By zrozumieć specyfikę sytuacji, trzeba mieć świadomość kilku nietypowych regulacji, które rządzą prawami telewizyjnymi na rynku angielskim. Inne topowe ligi europejskie sprzedają licencje obejmujące zazwyczaj wszystkie mecze, Anglicy jednak wprowadzili obostrzenia.
Miejscowe telewizje, które wykupiły nawet najbogatsze pakiety, i tak nie mają możliwości pokazywania sobotnich spotkań rozgrywanych o godz. 16.00. Ta pora jest wyłączona z transmisji na żywo najprawdopodobniej dlatego, że Anglicy obawiają się spadku frekwencji na stadionach. To dziwna i raczej niespotykana w innych krajach regulacja, ale w Premier League obowiązuje od bardzo wielu lat i stała się już tradycją.
Tak restrykcyjne prawo nie dotyczy jednak nadawców spoza kraju, dlatego europejskie telewizje, które nabywają licencję na pokazywanie Premier League, mogą transmitować mecze także w soboty o godz. 16.00. Zazwyczaj jest to jedno spotkanie (szersze możliwości jeśli chodzi o tę porę Anglicy udostępniają najprawdopodobniej tylko operatorom, których sygnał satelitarny jest nieuchwytny na Wyspach Brytyjskich).
Właśnie o popołudniowe sobotnie mecze poszło w ostatnim czasie. Canal+ wycofał z ramówki pojedynki Tottenham Hotspur - Leicester City (w 10. kolejce), a także Manchester City - Middlesbrough (w 11.). Początkowo abonenci nie otrzymali informacji co do przyczyn, lecz platforma NC+ wydała w końcu oświadczenie, w którym poinformowała, iż na terenie Wielkiej Brytanii ujawniono przypadki nielegalnego transmitowania popołudniowych sobotnich meczów w pubach, a także innych miejscach publicznych.
ZOBACZ WIDEO Legia - Real. Bartosz Bereszyński: Memy o mnie? Każdy zaszedł Ronaldo za skórę
Efekt? Premier League nie udzieliła zezwolenia polskiej stacji na transmisje wspomnianych wyżej spotkań. Blokada wydaje się działaniem nieuzasadnionym i mocno na wyrost, zwłaszcza że platforma ma znikomy wpływ na to, co jej abonenci robią z dekoderami i czy wywożą je do innych krajów (w Anglii nie ma przeszkód technicznych, by te dekodery użytkować).
Niewykluczone, że tak zdecydowane działania władz ligi wynikają z nacisku samych angielskich telewizji i im akurat trudno się dziwić. Sky, a także BT zapłaciły za prawa do pokazywania Premier League (na okres od 2016 do 2019 roku) ponad 5 miliardów funtów i skoro same nie mogą pokazywać w sobotę popołudniowych meczów, to zapewne oczekują, iż federacja uniemożliwi ich nielegalny odbiór poprzez telewizje zagraniczne - tym bardziej w pubach, gdzie aby legalnie udostępniać transmisje o pozostałych porach, trzeba podpisać z nadawcą umowę i zapłacić okrągłą sumę. Władze Premier League podchodzą do sprawy bardzo skrupulatnie i wiele pubów, które licencji nie posiadały, otrzymało grzywny idące w tysiące funtów.
Zakup karty kodowej operatora spoza kraju i odbiór tą drogą meczów Premier League nie musi być uznany za działanie bezprawne, ale tylko w przypadku, gdy odbywa się to na własny użytek, a więc prywatnie w domu. Każdy kto takie transmisje udostępni w miejscu publicznym, musi się liczyć z ryzykiem poważnych konsekwencji, bo na Wyspach Brytyjskich legalny odbiór meczów angielskiej ekstraklasy możliwy jest tylko za pośrednictwem Sky lub BT Sport po wpłaceniu abonamentu i uzyskaniu zezwolenia.
Rynek praw telewizyjnych w Anglii nietypowych regulacji ma więcej. Dotyczą one np. gwarantowanej liczby transmisji każdego z zespołów w rodzimych stacjach. Wszystko po to, by różnice w zarobkach między poszczególnymi klubami nie były zbyt duże. Efekt jest taki, że wielkie pieniądze z tytułu premii otrzymują nie tylko czołowe ekipy. Np. w zeszłym sezonie Arsenal zarobił najwięcej (prawie 101 mln funtów), ale ostatnia w tabeli Aston Villa też mogła liczyć na ogromny zastrzyk gotówki - prawie 67 mln.
Jak te uwarunkowania wpływają na terminarz? W praktyce kibic, który spogląda na rozkład meczów, może się nieco dziwić. Najlepszym przykładem jest najbliższa, 12. kolejka, która odbędzie się tuż po przerwie reprezentacyjnej. W porze nietransmisyjnej w Wielkiej Brytanii odbędą się m. in. mecze Southampton - Liverpool FC i Crystal Palace - Manchester City, które budzą dużo większe zainteresowanie niż poniedziałkowe starcie West Bromwich Albion - Burnley FC, a ono w telewizji będzie pokazywane - właśnie dlatego, że każdy z klubów ma zagwarantowaną minimalną liczbę transmisji.