Widać, że rany po batach, jakie na czerwcowych mistrzostwach Europy dostała reprezentacja Polski, jeszcze się nie zagoiły. Euforii pod hasłem "gramy o mundial" nie ma, bo nawet przed turniejem Euro 2020 wielkich nadziei nie było. Teraz tym trudniej o optymizm. Bo na jakiej niby podstawie kibic ma wierzyć w sukces? Co od miazgi na turnieju się poprawiło na lepsze? No właśnie...
Selekcjoner z Portugalii nadal fascynuje. Ma specyficzny styl pracy: stara się trzymać jak najdalej od polskiego futbolu tak długo, jak tylko się da. Przyjeżdża tuż przed początkiem zgrupowania, nic sobie nie robiąc z tego na przykład, że dwie polskie drużyny grały w pucharach i można było je oglądać na żywo. Paulo Sousa - jak widać - tego nie potrzebuje. On ma o polskiej piłce ugruntowaną opinię i jego postawy nic już nie zmieni. Nawet to, że selekcjoner w PZPN zarabia dobre pieniądze. Tak dobre, że lepszych nie oferuje mu żaden inny pracodawca na świecie. To jest nie do pojęcia... Nie tylko to, zresztą.
Chyba nieprzypadkowo nowy prezes PZPN Cezary Kulesza i selekcjoner Paulo Sousa na swoje pierwsze spotkanie wybrali warszawską restaurację - pod wielce wymowną nazwą - "Dom wódki". Bo jak mówi stare rosyjskie przysłowie: "Bez wodki nie razbieriosz", czyli "bez wódki nie zrozumiesz". Dotyczyło ono co prawda skomplikowanej materii ustroju socjalistycznego, który próbowali objąć rozumem nasi wschodni sąsiedzi (zresztą my Polacy też), ale kto powiedział, że zrozumienie polskiego futbolu jest prostsze? Szczególnie dla przybysza z Portugalii, który czasu ma mało, a ochoty, by się w tym połapać, jeszcze mniej. Tym bardziej że fucha w PZPN, którą podłapał, wydaje się jednak tymczasowa. Z terminem przydatności raczej krótszym niż dłuższym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kabaret! Najbardziej absurdalna prezentacja koszulek w historii futbolu
Sousa to pewnie w ogóle nie może pojąć fenomenu swojej niezwykłej kariery w Polsce. Bo w jego kraju - gdzie przed piłkarzami i trenerami stawia się jednak bardzo wysokie wymagania - najwyżej się ceni oczywiście tych, którzy mają wyniki. Naszemu selekcjonerowi musi nie mieścić się w głowie, że istnieje w Europie taki kraj, gdzie trener reprezentacji może dostać "w kuchnię" na mistrzostwach kontynentu, doprowadzić do poważnych tarapatów w eliminacjach do mundialu, przez pół roku wygrać jedynie z Andorą i to mając w składzie najlepszego piłkarza świata, a i tak roboty nie straci.
Pewnie to zasługa tego, że Portugalczyk w robocie (w Polsce) nie pojawia się zbyt często i nawet nie zdąży kibica zdenerwować. Tak jak denerwował choćby Jerzy Brzęczek, na którego tak udanie nakręcono hejt, że irytował ludzi samą swoją obecnością. Nie musiał nic robić, wystarczyło, że był. Nie pomagały mu nawet zwycięstwa i awans do Euro 2020.
A taki Sousa nie wygrywa niemal nigdy. Za to ładnie wygląda, ma dobry garnitur i sympatię dużej części mediów. I jeszcze szczęście, że wybory w PZPN były na tyle późno, że nawet jakby nowy prezes chciał selekcjonera zwolnić, to nie mógł tego zrobić, bo miał zbyt mało czasu do wrześniowych meczów eliminacji do mundialu. Tak to polska piłka płaci rachunek za kaprys Zbigniewa Bońka, który w styczniu, zupełnie nagle, zamienił Brzęczka na Sousę. I były prezes PZPN nadal czuje się ze swoim pomysłem dobrze. Mimo że do tej pory Portugalczyk pozostaje jedynie nieustraszonym pogromcą Andory.
Ciekawe jest to, że elekcja w PZPN była na tyle absorbująca, iż ewentualne niepowodzenie Sousy w eliminacjach do mistrzostw świata nie przerażało żadnego z kandydatów na prezesa. Żaden z nich nie chciał ryzykować, zmieniać selekcjonera, bo jeśli na mundial nie pojedziemy, to będzie to wina Bońka. Chyba że ten Sousa nagle wystrzeli. Ale to cud będzie absolutny, bo na razie nic na to nie wskazuje. Facet - moim zdaniem - nadal słabo orientuje się w potencjale drużyny, którą prowadzi. Dobrze, że po tylu miesiącach dowiedział się, że np. taki Sebastian Szymański to jednak potrafi grać w piłkę, bo strzela gola za golem w lidze rosyjskiej. Nieźle jak na pół roku pracy trenera za 4 mln złotych rocznie. Jeśli się będzie uczył w takim tempie, to ho ho!
Gorzej, że powołuje np. Krzysztofa Piątka, choć ten jest od dawna kontuzjowany i nawet w klubie nie gra. Ba! Nie trenuje! I co można o takim powołaniu Sousy pomyśleć? Mam też podejrzenie (ale graniczące z pewnością), że osoba portugalskiego szkoleniowca przyśpieszyła decyzję o zakończeniu kariery reprezentacyjnej przez Łukasza Fabiańskiego. W ogóle mu się nie dziwię, bo jak miał się czuć "Fabian", gdy Sousa od razu - nie widząc na żywo ani jednego treningu kadry - oświadczył, że dla niego pierwszym bramkarzem reprezentacji będzie Wojciech Szczęsny? Gdzie teraz jesteśmy z tą "rozsądną" decyzją, nie muszę państwu mówić.
Niepokojące jest też to, co się wydostaje do mediów od samych reprezentantów. W wywiadzie dla Sportowych Faktów Kamil Grosicki mówił, że dostawał od kolegów, którzy byli na obozie przed Euro w Opalenicy (między innymi od Kamila Glika i Macieja Rybusa) info, żeby się nie poddawał i był gotowy do gry, bo Sousa - w obliczu kontuzji Arka Milika - na pewno powoła "Grosika" na turniej z listy rezerwowych. Niestety, nie była to prawda. Czyli nawet tak kluczowi gracze jak Glik (wicekapitan) nie do końca wiedzą, co się dzieje w drużynie Sousy i jakie są intencje selekcjonera.
I bądź tu kibicu optymistą i wierz w sukces.
Zobacz także: Cezary Kulesza spotkał się z Paulo Sousą. Padły bardzo ważne słowa
Zobacz także: "Dom Wódki". Co robiły tam najważniejsze osoby w polskiej piłce?