Artur Wiśniewski: Odetchnęliście chyba z ulgą. Wreszcie wiecie, na czym stoicie, no i że stoicie bardzo dobrze.
Tomasz Nowak: Tak, to wymarzona dla nas decyzja. Długo czekaliśmy na rozstrzygnięcie kwestii naszego ewentualnego awansu bez baraży. Głos w tej sprawie już po wszystkim zabrali prezesi, prezydent miasta Wojciech Lubawski, a także sztab szkoleniowy. Jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Czy odczuwaliście dyskomfort, że trzeba było tak długo uzbrajać się w cierpliwość?
- Właściwie to nie miało dla nas większego znaczenia. Po zakończeniu sezonu zaczęliśmy się przygotowywać do baraży i tylko na tym skupiliśmy swoją uwagę. Ze spokojem podeszliśmy do całej sytuacji i teraz mogę powiedzieć, że taka postawa była w pełni słuszna.
Radosław Cierzniak trzy, czy cztery miesiące temu powiedział, że pomimo słabszych wyników w rundzie wiosennej jest przekonany, że Koronie uda się wywalczyć awans. Czy ty również byłeś takim zdecydowanym optymistą?
- Tak, a nawet powiem więcej. Po przegranym wysoko meczu z Zagłębiem Lubin, i to pod koniec sezonu, założyłem się ze swoją żoną, że i tak uda nam się awansować. Wygrałem zakład, a wieczorem czekała na mnie wykwintna kolacja. To był bardzo udany wieczór, oby jak najwięcej takich (śmiech)
Teraz świętujesz z Koroną awans, a jeszcze nie tak dawno byłeś jedną nogą na wypożyczeniu w Górniku Łęczna.
- To prawda, spędziłem w Łęcznej tydzień czasu na testach, właściwie wszystkie formalności były już uzgodnione. Byłem także po rozmowie z trenerem Wojciechem Stawowym. Jednak transfer został w ostatniej praktycznie chwili zatrzymany przez działaczy i sztab szkoleniowy Korony. Co ciekawe, chwilę po tym wylądowałem na 3 mecze na trybunach. Mnie z kolei zależało, by się ogrywać, nabierać doświadczenia.
Czyli tymczasowe przejście do Górnika byłoby lepszym rozwiązaniem, niż pozostanie w Kielcach na wiosnę?
- Ostatni rok uważam u siebie za stracony. Kiedy trenerem Korony był Jacek Zieliński, grywałem jeszcze w ekstraklasie. Za czasów Włodzimierza Gąsiora siedziałem głównie na ławce rezerwowych, pomimo tego, że z drużyny odeszło wielu graczy. Sporadycznie otrzymywałem swoje szanse, i to w takich sytuacjach, kiedy trener z powodu kontuzji czy kartek zmuszony był do robienia roszad. Nie odpowiadała mi rola zapchajdziury.
A jak układają się twoje relacje z nowym szkoleniowcem, Markiem Motyką?
- Miałem przyjemność porozmawiać dłużej z trenerem Motyką i usłyszeć od niego, że bardzo na mnie liczy. To pokrzepiające. Natomiast nie nastawiam się na to, że dostanę w prezencie miejsce w pierwszej jedenastce. Przyszło paru zawodników do zespołu, poza tym przed nami kilka sparingów, w których trzeba będzie zwrócić na siebie uwagę, ale w pozytywnym oczywiście znaczeniu tego wyrażenia.
Wśród tych, którzy wzmocnili Koronę, są obcokrajowcy Egipcjanin Mohammed Eid Wahab oraz Litwin Paulus Paknys. Jak ocenisz ich aklimatyzację w zespole?
- Obaj dobrze posługują się językiem polskim, więc nie mieli problemu, by nawiązać kontakt z drużyną. Od strony koleżeńskiej raczej nie mam prawa powiedzieć o nich złego słowa. Natomiast ich poziomu piłkarskiego wolałbym nie oceniać. Od tego są trenerzy, ja raczej nie mam takich uprawnień.
Na zgrupowaniu w Dzierżoniowie mieliście okazję, by zagrać dwa ciekawe sparingi - z Górnikiem Zabrze i GKS-em Katowice, i poeksperymentować trochę ze składem.
- To był pożyteczny dla nas czas. Wszystko mieliśmy pod ręką - basen, siłownię, boiska treningowe. Właściwie ciężko by było się do czegoś przyczepić. Nawet na siłę. A co do sparingpartnerów, to byli oni dużo trudniejsi niż ci, których mieliśmy pół roku temu. I bardzo dobrze. W przerwie zimowej graliśmy z trzecio- i czwartoligowcami.
Ale przyznasz, że trochę brakuje wam tych dalekich wojaży, jakie serwował wam swego czasu Krzysztof Klicki.
- Wyjazdy za granice zawsze były ciekawsze, bo po pierwsze mogliśmy sporo zobaczyć, a po drugie, mierzyliśmy się z silnymi zespołami z innych krajów, reprezentującymi różne piłkarskie style. Teraz jednak możliwości klubu są inne, i trzeba się z tym liczyć. Ale naprawdę nie ma na co narzekać.