Z Albanią 4:1 wygraliśmy po: kontrach, stałych fragmentach gry i wrzutkach w pole karne. Farta mieliśmy więcej niż rozumu, ale punkty są nasze i tego Portugalczykowi nikt nie odbierze. Oddać 4 strzały na bramkę i strzelić 4 gole to duży sukces. "Gramy słabo, bardzo słabo, ale jesteśmy skuteczni do bólu" - krzyczał jak zwykle podekscytowany w swoim komentarzu telewizyjnym Kazimierz Węgrzyn. Ale jego też zdziwiło, że w pierwszej połowie rywale tak nas stłamsili. "Czy my gramy z Albanią, czy z Niemcami?" - spytał przytomnie Węgrzyn.
To Albania dawała nam przez większość spotkania lekcję, jak utrzymywać się przy piłce, jak dryblować, jak wychodzić na pozycję. Chciało się tym chłopakom bić brawo. Widać było, że ta drużyna naprawdę się rozwija.
O reprezentacji Polski nie da się tego powiedzieć. A przecież Sousa odbył już - także na Euro - mnóstwo treningów z tym zespołem. Zmiany jakościowej nie widać. Naszą drużynę nadal niesie na własnych plecach Robert Lewandowski, tak samo jak niósł wcześniej. Jego akcja przy trzecim golu to było arcydzieło futbolu. Tą szarżą "Lewy" zabił ten mecz, zabił wiarę Albańczyków, że coś tu mogą jeszcze uratować. Oczywiście, nie bądźmy niesprawiedliwi wobec drużyny, bo nie sam Lewandowski wygrał mecz. Brawa dla Kuby Modera, świetne były odważne szarże Przemysława Frankowskiego, Adam Buksa pokazał, że w życiu nie ma próżni i jest w stanie zastąpić Milika i Piątka. Dobrą zmianę dał Karol Linetty, w końcu skoncentrowany był Wojciech Szczęsny.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cudowne uderzenie z rzutu wolnego. Nie uwierzysz, kto strzelał
Niestety nie wszyscy wypadli choćby poprawnie. Grzegorz Krychowiak - po fatalnym dla niego turnieju Euro 2020 - znów potwierdził, że jednak trzeba sobie wyobrażać środek pomocy reprezentacji bez niego. I im szybciej się ta zmiana dokona, tym lepiej dla kadry. Żal było patrzeć na niedokładności i nieporadności "Krychy". W jednej z akcji był ograny z siatką, posadzony na pupie i choć szybko się poderwał, to nawet wślizgiem nie zdołał powstrzymać rywala. Do tego tracił piłki, nie potrafił porządkować gry w środku pola, za to potrafił zagrać piłkę do przodu do... nikogo. Nawet zdobyty gol oceny Krychowiaka nie zmienia, bo de facto to był gol Lewandowskiego.
Słabo wypadła też cała obrona. Znów gola straciliśmy głupio i łatwo. Dokładnie tak samo łatwo jak w poprzednich meczach za kadencji Sousy. Co gorsza, nie zapowiada się, żeby nagle mogło być lepiej. Janek Bednarek ma kłopoty w klubie, Kamil Glik występuje w Serie B, a Bartosz Bereszyński zszedł z boiska z kontuzją. Paweł Dawidowicz kompletnie nie przekonuje. Zresztą nie tylko w reprezentacji. Warto, żeby ktoś podpowiedział Sousie, żeby zadzwonił w trybie pilnym po Sebastiana Walukiewicza, który jest na zgrupowaniu młodzieżówki. To jedyny ratunek przed meczem z Anglią.
Sousa już wie, że miesiąc miodowy się skończył. A nawet 8 miodowych miesięcy, w czasie których potrafił wygrać jedynie z Andorą, fatalnie popsuć występ reprezentacji w mistrzostwach Europy, a i tak był chwalony. Teraz Portugalczyk w końcu poczuł, że parasol ochronny, jaki rozpostarł nad nim Zbigniew Boniek, właśnie został złożony.
Już przed meczem wiedział, że jest inaczej, że coś się zmieniło. Że ludzie stracili cierpliwość. Na konferencji przedmeczowej w końcu dostał niewygodne, konkretne pytania. Niestety, nadal próbował się "ślizgać". "Częściowo mieszkam w Polsce" - mówił Sousa atakowany przez dziennikarzy za to, że jest "selekcjonerem na odległość".
Ręce mi opadły, gdy usłyszałem tę odpowiedź. Bo to jest na pewno prawda, tylko że też częściowa. W okresie wakacyjnym wielu Polaków mogłoby powiedzieć: "Częściowo mieszkam w Grecji". Albo: "Częściowo mieszkam w Turcji, w Hiszpanii, na Cyprze". Oczywiście wszyscy jedynie "częściowo" - jedni na tydzień, inni na dwa tygodnie. Część w wersji "all inclusive", inni jedynie w wariancie HB, czyli pobyt ze śniadaniami plus obiadokolacje. Sousa to w Polsce raczej jest na "all inclusive", co?
Nie wiem, po co Sousa mówi, że częściowo mieszka w Polsce. Kupy się to nie trzyma. Wydawał się zaskoczony tym pytaniem, a gdyby u nas mieszkał, to by zaskoczony nie był, bo dotarło by do niego, że tu toczy się dyskusja na temat jego pracy na odległość i kwestią czasu jest, że ktoś go o to zapyta.
Wolałbym, żeby Sousa walił szczerze, prosto z mostu. Na przykład: "Mecze macie nudne, jesteście piłkarską prowincją, więc nie miałbym tutaj co robić. Gdy mnie Boniek zatrudniał, to powiedział, że mogę w Polsce bywać jeszcze rzadziej niż on, a on przecież z Włoch kierował związkiem przez swoich ludzi i Twittera. Poza tym przez większość roku jest u was zimno, a ja mam chatę w ciepłym miejscu". Byłoby brutalnie, ale szczerze.
Musiałbym chłopu przyznać rację, że skoro mu Boniek na taki cyrk pozwolił, to tak długo - dopóki Cezary Kulesza tego nie zmieni - ma prawo siedzieć sobie w Portugalii. Co prawda będzie wtedy nadal zaskoczony, że są w Polsce tacy piłkarze jak Bartosz Slisz z Legii czy Jakub Kamiński z Lecha, no ale to jego wybór.
Dobrze, że Sousa już wie, że musi wygrywać. Tylko w ten sposób zachowa posadę. Opowieści o tym, że zmienia mentalność polskiego piłkarza, nikt już nie kupi. Teraz poprosimy o konkrety.
Dariusz Tuzimek
Czytaj także:
Dariusz Tuzimek: Koźmiński wystawiony do wiatru [OPINIA]
Narada prezesa z pogromcą Andory w "Domu wódki" [OPINIA]