Awans na Euro 2020 reprezentacja Polski może uzyskać w niedzielę i pewnie to zrobi, bo Macedonia Północna to nie jest zespół z tej samej półki co Biało-Czerwoni. Szampany, fajerwerki i armatki z confetti zapewne jadą już na Narodowy, ale atmosfera daleka jest od świątecznej. Po wrześniowych meczach grę drużyny skrytykował Robert Lewandowski. Po spotkaniu z Łotwą swoje dołożył Kamil Glik.
- Jestem zdenerwowany, bo dobrze zagraliśmy tylko pierwsze 20 minut, a później każdy zaczął grać pod siebie. Futbol nie na tym polega. Bardzo mi się to nie podobało i powiedziałem o tym kolegom w szatni. Po tylu latach gry w reprezentacji mam do tego prawo. Trzeba szanować przeciwnika i mieć pokorę, bo jeśli jej nie masz, to piłka cię tego szybko nauczy. Staram się nie denerwować, ale dzisiaj niektóre rzeczy mnie bardzo mocno "zagrzały". Gryzę się w język, żeby nie powiedzieć czegoś więcej - mówił po meczu wyraźnie poruszony Kamil Glik.
Zbigniew Boniek - po tym jak uciszał Roberta Lewandowskiego i radził kapitanowi, żeby zamiast mówić publicznie o problemach kadry, lepiej zdemolował szafkę w szatni po meczu - znów ma kłopot. Prezes PZPN przyzwyczaił się przez siedem lat, że służby propagandy związkowej tworzą własną, alternatywną rzeczywistość, którą maluje się na takiej zasadzie, jak za Gierka malowano trawę na zielono. Jeśli fakty nie zgadzają się z propagandą, to tym gorzej dla faktów.
ZOBACZ WIDEO: El. Euro 2020: Łotwa - Polska. Krychowiak nie zgadza się z krytycznymi słowami Glika. "Każdy powinien być zadowolony z tego meczu"
Ale próżny trud. Nie da się uciszać kolejnych liderów kadry, bo widać, że w tych facetach coś się gotuje. Trzeba być ślepym, żeby nie dostrzec, że w tej drużynie chyba nie najlepiej się dzieje. Awans do Euro na pewno wystudzi emocje, ale problemy pozostaną. To są te same problemy, z którymi kadrę zostawił Adam Nawałka. Po mundialu mieliśmy reprezentację rozbitą sportowo i mentalnie. Podzieloną, z konfliktami wewnętrznymi, o których nawet Boniek mówił, że kiedyś piłkarze jako zaszczyt odbierali grę z Lewandowskim, a dzisiaj już nie każdemu to pasuje. Trudno byłoby obronić tezę, że Jerzy Brzęczek uporał się tymi demonami.
-> Jerzy Brzęczek: Lepiej, gdy nas krytykują. Wtedy jesteśmy bardziej czujni
Ba! On nie rozwiązał nawet tych bardziej podstawowych problemów tej drużyny, jak np. organizacja gry.
Niesamowity był obrazek w chwilę po tym, gdy Kamil Grosicki zepsuł strzał, piłka przypadkiem trafiła do "Lewego" a ten skierował ją do bramki. Kapitan zdobył swojego trzeciego gola, ale euforii nie było. "Grosik" machnął ręką z rezygnacją, a Robert, zamiast celebrować, miał bardzo dużo uwag do kolegów. Dzięki niedyskrecji kamery widzieliśmy, że mu się buzia nie zamykała.
Irytacja Lewandowskiego jest w pełni zrozumiała. Można mieć mnóstwo uwag dotyczących organizacji gry, finalizowania akcji i stylu, jaki prezentuje drużyna Jerzego Brzęczka. Bo przecież nie o to chodzi, żeby "Lewy" znów wniósł nas na swoich plecach do kolejnego turnieju. Gra reprezentacji Polski nie może się opierać na jednym, nawet genialnym, piłkarzu. A w kwestii stylu ta drużyna nadal nie ma się czym chwalić.
Nie dziwię się, że liderzy kadry nie wytrzymują. To są faceci po trzydziestce. Oni nie mają Bóg wie ile czasu, żeby coś wygrać jak nie na najbliższym turnieju, to na następnym. Sami czują, że grają dużo poniżej własnego potencjału i na boisku nie stanowią drużyny, a jedynie zbiorowisko indywidualności.
Nie chcę znowu jeździć po głowie Jerzego Brzęczka, bo to zaczyna przypominać kopanie leżącego, ale trudno nie mieć wrażenia, że to nie selekcjoner jest panem w szatni reprezentacji. Nie przesądzam, że problem kadry to jest osoba trenera, ale całkiem prawdopodobne, że Brzęczek, który był najwygodniejszym wyborem dla Bońka, nie jest w stanie z tej drużyny wykrzesać jej potencjału.
Kadra gra - poza meczem z Izraelem - w brzydkim stylu i z każdym rywalem się męczy. Jest krytykowana nawet po zwycięstwach. Nie widać żadnego symptomu, że coś się nagle może zmienić. Oczywiście awans do Euro może być takim impulsem i coś piłkarzom - cytując Brzęczka - w głowach przeskoczy i zaczną grać. Na Euro pojedziemy z obecnym selekcjonerem, to oczywiste. Ale kibiców i piłkarzy martwi, jak zagramy na turnieju.
W Rydze zobaczyliśmy nędzne meczydło, głównie ze względu na dramatyczny poziom rywali. Ale i nasi pograli z tą samą Łotwą, z którą Słoweńcy wygrali 5:0, a Austriacy aż 6:0 – mało przekonująco. Kamil Glik mówił coś o dwudziestu minutach dobrej gry, ale ja się mogę dopatrzeć może kwadransa. Dziw bierze, że jak łapiemy takich "kelnerów", to nie potrafimy ich totalnie zdominować. Bo cóż to był za rywal?
Przecież z Łotwą przegraliśmy w historii tylko dwa razy. Raz jeszcze przed II wojną światową, drugi raz gdy za bycie selekcjonerem wziął się Zbigniew Boniek.
No, ale przecież takie kataklizmy nie zdarzają się - na szczęście - na co dzień. W Rydze na dobrą sprawę nie było komu dobrze sprawdzić siły naszej reprezentacji. Bo kto miał to niby zrobić? Gutkovskis z Termaliki Bruk-Bet Nieciecza, albo Rakels, który nie poradził sobie w polskiej Ekstraklasie?
Ważne jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, co się stało z naszą drużyną, że tak szybko nasyciła się dwoma golami i nagle jakby zaciągnęła ręczny hamulec. O co tu chodzi? To jakaś pokręcona taktyka? Przypadek? Problem mentalny? Niech się nad tym Jurek Brzęczek głowi, w końcu za to mu płacą.
I dobrze, że liderzy kadry nie słuchają głupich rad i nie rozwalają szafek w szatni. Dobrze, że chcą stawiać sprawę jasno. Kiedy rozmawiać o problemach reprezentacji, jak nie po zwycięstwach? A te kłopoty istnieją naprawdę. Mimo naszego zwycięstwa w Rydze przełomu co do stylu i organizacji gry nie było. Reprezentacja Polski od dawna jedzie na hamulcu ręcznym. Trzeba znaleźć kogoś, kto go zwolni.
Czytaj też: Mateusz Skwierawski: Zwycięstwo, które nic nie zmienia (komentarz)