Ponowne objęcie sterów przez tego człowieka była oczywistością. Kiedy w maju 2014 rezygnował z posady, wypowiedział jedno, bardzo znamienne zdanie: "To jeszcze nie koniec". Teraz znów będzie musiał zrobić porządek.
Ostatnie wyniki i gra pokazują, że problem jest naprawdę poważny. Trzeba dać drużynie pozytywny impuls, a potem zająć się zmianą pokoleniową, jaka nieuchronnie czeka zespół z Allianz Areny.
Dodatkowo, zdaniem wielu osób, w ostatnich dwóch latach Bayern przeszedł poważną metamorfozę. Hasło "Mia San Mia", które po bawarsku oznacza "My to my" i jest odwołaniem do regionalnej tożsamości klubu, jego wartości - zaczęło powoli wygasać. Dziś mistrz Niemiec jest bardziej światowy, przez co oczywiście bogatszy. Siłą klubu prowadzonego przez Hoenessa był jednak swojskość - nie marketing.
Zapomniał o trzech milionach
Historia tego człowieka jest dość absurdalna. Mimo poważnych grzechów, kibice bawarskiego giganta nigdy nie stracili do niego zaufania. Nawet w dniu procesu sądowego, podczas którego wyczytywano zatajoną przez niego sumę, pod budynkiem wymiaru sprawiedliwości czekały setki fanów Bayernu. Z tłumu przebijały się flagi: "Wolność dla Hoenessa!" czy "Zostawcie Hoenessa!".
ZOBACZ WIDEO Cavani bohaterem, połówka Rybusa, epizod Krychowiaka - skrót meczu Lyon - PSG [ZDJĘCIA ELEVEN]
Uli ukrył przed niemiecką skarbówką łącznie 28,5 miliona euro. Jego twarz gasła z każdą kolejną, wypominaną kwotą. A zaczęło się niewinnie. Prezydent Bayernu sam poszedł na policję, tłumacząc że zapomniał o 3,5 mln, które zupełnie przez przypadek wpłacił do szwajcarskiego banku. Przypomniał sobie o nich dopiero, gdy niemiecki rząd otrzymał od sąsiadki dane wszystkich swoich obywateli, którzy przechowują tam pieniądze.
Pracował z grupami młodzieżowymi
Przyznanie się miało być okolicznością łagodzącą, lecz wtedy było już za późno, ponieważ prokuratura wszczęła procedurę zbierania dowodów przeciwko niemu. Za tego rodzaju przestępstwo grozi do 10 lat więzienia. Oskarżyciel domagał się pięciu i pół roku. Ostatecznie stanęło na karze o dwa lata krótszej.
- Traktowano mnie tam bardzo dobrze - mówił Hoeness o zakładzie karnym.
Przez sześć miesięcy niemal codziennie spędzał czas tak samo: na śniadanie zjadał białą kiełbasę, a potem pół dnia grał w karty. Po tym okresie zamieniono sposób odbywania kary na zakład półotwarty. Działacz musiał znaleźć sobie zajęcie, które zawierałoby elementy resocjalizacji. To skutkowało koniecznością powrotu za więzienne mury wieczorem. Zajęcie dał mu oczywiście Bayern, który zatrudnił byłego prezydenta do pracy z młodzieżą.
Finalnie odsiadka trwała 637 dni, a druga połowa wyroku została zawieszona. Wszak - jak napisano w dokumentach - Uli to "wzorowy więzień, który całkowicie dostosował się do warunków", więc zasłużył na złagodzenie sankcji. Kolegom spod celi rozdał pamiątki klubowe i wreszcie stał się człowiekiem całkowicie wolnym.
Powrót króla
Na ten moment w Monachium czekali z utęsknieniem. - Jeżeli tylko będzie chciał, najprawdopodobniej znów zostanie prezydentem. Inni zapowiedzieli już, że wycofają swoje kandydatury, gdy Uli przystąpi do wyborów - przyznał kilka miesięcy temu szef rady nadzorczej Bayernu, Karl-Heinz Rummenigge.
Ubiegłotygodniowe głosowanie Hoeness dosłownie rozniósł. Podczas walnego zgromadzenia przeciwko niemu było zaledwie 108 z 7152 akcjonariuszy. 58 wstrzymało się od głosu.
- Oczywiście szanuję każdego, kto ze względu na błędy mnie nie popierał. Zrobię wszystko, by je naprawić - powiedział tuż po ogłoszeniu wyników Hoeness.
- Zdolność do rozwiązywania problemów nie zasnęła. Nie spocznie, może być gotowa w każdej chwili. Zrobię wszystko, by spełnić oczekiwania - dodał.
Dla wielu kibiców z Bawarii koniec rządów Michaela Reschke i powrót poprzedniego prezydenta związane są z wielkimi nadziejami. Właśnie on odpowiada za potęgę klubu. Dzięki polityce wdrażanej przez Hoenessa Bayern zyskał miano giganta.