FC Barcelona jest wielkim klubem, ale to, co wydarzyło się w ostatnich kilkunastu miesiącach, nie ma nic wspólnego ze sprawnie działającym przedsiębiorstwem. Ustępujący prezydent Josep Bartomeu zostawił po sobie spaloną ziemię.
Duma Katalonii popadła w ogromne długi, a pod względem sportowym daleko jej do czołówki Europy. Porażka w Lidze Mistrzów z Bayernem Monachium (2:8) była najlepszym odzwierciedleniem sytuacji w stolicy Katalonii.
Światełkiem w tunelu było odejście Bartomeu, który ugiął się pod presją mediów i kibiców. Socios i tak najprawdopodobniej odwołaliby 57-latka, który w trakcie swojej kadencji popełnił wiele błędów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo w Sao Paulo. Fanatyczni kibice wyszli na ulice!
Trwa bezkrólewie
Wybory nowego prezydenta miały odbyć się 24 stycznia, jednak już wiadomo, że z powodu pandemii zostały przełożone na inny termin. Michał Gajdek, zaangażowany w obalanie byłego prezydenta Barcy, przekonuje, że jest to zła decyzja.
- Rozumiem ograniczenia sanitarne, ale dopiero co pozwolono przecież na zbieranie podpisów pod kandydaturami wśród socios - i zebrano ich porównywalną liczbę jak w latach 2010 i 2015, gdy o pandemii nikt nie słyszał. Pretekstem do przełożenia wyborów jest to, że w Katalonii obecnie obowiązuje zakaz przemieszczania się pomiędzy poszczególnymi gminami bez specjalnego powodu - tłumaczy nasz rozmówca.
To nie tylko bezkrólewie jest obecnie największym problemem Dumy Katalonii. - Dojdzie do złamania klubowego statutu i trudnych do przewidzenia konsekwencji. Barcelona znajduje się w krytycznej sytuacji i pozostanie kolejne miesiące bez prezydenta, który musi zacząć pilną naprawę klubu - tłumaczy Gajdek.
Zgodnie z wymogami statutowymi, kandydaci na prezydenta muszą zebrać co najmniej 2257 podpisów socios Barcelony. Najwięcej miał Joan Laporta, który zebrał ich 10 272. Wymaganą liczbę podpisów zgromadzili także Victor Font - 4713 oraz Toni Freixa - 2822. Cieszący się olbrzymim poparciem Laporta do ostatniego dnia nie chciał zmiany terminu wyborów.
- Laporta zebrał bardzo wysoką liczbę podpisów poparcia pod jego kandydaturą, wyższą niż wszyscy kontrkandydaci razem wziętą. Ewidentnie socios ufają temu, kogo już znają, bowiem sam Laporta do tej pory nie przedstawił szczegółów swojego planu na rządzenie Barceloną. Przykładowo, projekt sportowy miał ujawnić dopiero 18 stycznia, ale w związku z odwołaniem wyborów, pewnie jeszcze na to poczekam.
Laporta był już prezydentem klubu w latach 2003-2010 i wyprowadził wówczas zespół z marazmu. Odważnie postawił na Pepa Guardiolę, który nie miał trenerskiego doświadczenia, a ten w stworzył na Camp Nou jedną z najlepszych drużyn w historii futbolu.
- Udowodnił już w przeszłości, że potrafi być świetnym prezydentem, ale nie da się nie dostrzec, że w porównaniu do swojej ostatniej kadencji bardzo złagodniał, choć może to tylko poza na potrzeby kampanii. W każdym razie jest on zdecydowanym faworytem, bowiem jego główny konkurent, Victor Font, im dłużej trwa kampania, tym bardziej zdaje się zniechęcać socios - mówi Gajdek.
Magnes dla Messiego
Wybór Laporty może być także kluczowy dla przyszłości Lionela Messiego w stolicy Katalonii. Argentyńczyk miał dość poprzedniego zarządu, dlatego w sierpniu domagał się odejścia z klubu. Teraz swoją decyzję podejmie po zakończeniu rozgrywek. Czy zostanie? Wszystko zależy od planu nowego prezydenta na kolejne lata. Nie jest tajemnicą, że otoczenie Messiego przychylniejszym okiem patrzy na Joana Laportę.
Gajdek: - Nie da się ukryć, że to Laporta jest tym, który zna go najlepiej. Ponadto, katalońskie media donosiły, że rodzina Messiego, która również należy do grona socios, złożyła podpisy popierające jego kandydaturę.
Gdyby wybory odbyły się 24 stycznia, Laporta mógłby już zimą rozpocząć program naprawczy Barcelony. Teraz czas nie działa na korzyść Barcelony, Messiego i Laporty.
- Argentyńczyk ewidentnie czeka z ostateczną decyzją na poznanie osoby nowego prezydenta i jego projektu - a w związku z przeniesieniem wyborów, moment ten stał się bardziej odległy. Obawiam się, czy nie spowoduje to utraty przez niego cierpliwości i nadziei na szybkie zmiany w klubie - analizuje Gajdek.
Zamieszania ciąg dalszy
Wybory prezydencie w Barcelonie przełożono, ale nowego terminu nie wyznaczono. Idealnym rozwiązaniem w czasach pandemii mogłyby być wybory korespondencyjne. Na głosowanie korespondencyjne nie pozwala jednak ani prawo w Katalonii, ani statut klubu. Zwłaszcza zmiana tego drugiego będzie bardzo skomplikowana, bo teoretycznie wymaga osobistego głosowania socios.
- Ewentualne przeprowadzenie głosowania w sposób niezgodny ze statutem sprawi, że wybory będą bardzo łatwe do zaskarżenia. Ponadto, skoro aby zagłosować korespondencyjnie i tak należy zmienić prawo, to nie rozumiem dlaczego intencją tymczasowych władz klubu jest zatrzymanie się w pół drogi. Przecież równie dobrze można byłoby przejść od razu na dużo bezpieczniejsze i sprawniejsze głosowanie elektroniczne - tłumaczy nasz rozmówca.
- Powstaje także pytanie, czemu dyskusja na ten temat powstała dopiero teraz, na dziesięć dni przed pierwotnym terminem wyborów, i co tymczasowe władze klubu zrobiły od momentu dymisji Bartomeu w październiku - dodaje Gajdek.
Zobacz także: Arkadiusz Milik blisko Olympique Marsylia. Dyrektor sportowy SSC Napoli potwierdził negocjacje
Zobacz także: "Jeśli nie on, to kto?". Robert Lewandowski może zdetronizować Gerda Muellera