PZPN "na przeczekanie". Po nieudanej przygodzie z Bordeaux i nieeleganckim pożegnaniem z tym klubem (więcej TUTAJ) nie przebierał w propozycjach, tymczasem Boniek przyjął go pod dach i jeszcze zgodził się obsypać go złotem za dotrzymanie mu towarzystwa.
Rekordzista
Z pensją w wysokości 70 tys. euro miesięcznie Sousa był najlepiej opłacanym selekcjonerem reprezentacji w historii. W przeliczeniu na złotówki (320 tys.) zarabiał dwa razy tyle co jego poprzednik Jerzy Brzęczek (160), a już wiadomo, że osiągnięciami mu nie dorównał.
Także Adam Nawałka (80-120) mógł tylko pomarzyć o takim uposażeniu. Nawet dotychczasowy rekordzista Leo Beenhakker nie był tak dużym obciążeniem dla budżetu PZPN co Portugalczyk. Po podwyżce za wprowadzenie Polski do Euro 2008 Holender inkasował miesięcznie niespełna ćwierć miliona złotych.
Brzęczek, Nawałka czy Beenhakker mają na koncie sukcesy w postaci awansów do finałów mistrzostw Europy czy świata. Nawałka doszedł nawet z Polską do ćwierćfinału Euro 2016 - to największe osiągnięcie polskiego piłkarstwa od 1982 roku.
Tymczasem kadencja Sousy to blamaż na Euro 2020, zmarnowanie w niewytłumaczalny sposób szansy na rozstawienie w barażach o awans do MŚ 2022 i dezercja trzy miesiące przed decydującymi meczami. I za to wszystko Portugalczyk wystawił Polsce istny "paragon grozy".
Pogromca amatorów i Albanii
Za każdy z 342 dni pracy z Biało-Czerwonym Sousa zarobił ok. 10,5 tys. zł, czyli łącznie blisko 3,6 mln zł. W rozmowie z "Wprost" prezes Kulesza zdradził, że 51-latek był na tyle bezczelny, że przy prośbie o rozwiązanie kontraktu nie zaproponował PZPN żadnej rekompensaty.
Wspomniane odszkodowanie to efekt twardego stanowiska PZPN, ale nawet po wypłacie tego zadośćuczynienia na koncie Portugalczyka zostanie 1,6 mln zł. To i tak dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mowa ledwie o 11 miesiącach pracy i osiągniętych przez niego wynikach.
Na przykład Adam Nawałka na taką kwotę pracował dwa razy dłużej i w tym czasie jego zespół potrafił wygrać z Niemcami (2:0). A Sousa? Za jego kadencji Polska pokonała tylko amatorów z Andory i San Marino oraz Albanię, która w rankingu FIFA zajmuje 66. miejsce.
Na Euro 2020 nie zrealizował planu minimum w postaci wyjścia z grupy, a w 10 meczach el. MŚ 2022 Polska zdobyła 20 punktów. To dorobek wystarczająco do tego, by dostać się do baraży, ale z drugiej strony - to najsłabszy wynik Biało-Czerwonych od czterech cykli kwalifikacyjnych.
Kosztowna świta
A rozliczając Bońka z zatrudnienia Sousy, nie można zapominać o tym, że jednym z warunków postawionych przez Portugalczyka było zakontraktowanie jego sześciu zaufanych asystentów. Na ich pensje federacja łożyła 80 tys. euro miesięcznie. Żaden poprzedni selekcjoner nie miał tak drogiego w utrzymaniu sztabu. Opłacanie Sousy i jego asystentów przez 11 miesięcy pochłonęło 1,65 mln euro, czyli ponad 7,5 mln zł.
Po odjęciu wynegocjowanego przez zespół Kuleszy odszkodowania zostaje 5,5 mln zł wypłaconych Sousie oraz Victorowi Sanchezowie Lladzie, Manuelowie Cordeirze, Antonio Jose Gomezowi, Lluisowi Sali, Paulo Grilo i Cosimo Cappagliemu. Po przeliczeniu pieniędzy wydanych na portugalsko-hiszpańsko-włoski septet trenerów na jego wyniki można złapać się za głowę. To punkt za ponad ćwierć miliona złotych i zwycięstwo za blisko milion złotych.
Żaden selekcjoner w XXI wieku nie był tak nietrafioną inwestycją. A łączny koszt kaprysu Bońka jest jeszcze wyższy. Po pierwsze, PZPN równolegle opłacał wygasający z końcem roku kontrakt Brzęczka. Po drugie, bezpośrednią konsekwencją sprowadzonej na Polskę decyzjami Sousy porażki z Węgrami (1:2) był brak rozstawienia w barażach o awans do MŚ 2022, a to z kolei oznacza, że PZPN stracił kilkanaście milionów złotych, które zarobiłby jako gospodarzy półfinału baraży.
I wreszcie, brak awansu do MŚ 2022 sprawi, że PZPN nie dostanie od FIFA 10 mln dolarów dla uczestnika mundialu w Katarze. Realny koszt zatrudnienia Sousy może więc wynieść ok. 60 mln zł. Wobec tej sumy dwa miliony złotych odszkodowania wypłaconego przez Portugalczyka za rozwiązanie umowy wydają się śmiesznie niską kwotą.
PZPN nie jest pierwszą ofiarą Sousy. To jego modus operandi. Gdy na horyzoncie pojawia się ktoś bogatszy od jego aktualnego pracodawcy, za nic ma zobowiązania. 51-latek w podobny sposób potraktował niemal każdego swojego pracodawcę. Poza Bordeaux i PZPN prawdziwą twarz Portugalczyka poznali także w Basel, Videotonie, Swansea City czy Maccabi Tel Awiw. Więcej TUTAJ.