[b]
Michał Kołodziejczyk z Rygi[/b]
Przez ostatnie dwadzieścia lat okres między wywalczeniem awansu a pierwszym meczem na wielkim turnieju, to były w polskiej piłce miesiące miłości. Młodzi kibice wieszali nad łóżkami plakaty piłkarzy z biało-czerwonej kadry, dorośli wznosili toasty, trenera pytano o medal, a i działaczom napotkanym na ulicy zdarzało się usłyszeć miłe słowo. Telewizje zdzierały taśmy sprzed lat pytając czy teraz będzie tak samo. - Będzie! - krzyczał tłum. I dobrze wiemy, że nie było.
Jerzy Engel rozwalił Norwegię i Ukrainę - czuliśmy, że to był nasz czas, aż dostaliśmy od Korei. Paweł Janas przejechał się po Austrii i Walii, obrośliśmy w piórka, aż zerwali je Ekwadorczycy. Leo Beenhakker wyprzedził Portugalię i Serbię, żeby później na Euro wywalczyć jeden punkt, a Adam Nawałka wygrał pierwszy raz w historii z Niemcami, co jeszcze starczyło na ćwierćfinał Euro, ale już siłą rozpędu mundialu nam nie załatwiło i trzeba było zbierać się z ziemi po Senegalu.
Nawet Franciszkowi Smudzie udało się wszystkich zaczarować przed Euro 2012, kiedy zacięła mu się płyta o tym, że nie da się ocenić drużyny po meczach towarzyskich. A że ta przez dwa lata grała tylko w takich, obudziliśmy się nikogo nie oceniając i nie wychodząc z grupy na turnieju organizowanym przez siebie.
ZOBACZ WIDEO: El. Euro 2020: Łotwa - Polska. Krychowiak nie zgadza się z krytycznymi słowami Glika. "Każdy powinien być zadowolony z tego meczu"
Jednak w tamte reprezentacje za każdym razem kibice niepoprawnie wierzyli. Że właśnie teraz, że z tym trenerem. Że jesteśmy lepsi, a jak już nie mielibyśmy swojego dnia, to dopisze nam szczęście, bo wiadomo, że będzie z nami. Nie było ani szczęścia, ani formy, a rozbudzone nadzieje roztrzaskujące się o bruk, bolały tak, że trzeba było się przerzucić na siatkówkę, żeby uwierzyć, że sport w polskim wydaniu ma jeszcze sens.
-> Jerzy Brzęczek: Lepiej, gdy nas krytykują. Wtedy jesteśmy bardziej czujni
Jerzy Brzęczek wprowadził do naszej kibicowskiej kultury coś nowego. W jego kadrę nikt nie wierzy. Nie miał meczu założycielskiego - jak pogonił, to Macedonię Północną 1:0 w Skopje, po meczu, który mógł przegrać, albo Austrię 1:0 w Wiedniu, po meczu, w którym piłkę do siatki wepchnął Krzysztof Piątek i wszyscy uwierzyli, że Lewandowscy w Polsce zaczęli się rodzić na pęczki.
Brzęczek zderzył się z krytyką tak wielką, że po zwycięstwie 3:0 z Łotwą w Rydze, marudzi się tylko trochę mniej, niż po porażce 0:2 ze Słowenią. Uważa się, że nie ma pojęcia o taktyce, ale ma za to skłócony zespół, nad którym nie potrafi zapanować. Powszechnie wiadomo też, że z dyplomacją nie minął się w korytarzu i jeśli już wygrywa to dzikim fuksem, albo dlatego, że rywale to kelnerzy. Jego wypowiedzi rozbiera się na czynniki pierwsze doszukując się wszędzie bzdur, a oliwy do ognia dolewa Zbigniew Boniek broniąc selekcjonera zrzucając winę nawet na Lewandowskiego zarzucając mu nawet to, że nie gryzie się w język. Ogień nie gaśnie także kiedy powoływany jest Jakub Błaszczykowski - bo najpierw słychać, że wujek powołał, a później słychać już tylko największe brawa na stadionie, kiedy wchodzi na boisko. Bo jak wiadomo w Polsce nie ma bardziej lubianego piłkarza.
Ta kadra jest tak dziwna, ma tak złą prasę i tak wiele złych emocji wokół siebie, że chyba nikt z boku nie uwierzy, że reprezentacja Polski na tym etapie eliminacji mistrzostw Europy jeszcze nigdy nie była w tak komfortowej sytuacji. W Rydze wygrała znowu dzięki Lewandowskiemu, który dźwiga wizerunek PZPN na plecach mimo kłód rzucanych mu pod nogi, znowu nie zachwyciła, ale w kolejnym, szóstym z siedmiu meczów, nie straciła nawet jednego gola, a awans do turnieju może świętować już w niedzielę.
Polacy wejdą na Euro po cichu, bo przecież kibice do takich świąt się już przyzwyczaili. Tym razem nikt nie uwierzy w to, że mogą zamieszać wśród najlepszych. Najśmieszniej będzie, jeśli zamieszają.
Czytaj też: Mateusz Skwierawski: Zwycięstwo, które nic nie zmienia (komentarz)