Bruno Labbadia jest jedynym piłkarzem, który strzelił ponad sto goli zarówno w Bundeslidze (103), jak i na jej zapleczu (101). Pierwszy "Pistolero" niemieckiego futbolu nie był wybitnym napastnikiem, ale wycisnął swoją szansę jak cytrynę i rzetelnością zasłużył na szacunek w każdym z ośmiu klubów, w którym grał. Po przejściu na piłkarską emeryturę rewolwerowiec został rusznikarzem. Teraz jako solidny rzemieślnik ma sprawić, że ponownie wystrzelą pistolety Krzysztofa Piątka.
W styczniu Hertha ściągnęła Polaka z dużymi nadziejami, o czym świadczy to, że wykupując go z AC Milan za 24 mln euro pobiła swój transferowy rekord. Piątek dał się zauroczyć Juergenowi Klinsmannowi, który przed transferem przedstawił mu mocarstwowe plany, by tydzień później zdezerterować. "Il Pistolero" na razie w Berlinie rozczarowuje, jak cały zespół zresztą. Jego dotychczasowy dorobek to dwa gole, w tym tylko jeden z gry, w siedmiu występach. Oczekiwania wobec niego były zdecydowanie wyższe.
Buduje napastników
Zdaniem Artura Wichniarka, Piątek znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie: - Napastnik jest w większym stopniu niż inni zależny od zespołu. Hertha do tej pory w konstruowaniu akcji wyglądała mizernie. Nie mówię o pojedynczych zawodnikach, tylko o automatyzmach, których nie było widać. To była szarpana gra, która nie ułatwia zadania żadnemu napastnikowi.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Jan Tomaszewski wskazał nazwiska potencjalnych następców Jerzego Brzęczka
- Przyjście Labbadii daje nadzieję na zmiany. To nie będzie tylko Hertha broniąca się i licząca na chaotyczne kontrataki. To będzie zespół poukładany, który będzie umiał przejść z obrony do ataku i będzie robił to sensownie. Na taką zmianę mam nadzieję, a na tym Krzysztof skorzysta - mówi nam były gracz Herthy (2003-2006, 2009-2010).
Labbadia ma opinię trenera, który potrafi budować napastników. W każdym klubie, w którym pracował, zawodnicy pierwszej linii robili postęp w skuteczności. Na liście wdzięcznych mu snajperów są Patrick Helmes i Stefan Kiessling (Bayer Leverkusen), Martin Harnik i Vedad Ibisević (VfB Stuttgart), Mladen Petrić w Hamburger SV, a Wout Weghorst pod jego wodzą w VfL Wolfsburg stał się objawieniem ligi.
- Labbadia dba o indywidualny rozwój zawodnika. Jest bardzo, bardzo wymagający. To trener, który chce z każdego wyciągnąć maksimum, tak jak on sam wyciągnął maksimum ze swojej kariery. Sam dobrze wie, jak strzelać gole. Wie, czego potrzebuje napastnik i wie, jak mu pomóc. Jeśli Krzysiek będzie chciał słuchać, jeśli otworzy się na jego rady, to może bardzo dużo zyskać - podkreśla Wichniarek.
Przygotowanie do koronacji
17-krotny reprezentant Polski wie, co mówi, bo dwie dekady temu sam skorzystał na pomocy nowego trenera Herthy. W 1999 roku po 22-letniego wówczas napastnika Widzewa Łódź sięgnęła występująca w Bundeslidze Arminia Bielefeld. W szatni spotkał m.in. Labbadię.
- Bruno zaopiekował się mną jako jeden z bardziej doświadczonych zawodników w Arminii. Zrobił to, choć przyszedłem do klubu niejako jako konkurent i mógł myśleć, że w pewnym momencie będę chciał go wygryźć ze składu. Wzniósł się jednak ponad to - opowiada.
- Na początku odbierał mnie z hotelu, był moim przewodnikiem po klubie. Pomagał mi na treningach, a po treningach dużo razem pracowaliśmy, Bywało tak, że wyciągałem bramkarzy spod prysznica, bo Bruno chciał jeszcze poćwiczyć. Trenował ze mną różne techniki uderzenia, zwracał mi uwagę na to, jak się zachować - wspomina.
W pierwszym sezonie w Arminii Wichniarek nie zdobył ani jednej bramki, a zespół spadł do 2. Bundesligi. Na zapleczu ekstraklasy Polak radził sobie zdecydowanie lepiej. W sezonach 2000/01 i 2001/02 został królem strzelców. To wtedy zyskał przydomek "Król Artur", a do koronacji przygotował go właśnie Labbadia.
Wichniarek: - Po pierwszych miesiącach ludzie przestali wierzyć we mnie, a jednym z nielicznych, którzy byli mi przychylni, był Labbadia. Wspierał mnie w trudnych początkach, a ja udowodniłem, że się nie pomylił. Teraz w podobnej sytuacji jest Piątek. Napastnik, który nie strzela goli, potrzebuje takiego wsparcia.
Już nie strażak
Labbadia był wędrownym piłkarzem - zagrał w ośmiu klubach, nie wiążąc się z żadnym dłużej niż trzy lata. Jako trener też często zmienia miejsca pracy. Hertha jest jego siódmym przystankiem na szkoleniowej ścieżce. Przez dłuższy czas miał przypiętą łatkę trenera-strażaka, który gasi pożar, a nie potrafi budować niczego trwałego. Ostatnio w Wolfsburgu zrobił wiele, by wyjść z tej szuflady.
- W Wolfsburgu jego praca była owocna przez dłuższy czas i to napawa mnie optymizmem. Odszedł stamtąd, ponieważ nie dogadywał się z dyrektorem sportowym Joergiem Schmadtke. Sportowo Wolfsburg się bronił. Bruno przejął zespół w dużym kryzysie, uchronił go przed spadkiem, a zostawił go na miejscu premiowanym grą w Lidze Europy - przypomina Wichniarek.
- Wcześniej miał opinię trenera, który potrafi dźwignąć zespół z kryzysu. Pierwsze tygodnie po jego przyjściu zawsze były dobre, nawet bardzo dobre, ale na dłuższą metę "efekt nowej miotły" nie działał. Po pewnym czasie przychodziło załamanie formy i zaczynał się spadek po równi pochyłej - analizuje Wichniarek.
Pracoholik
Nasz rozmówca ma swoją teorię na temat tego, dlaczego Labbadia na dłuższym dystansie się nie sprawdzał.
- Tak samo jak był profesjonalnym zawodnikiem, tak poważnie podchodzi do pracy trenera. Jego treningi trwają po dwie i pół-trzy godziny. To są zajęcia ciężkie i może trochę monotonne. Jeśli w grze przydarzy się błąd taktyczny, to jest to omawiane od razu na boisku - tłumaczy Wichniarek.
- Przy takiej pogodzie jak teraz, to jest nawet przyjemne, można się nawet opalić, słuchając po raz kolejny tych samych uwag trenera. Ale jesienią czy zimą, kiedy człowiek jest przemoknięty, przemarznięty, to takie treningi trochę się dłużą. Nie wiem, czy Bruno wyciągnął wnioski i czy coś zmienił, żeby zespół się nie znudził tymi pogadankami w czasie treningów - zastanawia się były reprezentant Polski.
Labbadia na pewno pozostał wymagający wobec siebie i swoich współpracowników. - Wiem od Arne Friedricha (II trener - przyp. WP), że dzień pracy jest długi. Trenerzy spędzają w klubie po dziesięć godzin, a czasem więcej. Mam potwierdzenie tego, że Bruno wziął się mocno do roboty. To pracoholik, który poświęca się pracy - kończy "Król Artur".
***
Z powodu pandemii COVID-19 sezon Bundesligi został zawieszony 13 marca. Rozgrywki mają zostać wznowione w połowie maja. Oficjalna decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła, ale może zostać ogłoszona w czwartek. Więcej TUTAJ.