Jakub Błaszczykowski - narodziny gwiazdy. "To był cud! Jak ktoś taki uchował się w IV lidze?!"

Twitter / Tomasz Markowski / Jakub Błaszczykowski w jednym z pierwszych występów w barwach Wisły Kraków
Twitter / Tomasz Markowski / Jakub Błaszczykowski w jednym z pierwszych występów w barwach Wisły Kraków

- To był cud! Nie mogłem uwierzyć, że taki chłopak uchował się w IV lidze - mówi Werner Liczka, który zakochał się w Kubie Błaszczykowskim od pierwszego wejrzenia. Dokładnie 14 lat temu dzieciak z IV ligi wszedł z marszu do drużyny mistrza Polski.

4 lutego 2005 roku, Antalya. Werner Liczka, trener Wisły Kraków rozmawia w hotelowym barze z Grzegorzem Mielcarskim, dyrektorem sportowym klubu. Obaj są nowi przy Reymonta 22 i muszą zdobyć zaufanie wymagających i rozpieszczonych sukcesami kibiców. Czech kilka tygodni wcześniej zastąpił Henryka Kasperczaka, który zbudował w Krakowie jedną z najmocniejszych drużyn, jakie widziała polska liga. Mielcarski natomiast nie sprowadził jeszcze żadnego zawodnika, choć za jego kadencji Wisła straciła Damiana Gorawskiego.

- Analizowaliśmy obóz i dosiadł się do nas zawodnik Tirola Innsbruck, Jurek Brzęczek - przyjaciel Grześka Mielcarskiego. Spytał co słychać w Wiśle, więc odpowiedziałem, że po odejściu Damiana Gorawskiego mam problem z obsadą prawego skrzydła. Próbowałem tam Olka Kwieka, Bartka Iwana i Pawła Brożka, ale to nie było to. I na to Jurek mówi: "Tak? To mam dla was jednego fantastycznego chłopaka". Zachwalał go i zachwalał, więc powiedziałem, że skoro jest taki dobry, to niech przyjeżdża. Nic nie mówił o tym, że to jego siostrzeniec - wspomina Liczka.

Młody, masz paszport?

Wisła wróciła do Polski tylko na pięć dni, by ruszyć na kolejny obóz, tym razem na Cypr. W tym samym czasie trwało zgrupowanie reprezentacji Polski przed meczem z Białorusią, na które Paweł Janas powołał siedmiu piłkarzy Wisły. Kilku zawodników było kontuzjowanych, paru innych dostało wolne, więc 8 lutego w podkrakowskich Skotnikach mistrzowie Polski ćwiczyli w kadłubowym składzie. Pod balonem zjawił się za to Jakub Błaszczykowski z IV-ligowego KS Częstochowa.

ZOBACZ WIDEO Andrzej Strejlau zachwycony Piątkiem. "Pokazuje jak powinien grać środkowy napastnik!"

- To nawet nie był poważny trening, bo miałem na nim około dziesięciu piłkarzy, więc oddałem stery Tomkowi Kulawikowi i Kaziowi Moskalowi, a sam stanąłem z boku i przyglądałem się. I patrzę na tego Kubę, patrzę i otwieram oczy coraz szerzej. "Jak ten chłopak uchował się w IV lidze?!"- nie mogłem uwierzyć. Potwierdziło się wszystko, co mówił o nim Jurek Brzęczek. Pięć innych polskich klubów go nie przyjęło, w Austrii Wiedeń też się na nim nie poznali. Wszyscy mówili, że malutki, że słabiutki i takie tam bla bla bla. A ja po pół godzinie wiedziałem, że chcę go u siebie - opowiada Liczka.

Czytaj również: Duże wyzwanie przed Jakubem Błaszczykowskim

- Po pierwszym treningu spytałem go: "Młody, masz paszport?". Zdziwiony odpowiedział, że tak, ale w Częstochowie. "To jedź, bo lecisz z nami na Cypr!" - powiedziałem mu. Pojechał do domu między treningami i poleciał z nami na zgrupowanie - mówi czeski trener.

Testy 19-latka nie wzbudziły żadnego zainteresowania. Lokalne media nawet ich nie odnotowały, a z dziennikarzy na treningu pojawili się jedynie Mateusz Miga i Krzysztof Oliwa, którzy dziś pracują w "Sporcie", a wtedy pisali dla nieoficjalnej strony klubowej wislakrakow.com. Pierwsze wzmianki o Błaszczykowskim pojawiły się dopiero dzień później, gdy Liczka dokonał niespodziewanej zmiany w kadrze na obóz: skreślił z niej Kelechiego Iheanacho, którego zastąpił właśnie Błaszczykowskim.

- Jeżeli obcokrajowiec jest w klubie sześć lat i w wieku 24 lat nawet nie zbliża się poziomem do podstawowej jedenastki, to nie ma sensu go trzymać. Lepiej dać szansę Kubie. Ten chłopak przejawia dużą kulturę ruchu, ma dobrą technikę, jest dynamicznym prawym pomocnikiem. Takich ludzi potrzebujemy - mówił przed wylotem na Cypr.

Przekonać Cupiała

Błaszczykowski jest jednym z najlepszych skrzydłowych w historii polskiej piłki, ale do Wisły przyszedł jako... środkowy pomocnik. Mirosław Sieja i Gothart Kokott, jego poprzedni trenerzy, chcieli zrobić z niego bocznego pomocnika, ale bez skutku - "Kuba" chciał być jak wujek Jurek i być rozgrywającym.

- Powiedziałem Jurkowi Brzęczkowi, że potrzebuję skrzydłowego i od pierwszego dnia Kuba grał u mnie na boku pomocy - innej pozycji nie brałem pod uwagę. Zresztą on miał wszystko, czego potrzebowałem od skrzydłowego: był dynamiczny, odważny, grał jeden na jeden. W pierwszym sparingu zagrał 20 minut, w drugim 45, a w trzecim wystąpił od początku i praktycznie został w "11" już na stałe - wspomina Liczka.

Mielcarski: - Ufam Jurkowi, bo przyjaźnię się z nim od lat i jeśli ktoś taki jak on mówi, że warto się przyjrzeć zawodnikowi, to ja tego nie puszczam mimo uszu. Potem na boisku Kuba obronił się już sam. Po paru treningach poprosiłem o opinię na jego temat Baszczyńskiego, Sobolewskiego, Głowackiego oraz Żurawskiego i każdy z nich tylko kiwał z uznaniem głową. Wtedy byliśmy już pewni, że zostanie.

Czytaj również: Akcje Wisły rozeszły się w dobę

Trener i dyrektor sportowy byli przekonani o tym, że złowili perłę, której nie mogą wypuścić z sieci, ale musieli pokonać jeszcze jedną przeszkodę - ambicje Bogusława Cupiała, który nie uznawał półśrodków. Dla Wisły chciał wszystko co najlepsze, a zastąpienie Gorawskiego 19-latkiem z IV ligi na pierwszy rzut oka na to nie wyglądało.

- Na Cypr doleciał do nas z całą swoją świtą. Dopytywał, co w drużynie, więc opowiedziałem mu o Kubie, na co pan Cupiał: "Ale to nastolatek z IV ligi. On ma być wzmocnieniem? Przecież my musimy być mistrzem!". Pan Cupiał na początku nie chciał kupić Kuby, ale po sparingu z Ferencvarosem już nie trzeba go było przekonywać. Nie dowierzał i dopytywał, czy to faktycznie jest ten chłopak z IV ligi, o którym mu mówiłem - mówi Liczka.

Wśród gwiazd

Wisła była wtedy absolutnie najlepszą drużyną w kraju. Wygrała ligę w dwóch poprzednich sezonach i była na dobrej drodze do trzeciego triumfu z rzędu. Błaszczykowski wszedł do szatni naszpikowanej byłymi i aktualnymi reprezentantami Polski, a do tego spotkał w niej Mauro Cantoro i Nikolę Mijailovicia - jednych z najlepszych cudzoziemców, jacy kiedykolwiek grali w polskiej lidze. Mowa o drużynie, która pół roku wcześniej grała o awans do Ligi Mistrzów z legendarnymi Galacticos Realu Madryt (0:2, 1:3) i wstydu w tej rywalizacji nie przyniosła. Dla 19-latka przeskok z IV ligi do takiej ekipy był wielkim wyzwaniem, ale Błaszczykowski szybko zyskał sympatię starszyzny.

- Skąd wzięliście tego chłopaka? To niemożliwe, że on grał w czwartej lidze - dziwił się z właściwą sobie ekspresją Cantoro. Inni wiślacy też szybko zaufali nowemu koledze. - Kuba na początku sprawiał wrażenie niedostępnego i nieufnego, ale od początku był bardzo skoncentrowany na piłce. Na treningach próbował mocno zaakcentować swoją obecność, a poza boiskiem był skromny i cichy - wspomina Marcin Baszczyński i dodaje: - Nam nie wystarczyło pół godziny jak trenerowi Liczce, ale widzieliśmy, że to chłopak, który faktycznie może być wzmocnieniem. Porównywaliśmy go do innych zawodników, którzy do nas trafiali i mówiliśmy sobie: "Taki młody chłopak z niższej ligi, którego nie chcieli w innych klubach, a coś w nim jest". Miał taką swobodę i fajną odwagę na boisku. To nam się podobało, był taki prawdziwy.

- Przyszedł taki nowy chłopak i raczej obserwował. Na logikę, to po chłopaku z IV ligi można było oczekiwać, że będzie odstawał, a tu szybko się okazało, że Kuba ma umiejętności, żeby stać się topowym piłkarzem - wspomina Maciej Żurawski, ówczesny kapitan Wisły. Zawodnikiem Białej Gwiazdy był też wtedy jej obecny trener. - Kuba był taki mały... - uśmiecha się Maciej Stolarczyk. - Pamiętam, że Kuba cały czas dryblował. Jak dostawał piłkę, to traciliśmy ją z oczu na pięć minut. Miał wejście smoka do drużyny i od razu zaaklimatyzował się w zespole. Każdy życzyłby sobie takiego wejścia do drużyny.

Błaszczykowski przekonał do siebie sztab szkoleniowy nie tylko przebojowością na boisku, ale też swoim zachowaniem poza nim. - Wszedł do szatni pełnej uznanych nazwisk, ale czuł swoją sportową wartość i na treningach nie był stremowany. Potrafił dobrze sprzedać się na treningach. Starszyzna widziała, że może pomóc drużynie i szybko został przyjęty - wspomina Kazimierz Moskal, jeden z asystentów Liczki, i dodaje: - Czasem ukształtowani już zawodnicy przy zmianie środowiska, klubu potrzebują czas na aklimatyzację. Kuba natomiast był odważny, nie miał zahamowań i dlatego tak szybko się na niego zdecydowaliśmy. Nie pozbywał się piłki, tylko zawsze miał kreatywne rozwiązania: albo próbował dryblingu, co na początku robił aż za często, albo napędzał akcje dobrym podaniem.

Cud jak z bajki

Transfer Błaszczykowskiego jest jednym z najbardziej spektakularnych w historii polskiej piłki. Wisła kupiła go z KS Częstochowa za 70 tys. zł, by dwa i pół roku później sprzedać go Borussii Dortmund ze 160-krotnym (!) przebiciem. Co ciekawe, IV-ligowiec nie mógł zarobić na Błaszczykowskim więcej, ponieważ przyszły kapitan reprezentacji Polski nie miał ważnego kontraktu z klubem. Był związany z nim umową, którą podpisał w wieku 17 lat, ale gdy osiągnął pełnoletność, kontrakt nie został odnowiony, choć wymagały tego przepisy. Wisła zapłaciła zatem jedynie ekwiwalent za wyszkolenie. 24 lutego Błaszczykowski związał się z Białą Gwiazdą pięcioletnią umową. Jego pierwsza pensja wynosiła tylko 5 tys. zł - wielokrotnie więcej niż stypendium, które pobierał jako zawodnik KS-u.

Liczka zakochał się w Błaszczykowskim od pierwszego wejrzenia, na Cupiale młody skrzydłowy też zrobił dobre pierwsze wrażenie, a w oficjalnym debiucie rzucił na kolana kibiców Białej Gwiazdy. 16 marca w meczu Pucharu Polski z Polonią Warszawa (5:0) już w 3. minucie strzelił gola po podaniu Tomasza Frankowskiego, a kwadrans  później asystował przy trafieniu Tomasza Kłosa. Gdy schodził z boiska, kibice mistrza Polski skandowali jego nazwisko. - Serce podeszło mi do gardła i muszę przyznać, że troszkę się wzruszyłem - przyznał w pomeczowym wywiadzie.

Miejsca w składzie już nie oddał. O tym, jak bardzo Liczka wierzył w Błaszczykowskiego, świadczy to, że stawiał na niego kosztem Vlastimila Vidliczki - rodaka, którego sam sprowadził do Wisły.

- Vidliczkę sprowadziliśmy, bo Baszczyński dostał od prezesa Cupiała zielone światło na transfer i prezes chciał dotrzymać słowa. "Baszczu" miał propozycję z Rosji (z Zenitu St. Petersburg - przyp. red), ale nie była tak atrakcyjna, jak się spodziewał i postanowił zostać. Vidliczka mógł grać na skrzydle, ale był ukierunkowany bardziej na defensywę, a u mnie boczny pomocnik miał być przede wszystkim atakującym. Kuba pasował mi idealnie - tłumaczy Liczka.

Czech wspomina dziś sprowadzenie "Kuby" z dużą ekscytacją: -
- To historia jak z bajki. Wszystko co było związane z jego przyjściem do Wisły, to jak scenariusz hollywoodzkiego filmu. Z przypadkowego spotkania w Turcji rodzą się testy Kuby, on między treningami jedzie do Częstochowy jakimś starym autem po paszport, żeby polecieć z nami na Cypr. Potem z dnia na dzień przebija się do składu mistrzów Polski.

Sam Błaszczykowski do dziś jest wdzięczny Liczce za zaufanie, którym go obdarzył. "Z czwartej ligi idziesz do mistrza kraju. W szatni praktycznie sami reprezentanci Polski. To nie jest dla młodego chłopaka łatwa sytuacja, ale sobie z tym poradziłem. Na treningach pokazywałem, że jakieś umiejętności posiadam. Trenerowi Liczce zawdzięczam naprawdę bardzo dużo. W tamtych czasach nie było w trendzie, żeby stawiać na młodych. A on to zrobił. To człowiek, który w ciężkim dla mnie momencie podał mi rękę. Ja tego nie zapominam. Miałem tylko dziewiętnaście lat, kiedy wchodziłem do drużyny mistrza Polski, a mimo to dostałem szansę" - wspominał na kartach "Kuba - autobiografia".

- Historia Kuby to w mojej trenerskiej karierze jedna z najważniejszych historii. Przypadki Barosa i Jankulovskiego były bardziej logiczne, bo oni przebijali się w Baniku krok po kroku, a tu przyszedł chłopak z IV ligi do mistrza Polski i od razu zaczął grać, jakby był sprowadzony za wielkie pieniądze. Nigdy nie widziałem, by 20-latek z amatorskiej drużyny miał nie tylko taki talent, ale też taką jakość. To był cud - puentuje Liczka.

***

W piątek, dokładnie 14 lat po pierwszym treningu Jakuba Błaszczykowskiego w Wiśle Kraków, klub ogłosił oficjalnie powrót "Kuby" na Reymonta 22. Podczas pierwszej przygody z Białą Gwiazdą Błaszczykowski rozegrał dla niej 67 spotkań, w których strzelił 5 goli, a przy 16 asystował. W 2005 roku zdobył z krakowskim klubem mistrzostwo Polski, a rok później sięgnął po srebro.

Gdy po sezonie 2006/2007 odszedł z Wisły do Borussii Dortmund, złożył obietnicę powrotu. Po 12 latach dotrzymał słowa, a w międzyczasie wielokrotnie dawał wyraz swemu przywiązaniu do klubu. Pierwsze mistrzostwo Niemiec fetował w koszulce kibiców Białej Gwiazdy, był ambasadorem akcji społecznych organizowanych przez klub, a gdy ostatnio Wisła walczyła o przetrwanie, udzielił jej dwóch pożyczek (1,2 i 1,33 mln zł). Teraz zagra w niej za darmo: dostanie najniższą możliwą pensję dla piłkarza zawodowego, która wynosi 500 zł netto, a i tak będzie przekazywał te pieniądze na bilety dla dzieci z domów dziecka. Więcej o tym TUTAJ.

Błaszczykowski wyjechał z Krakowa jako utalentowany skrzydłowy, a wrócił do niego jako rekordzista reprezentacji Polski pod względem rozegranych w niej spotkań (105), uczestnik Euro 2012 i 2016 oraz MŚ 2018, dwukrotny mistrz Niemiec, który ma na koncie też dwa Superpuchary i jeden Puchar Niemiec. W Bundeslidze w barwach Borussii Dortmund i VfL Wolfsburg rozegrał 235 spotkań - wśród Polaków to piąty wynik. Zawodnika z tak bogatym CV w Lotto Ekstraklasie jeszcze nie było.

Źródło artykułu: