Gdyby zorganizować plebiscyt na najlepszego polskiego piłkarza ostatnich dwudziestu lat, wygrałby go zapewne w cuglach Robert Lewandowski. Nie jest wykluczone, że żaden inny zawodnik nie dostałby nawet jednego głosu, bo tu trudno o jakiekolwiek wątpliwości. Gdyby jednak zorganizować wybór na najbardziej lubianego, sądzę, że wygrałby Kuba Błaszczykowski. Może nawet nie tyle jest on najbardziej lubiany co wręcz uwielbiany.
Kościół albo sekta
Jakakolwiek próba krytyki Kuby kończy się natychmiastowym atakiem histerii ze strony licznych fanów. Można nawet mówić o kościele albo sekcie Kuby. Jako, że zdarza mi się krytykować styl gry Kuby dość często, oczywiście głównie w odniesieniu do kadry narodowej, bywałem już nazywany zarówno Macierewiczem, jak i Matką Kurką dziennikarstwa sportowego. Kim jest pierwszy tłumaczyć nie muszę, drugi to wielki przeciwnik Jerzego Owsiaka, przez licznych fanów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nazywany jego "pierwszym hejterem".
Trochę rozumiem tę miłość Polaków do Kuby. Mam wrażenie, że jest on tym, kim każdy chciałby być. Trudno o piłkarza tak bardzo polskiego, posiadającego tak wiele cech narodowych. Nie bez znaczenia jest tu też przeszłość Kuby. W dzieciństwie był on świadkiem zabójstwa matki przez ojca. To traumatyczne przeżycie - przynajmniej takie mam odczucie - sprawia, że wytworzyła się wokół niego pewna bariera ochronna.
ZOBACZ WIDEO Gorzki powrót Błaszczykowskiego. "Nie oczekujmy od Kuby, że zbawi świat"
Nie wiem, czy nie będzie to nadużyciem, jednak cierpienie jest w znacznym stopniu wpisane w nasze tradycje narodowe. Zresztą nie tylko w nasze, przecież wiele narodów zbudowało tożsamość na cierpieniu. Jest jednak w polskiej martyrologii coś wyjątkowego. Być może więc Polacy tak bardzo utożsamiają się z Kubą?
Dodatkowo Kuba okazuje się też człowiekiem o wielkim sercu, udziela się charytatywnie, często anonimowo. A przecież Polacy kochają pomagać pokrzywdzonym. To jedna z naszych pięknych cech, że potrafimy się dzielić z potrzebującymi. Za cechy ludzkie należy mu się pomnik. Z kolei akcja ratowania Wisły Kraków wyniosła jego wizerunek gdzieś pod niebiosa.
Polski styl gry
Wizerunek, który i tak był bardzo dobry. Zresztą, nie ukrywam, że też bardzo wysoko cenię Kubę jako człowieka. Dziennikarze, poza słynną sprawą z biletami po Euro 2012, zawsze mieli do niego podejście niemalże sekciarskie. W jego biografii czytamy, że nawet gdy się bił z kolegami, to tylko w słusznej sprawie. On po prostu był tylko i wyłącznie dobry.
Jednak to, co najbardziej należy podkreślić, to jego styl gry. Tak bardzo polski - a więc kontratak. Ale nie jakiś tam kontratak. Fantazyjny, ciekawy, szaleńczy, brawurowy.
Jakub Błaszczykowski wrócił do Ekstraklasy, czyli miłość w czasach popkultury - CZYTAJ.
Nie oszukujmy się, Polacy nie mają wielkich techników od dekad. Nie mamy zawodników pokroju Edena Hazarda, którzy są w stanie wejść między dwóch, trzech zawodników i minąć ich fantazyjnym zwodem. Dominują u nas raczej zawodnicy fizyczni, grający prostą piłkę na dwa, trzy kontakty. Albo ludzie, którzy wygrywali siłą woli, jak Jacek Krzynówek czy właśnie Błaszczykowski. Nie są to zawodnicy o gruntownej piłkarskiej edukacji, potrafiący dryblować, mających perfekcyjne przyjęcie i podanie (oczywiście Kuba z czasem wszelkie braki nadrobił), gdyby można jakoś określić ich styl, to grają przede wszystkim sercem.
Kuba jest szybki, ofiarny, gotów do poświęceń i przede wszystkim jest w stanie zrobić wiele rzeczy sam. A przecież Polacy właśnie takich ludzi kochają i z nimi się utożsamiają.
Znany psychiatra Antoni Kępiński wyodrębnił dwa typy Polaka - szlachecki oraz chłopski. W szlacheckim zawarł wiele cech tworzących pewien archetyp Polaka. Kępiński pisał o tym, że Polak chce być jak Kozietulski. Szarża pod Samosierrą oddawała nasze cechy narodowe tak samo jak i ataki Ułanów na czołgi. Kuba doskonale spełnia te wyobrażenie.
Jedno z najlepszych skrzydeł świata
Myślę, że idealną akcją w jego mniemaniu byłaby taka, gdzie pędzi on na bramkę, zagrywa do samego siebie na skrzydło, dośrodkowuje i sam strzela. W piłce nożnej ma to jednak krótkie nogi, tu gra zespół. Dlatego też, tak uważam, kadra narodowa z Kubą Błaszczykowskim jako liderem nigdy nie mogła odnieść sukcesu. Nawet jeśli był on znakomitym piłkarzem.
Myślę nawet, że w pewnym okresie, w latach 2011-13, był jednym z najlepszych skrzydłowych świata. W Borussii Dortmund Juergena Kloppa grał fantastycznie, był elementem znakomitej linii ofensywnej. Byli tam jednak też, w różnych okresach: Shinji Kagawa, Mario Goetze, Ivan Perisić, Nuri Sahin, Ilkay Guendogan, Marco Reus, Kevin Grosskreutz, oczywiście Robert Lewandowski czy mający wpływ na działania ofensywne obrońcy: Łukasz Piszczek, Marcel Schmelzer a nawet Mats Hummels. Bo Borussia była pewnym perfekcyjnym niemalże organizmem. Kuba w tym zespole był jedną z najbardziej znaczących postaci, ale nigdy nie był liderem.
W reprezentacji Polski liderem był. Myślę, że też takim się czuł, bo wręcz zawłaszczał grę, cała para szła prawą stroną. Tam byli rozumiejący się bez słów Kuba i Łukasz Piszczek. Mieliśmy jedno z najlepszych skrzydeł świata. Tyle tylko, że samolot z jednym skrzydłem nie leci.
Niestety kolejni selekcjonerzy bali się zaryzykować, rozdzielić dwójkę z Dortmundu. Myśleli: "Skoro masz taką broń, to jej użyj". Jednak strategia ta była całkowicie przewidywalna. Polska grała jednym skrzydłem, dwaj zawodnicy z lewej strony właściwie tylko się bronili. W ataku byli nieprzydatni. Mówiąc w skrócie - zdarzało się, że graliśmy w dziewięciu. Zresztą udało się nam zdobyć opinię analityków z Czech, którzy mówili, że podczas EURO 2012 nie było nikogo łatwiejszego do rozpracowania niż Polska. Wystarczyło zablokować jedną stronę i po 20-30 minuta Polska była skończona.
Jakub Błaszczykowski pokazuje jak walczyć o dom - CZYTAJ TUTAJ.
Co ciekawe, najlepszy mecz za kadencji Waldemara Fornalika zagraliśmy z Anglią, a więc wtedy gdy Kuby na boisku nie było. Zastąpił go Kamil Grosicki i zagrał w sposób absolutnie szalony. A potem, gdy Kuba wypadł ze składu, Grosicki nagle zaczął grać fenomenalnie. Przed erą Nawałki miał bilans 22 mecze, 0 bramek, 3 asysty. Za kadencji Nawałki był to fantastyczny bilans 38/12/16.
Wcześniej szkoleniowcy bali się podjąć ryzyko zrównoważenia stron. A przecież statystyka jest brutalna. Oczywiście Kuba ma niezłą statystykę. Nie powalającą, ale niezłą. 105 meczów, 21 goli, 20 asyst. Ale zdecydowana większość została ugrana w meczach z przeciętnymi albo słabymi rywalami.
Mimo to, gdy wydawał się już skreślony, gdy jego kariera wydawała się zmierzchać, znowu odegrał pierwszoplanową rolę. Podczas Euro 2016 był jednym z najlepszych zawodników w drużynie. I to w najlepszej polskiej drużynie od 30 lat. Ale warto wziąć pod uwagę, że nie była to już jego drużyna. Adam Nawałka wszystko podporządkował pod Roberta Lewandowskiego. Zrobił go liderem, choć przypuszczam, że stało się to po ingerencji Zbigniewa Bońka. Prezes PZPN sam jako piłkarz został kapitanem kadry dopiero w 1985 roku w trakcie eliminacji do mundialu w Meksyku.
Jego rola zupełnie się zmieniła, ta jedna decyzja odmieniła kadrę. I teraz Nawałka dał opaskę Lewandowskiemu. Oczywiście miał dużo szczęścia, bo za jego kadencji wystrzeliło kilku piłkarzy. Ale umiał to wykorzystać. Przesunął całkowicie środek ciężkości z prawej strony na środek. I drużyna zaczęła zupełnie inaczej grać.
Absurdalna wymiana zdań
Kuba został w tej drużynie sprowadzony do zwykłego piłkarza, jednego z wielu. Nie mógł się z tym pogodzić. W jego półhagiograficznej biografii, zresztą autoryzowanej przez piłkarza, decyzji Nawałki poświęcony jest cały rozdział. Selekcjoner został za tę decyzję niemalże zmieszany z błotem. Mimo że pofatygował się do Niemiec, żeby osobiście załatwić sprawę, do tego czekał kilka godzin pod stadionem. To Kuba potraktował Nawałkę niepoważnie i gdyby trafił na kogoś zakompleksionego, nigdy więcej w kadrze by nie zagrał. Miał szczęście, że trafił na Nawałkę.
Trzeba tu pamiętać, że Kuba nigdy nie chciał godzić się z rolą drugoplanową. Kiedyś przed pierwszym meczem w roli selekcjonera Fornalika doszło do absurdalnej wymiany zdań z dziennikarzem, który napisał, że Kuba chce być kapitanem kadry. Kuba zapewniał, że nigdy nic takiego nie powiedział, że dziennikarz to zmyślił. Panowie spotkali się wieczorem w hotelu, dziennikarz puścił taśmę. Nie było żadnych wątpliwości. To dziennikarz miał rację. Minęły jednak dwa dni, Kuba znowu spotkał się przy jakiejś okazji z dziennikarzem i zapewniał go, że jednak nic takiego nie mówił, że zostało to źle zrozumiane.
Sam miałem podobne przejście z Kubą. Zarzucił mi, że coś napisałem, potem okazało się, że to kto inny, ale trudno było mu to wytłumaczyć. Żeby było jasne, raz poprosiłem go o wywiad i - mimo dość ostrej krytyki jego gry - udzielił mi go bez najmniejszych problemów, był bardzo miły, wypowiadał się na dobrym poziomie, ciekawie analizował i było to generalnie bardzo pozytywne doświadczenie z punktu widzenia dziennikarza. Nie dziwię się tym, którzy go lubią, taki człowiek to wyjątkowo cenny rozmówca.
Analizując pozycję Kuby jako lidera, posiłkowałem się często przemyśleniami Phila Jacksona, najwybitniejszego moim zdaniem trenera w historii gier zespołowych. Gdy w 1987 roku został drugim trenerem Chicago Bulls, zastał w drużynie najlepszego gracza w historii koszykówki - Michaela Jordana. Fenomenalny zawodnik był po fantastycznym sezonie, w którym miał średnią punktów 37,1 na mecz, a więc najwyższą w lidze. Ale jego drużyna odpadła w pierwszej fazie play-off. Byki rosły w siłę, ale nie były w stanie wygrać najważniejszego trofeum.
Dopiero gdy Jackson został pierwszym trenerem, odbył rozmowę z Jordanem. Wytłumaczył mu ideę gry zespołowej. Drużyna posiadająca wielkiego lidera staje się jego zakładnikiem. Gdy on atakuje, inni zawodnicy często odpuszczają. Wiedzą, że niekoniecznie poda, chyba że będzie musiał. Poza tym jeśli masz w drużynie wielkiego lidera, znaczna część zawodników nie czuje odpowiedzialności za grę.
Mamy więc do czynienia nie tyle z zespołem pięcioosobowym, ale zespołem w składzie 1+4. Jordan przyznał Jacksonowi rację i obniżył średnią punktów, zaczął być zawodnikiem grającym dla drużyny, dostrzegać słabszych partnerów, jak Horace Grant czy Bill Cartwright. Stało się to akurat w czasie, gdy liga NBA wchodziła do polskiej telewizji. Całe pokolenie młodych fanów koszykówki wychowało się na drużynie Jordana - wielkiego lidera podporządkowanego drużynie.
Umiejętność podporządkowania lidera drużynie to nie jest sprawa polska. Przecież ten sam problem mieli Argentyńczycy w 2010 roku. Phil Jackson tłumaczył: "Mając wielką postać, możesz wygrać rundę zasadniczą i grać w play-off, ale gdy trafisz na zespół fantastycznie zorganizowany w defensywie jak Detroit Pistons, nie masz szans". Argentyńczycy z Leo Messim trafili na Niemców.
Jakub Błaszczykowski - narodziny gwiazdy. "To był cud! Jak ktoś taki uchował się w IV lidze?!" - CZYTAJ TUTAJ.
Bez niego Polska nie zaszłaby tak daleko
Zachowując odpowiednie proporcje, mam wrażenie, że Kuba był takim liderem grającym samodzielnie, chcącym w pojedynkę wygrywać. Tyle tylko, że niekoniecznie był zawodnikiem najwyższego światowego formatu. O ile więc w meczach ze słabeuszami radziliśmy sobie nieźle, w meczach z solidnymi ekipami graliśmy słabo. To była ta różnica między Błaszczykowskim a Lewandowskim. Ten drugi potrafił całkowicie podporządkować się drużynie. Podczas EURO 2016 ludzie wytykali mu brak skuteczności. On sam się irytował. Gdyby jednak nie jego poświęcenie, nie to, że potrafił regularnie ściągać na siebie uwagę dwóch obrońców, Polska nigdy nie zaszłaby tak daleko.
Niestety nie było to wystarczająco efektowne. A na pewno nie tak, jak szwoleżerskie szarże Kuby Błaszczykowskiego. Kiedyś Leo Beenhakker nazwał go polskim Cristano Ronaldo. Nie chodziło o zrównanie zawodników, a o porównanie roli w drużynie. W 2016 roku Ronaldo był innym zawodnikiem. Potrafił całkowicie podporządkować się drużynie i ta odniosła największy sukces w historii. Jest więc tu pewna analogia. Z Kubą, siłą bo siłą, ale podporządkowanym drużynie, Polska odniosła swój największy sukces. Niewykluczone, że to sukces, który długo nie będzie powtórzony.
Marek Wawrzynowski
Przeczytaj inne teksty autora