Szymon Mierzyński: Zimą mógł być pan spokojny, bo Tur znajdował się w środku tabeli. Tymczasem po trzech wiosennych meczach jesteście tuż nad strefą zagrożoną spadkiem...
Przemysław Cecherz: Początku rundy nie mogę ocenić pozytywnie. Zdobyliśmy zaledwie jeden punkt w trzech meczach, a to zdecydowanie za mało. Bolą mnie te niepowodzenia, gdyż uważam, że większość kłopotów sprawiliśmy sobie sami.
A może popełniono jakieś błędy w okresie przygotowawczym?
- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Będziemy to jeszcze analizować. Największy mankament, jaki ja widzę, to brak koncentracji podczas spotkań. Nie potrafimy też konsekwentnie realizować taktyki. W tych kwestiach widać sporą różnicę na minus w porównaniu z rundą jesienną.
Wiosną pańska drużyna strzeliła tylko dwa gole. Gołym okiem widać brak Łukasza Cichosa, który w poprzedniej rundzie trafiał do siatki bardzo regularnie...
- Nie da się tego ukryć. Doskonale zdajemy sobie sprawę, jak ważnym ogniwem w zespole był Łukasz. Myślę, że przy jego obecności nie wyjeżdżalibyśmy z Poznania z dorobkiem tylko jednego gola. Klarownych sytuacji mieliśmy kilka, a Cichos nie zwykł takich marnować. To był typ egzekutora, a na chwilę obecną takiego piłkarza w Turku nie mamy.
Spore pretensje ma pan zapewne bo Benjamina Imeha, który osłabił zespół w spotkaniu z Odrą Opole, a ze względu na pomeczowe ekscesy z arbitrem, może nie zagrać przez dłuższy czas...
- Sędzia odnotował te zdarzenia w protokole, ale ja chciałbym sprostować błędne informacje, które pojawiły się tuż po meczu. Benjamin nie dostał dwóch czerwonych kartek. Zakończył rywalizację z jednym wykluczeniem, które było wynikiem dwóch żółtych kartoników. To by oznaczało, że jego absencja obejmie tylko spotkanie z Wartą. Zobaczymy jednak, jaką decyzję podejmie Wydział Dyscypliny PZPN. Osobiście mam nadzieję, że władze związku spojrzą na tego piłkarza przychylnym okiem, zwłaszcza że był on prowokowany przez kibiców, a jego zachowanie wynikało z chwilowego impulsu. Chciałbym bardzo, żeby Imeh mógł zagrać już w najbliższym meczu z Motorem Lublin.
Nie boi się pan utraty posady? W Polsce nawet trzy nieudane spotkania mogą skutkować zmianą trenera...
- Myślę, że mnie ten problem nie dotyczy. Władze klubu mają do mnie zaufanie i nie spodziewam się żadnych niemiłych niespodzianek. Nie wiem tylko, czy po tych nieudanych występach nie stracę zaufania do samego siebie. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, zmiany będą konieczne.
Jakie zmiany ma pan na myśli?
- To, że zarząd klubu daje mi w spokoju pracować, nie oznacza, iż nie zamierzam podejmować działań mających na celu poprawę wyników. Jeszcze przed meczem z Motorem Lublin będą roszady w składzie. Liczę choćby na powrót Imeha. Być może na ławce rezerwowych usiądzie kilku graczy, którzy w ostatnich spotkaniach mnie zawiedli. Nie chciałbym jednak podawać nazwisk, bo na to jest jeszcze za wcześnie.
Po meczu z Wartą miał pan ogromne pretensje do zawodników o zbyt otwartą grę. To tu leży przyczyna wysokiej porażki?
- Myślę, że tak. Wynik 2:1 dla gospodarzy utrzymywał się dość długo i właśnie wówczas należało zagrać konsekwentnie zarówno w obronie, jak i z przodu. Tymczasem moi piłkarze skupili się wyłącznie na ofensywie i wszyscy widzieli, jak to się skończyło. Przegrywając 1:2, gola dającego remis można strzelić nawet w ostatniej minucie. My sobie takiej szansy nie daliśmy i to wyłącznie z własnej winy.
Jak pan ocenia układ sił w dolnych rejonach tabeli I ligi? Po Turze mało kto spodziewał się tak słabego początku, z kolei na Wartę nie stawiano z uwagi na problemy finansowe tego klubu. Kilka innych drużyn także zaskakuje.
- Nie da się już teraz wskazać murowanych kandydatów do spadku. Rywalizacja układa się w taki sposób, że każdy wynik jest możliwy. Przypominam, że rundę jesienną Tur także zaczął słabo, a marsz w górę tabeli rozpoczął dopiero po kilku kolejkach. Niewykluczone, że tak będzie również wiosną. Jeśli chodzi o inne zespoły, nikogo nie skazywałbym na degradację. Grupa drużyn walczących o utrzymanie jest spora i bardzo trudno po trzech kolejkach wyrokować, jakie będą ostatecznie rozstrzygnięcia.
Dopuszcza pan udział Tura w barażach?
- Absolutnie nie. Mierzymy w miejsca gwarantujące utrzymanie bez nerwowej końcówki. Baraż to zbyt ryzykowna zabawa. Czasem o jego wyniku decydują niuanse i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czego spodziewać się po II-ligowcach. Historia pokazuje, że te spotkania różnie się kończyły i wolałbym nie przechodzić tego samego ze swoim zespołem.