PKO Ekstraklasa. Adam Pietrowski: Przykro, że tak wyszło z Wisłą. Nie mieliśmy złych intencji

Newspix / Krzysztof Porębski/PressFocus / Na zdjęciu: Vanna Ly, Adam Pietrowski i Mats Hartling
Newspix / Krzysztof Porębski/PressFocus / Na zdjęciu: Vanna Ly, Adam Pietrowski i Mats Hartling

- Przykro mi, że tak wyszło. Nie mieliśmy złych intencji. Za to, co się wydarzyło, winię pana Ly - mówi nam Adam Pietrowski. Agent, który był twarzą nieudanego przejęcia Wisły Kraków przez Vannę Ly i Matsa Hartlinga, nadal działa w polskiej piłce.

Wydawać by się mogło, że niedoszłe przejęcie Białej Gwiazdy przez konsorcjum funduszy inwestycyjnych Alelega SARL i Noble Capital Partners Ltd., który niemal doprowadziło Wisłę Kraków do upadku, zamknie Adamowi Pietrowskiemu drzwi do polskich klubów. Tymczasem w piątek agent pochwalił się na Instagramie, że pilotował transfer Wilsona Kamavuaki do I-ligowego GKS-u Tychy. To wywołało duże poruszenie wśród kibiców Wisły Kraków.

Prezes GKS-u Leszek Bartnicki nie widzi nic złego w kontraktowaniu reprezentowanego przez Pietrowskiego piłkarza. "Zainteresował nas zawodnik, a nie osoba, która jest jego agentem. Kiedyś sprowadził do Polski np. Daniego Quintanę i w Białymstoku raczej tego nie żałują" - odpowiedział jednemu z kibiców na Twitterze.

- Nie zniknąłem z polskiej piłki. Bywałem od tego czasu w Polsce. Nie jestem spalony w środowisku. Nie straciłem wiarygodności. Utrzymuję dobre kontakty z klubami ekstraklasy czy I ligi. Nie mam problemu z pracą przy transferach. Przed nikim się nie ukrywam. Dlaczego miałbym to robić? - mówi nam Pietrowski.

ZOBACZ WIDEO: Menadżer Kamila Grosickiego zdradza kulisy transferu. Potwierdził, że były dwie inne ciekawe oferty

Zbawca z Kambodży

Przy Reymonta 22 mogą być zszokowani niezmąconym spokojem agenta. W telegraficznym skrócie przypomnijmy, że na przełomie 2018 i 2019 Pietrowski był w mediach głosem Vanny Ly i Matsa Hartlinga, którzy chcieli przejąć prowadzącą piłkarską sekcję Białej Gwiazdy Wisłę SA od Towarzystwa Sportowego "Wisła", czyli od Marzeny Sarapaty i spółki.

- W ciągu roku nowi właściciele zainwestują w Wisłę 130 mln zł. Chcemy zbudować klub, który jak dawniej będzie rywalizował z takimi markami jak Barcelona i Real. Pan Ly to potężny człowiek - zapewniał w pierwszej rozmowie z portalem interia.pl.

- Pan Ly jest członkiem kambodżańskiej rodziny królewskiej, dlatego nie udziela się publicznie i w mediach. Stara się zachować dyskrecję, dlatego tak trudno znaleźć informacje na jego temat. To jest uzasadnione - tłumaczył nam Pietrowski. Przekonywał, że Ly ma udziały w kilkunastu klubach świata, w tym w Manchesterze City.

W rozmowie z Radiem Kraków mówił natomiast, że "Ly znał osobiście pana Karola Wojtyłę i przez wzgląd na niego postanowił zainwestować w Wisłę i w Kraków". Potem, gdy wyszło na jaw, że żadna z tych informacji nie ma pokrycia w rzeczywistości, tłumaczył, że bezrefleksyjnie zaufał Ly i opierał się na tym, co ten mu przekazywał.

Przelew nie dotarł

Choć po podstawowym researchu Ly, Hartling i Pietrowski nie wyglądali na wiarygodnych kontrahentów, stojąca na czele obu Wiseł prezes Sarapata i tak przyklepała oddanie im wydrenowanego z pieniędzy klubu. Warunkiem wejścia w życia umowy miał być jednak przelew 12,2 mln zł na konto Wisły.

Pół Krakowa i okolice czekały na życiodajny zastrzyk gotówki, który miał zostać zaksięgowany do północy 28 grudnia pod rygorem nieważności umowy. Gdy termin minął, a pieniądze się nie pojawiły, kierowana już przez Pietrowskiego Wisła SA poinformowała, że podczas podróży służbowej do Stanów Zjednoczonych Ly... doznał rozległego zawału serca i nie ma z nim kontaktu. Na tym ślad Ly się urwał.

TS "Wisła" postanowiło uciąć tę farsę, ogłaszając, że umowa została unieważniona. Hartling odgrażał się jeszcze, że ma prawo do 40 proc. akcji i za Ly nie odpowiada, ale prawnicy z kancelarii Bogusława Leśnodorskiego, który ruszył Wiśle na pomoc, wybili mu to z głowy.

Przez działania Ly, Hartlinga i Pietrowskiego widmo upadku zajrzało w Wiśle w oczy tak głęboko, jak nigdy wcześniej, ale ta śmieszno-straszna historia miała szczęśliwe zakończenie, bo klub przed unicestwieniem uchroniła grupa ratunkowa, w skład której obok Leśnodorskiego weszli Rafał Wisłocki, Jarosław KrólewskiJakub Błaszczykowski, Tomasz Jażdżyński i Piotr Obidziński.

WykiVanni

A co dziś robią antybohaterowie historii, którą Grzegorz Kita nazwał "największym skandalem biznesowo-finansowym w historii polskiej ligi"? - Z panem Hartlingiem nadal utrzymuję kontakt, ale z panem Ly nie mam kontaktu i nie wiem, co się z nim dzieje. Odkąd wyjechał z Krakowa i poleciał do Stanów Zjednoczonych, nie miałem z nim żadnego kontaktu - mówi nam Pietrowski.

- Z tego co wiem, pan Hartling prowadzi działania przeciwko panu Ly, ale ja nie jestem stroną. Przy przejęciu Wisły byłem tylko łącznikiem, a nie biznespartnerem pana Ly. Ja sobie dałem spokój z tym człowiekiem - kontynuuje.

Pietrowski przez chwilę mógł się poczuć prezesem 13-krotnego mistrza Polski, ale dziś przy Reymonta 22 jest persona non grata. Pozując do zdjęcia Kamavuaką i Bartnickim, rozdrapał kibicom Wisły rany, które jeszcze nie zdążyły się zabliźnić.

- Jest mi bardzo przykro, że tak wyszło z Wisłą. Nie mieliśmy złych intencji, ja i pan Hartling. I to, co się wydarzyło, nie jest naszą winą. Winię pana Ly. Były dwa powody, przez które mógł tak postąpić, ale to sprawa między nim a TS-em. Nie chciałbym się nad tym rozwodzić - mówi.

Choć Pietrowski był twarzą jednej z największym kompromitacji w historii polskiej piłki, środowisko nie objęło go infamią.

- Nie zniknąłem z polskiej piłki. Nie jestem spalony w środowisku. Nie straciłem wiarygodności. Utrzymuję dobre kontakty z klubami ekstraklasy czy I ligi. Nie mam problemu z pracą przy transferach. Przed nikim się nie ukrywam. Dlaczego miałbym to robić? - mówi nam Pietrowski.

Na pytanie o to, czy kontaktował się z kimś z nowego kierownictwa Wisły, odpowiada wymijająco: - Utrzymuję kontakty z ludźmi, z którymi znam się długo i którzy wiedzą, jakim jestem człowiekiem. Ci ludzie nie mają do mnie żadnych pretensji.

Pietrowski nie zniknął z polskiej piłki, ale Hartlinga nad Wisłą już raczej nie zobaczymy: - Pan Hartling na razie nie jest zainteresowany inwestycją w polską piłkę.

Źródło artykułu: