Incydent miał miejsce pod koniec października ubiegłego roku przed meczem Manchesteru City z Southampton FC.
Jak poinformował "The Sun", Erling Haaland w formie żartu miał uderzyć maskotkę klubową, gdy pozowała do zdjęcia. - Byłam w szoku i płakałam, a moja głowa pulsowała. Podszedł do mnie od tyłu i uderzył mnie w głowę - powiedziała, cytowana przez angielski tabloid.
ZOBACZ WIDEO: 41 lat na karku, ale nadal to ma! Tego gola trzeba zobaczyć
Klub miał zaproponować, że odwiezie ją do domu. Pozostała jednak w pracy. Następnego dnia jednak wymiotowała, odczuwała ból głowy i szyi. Została zbadana przez lekarza pierwszego zespołu Manchesteru City, który zasugerował wizytę w szpitalu. Badania nie wykazały jednak poważnych obrażeń.
Klub przeprowadził wewnętrzne dochodzenie, które oczyściło Haalanda z zarzutów, twierdząc, że "zawsze delikatnie dotyka maskotki w głowę albo w plecy jako gest uznania" - czytamy w "The Sun". Umowy o pracę z kobietą jednak nie przedłużono.
Kobieta złożyła zawiadomienie na policji, oskarżając klub o próbę zatuszowania sprawy. Policja szybko odniosła się do zarzutów, podkreślając, że Haaland na pewno nie działał z premedytacją i poinformowała, że nie będzie dalej zajmować się sprawą.
- Jestem pewna, że Erling by mnie przeprosił, gdyby dali mu szansę - podsumowała sprawę kobieta.