Reprezentacja Polski ma problem z utrzymaniem prowadzenia i dobiciem przeciwnika. Zamiast, jak wytrawny pięściarz, zepchnąć zamroczonego rywala do narożnika i posłać go na deski, opuszcza gardę i daje się zaskoczyć, fundując kibicom dramatyczną końcówkę meczu. W pięciu ostatnich meczach drużyna Adama Nawałki za każdym razem wychodziła na prowadzenie, po czym je traciła. Tak było już podczas Euro 2016 (od 1:0 do 1:1 ze Szwajcarią, podobnie było z Portugalią). W eliminacjach do mundialu w Rosji kłopot nie został rozwiązany.
W Astanie z Kazachstanem prowadziliśmy już 2:0, aby w drugiej połowie pozwolić gospodarzom strzelić dwa gole i uratować remis. Duńczyków też mieliśmy już na deskach przy stanie 3:0, ale znów po przerwie straciliśmy dwie bramki. W końcu z Armenią, grając 11 na 10, prowadziliśmy 1:0, aby zaraz po strzeleniu gola stracić prowadzenie. Dopiero gol Roberta Lewandowskiego w ostatniej akcji meczu dał Biało-Czerwonym trzy punkty.
Przed listopadowym spotkaniem w Bukareszcie z Rumunią (11 listopada) selekcjoner ma nad czym myśleć. Nawałka musi znaleźć sposób na poprawienie gry przy prowadzeniu jego drużyny oraz wyciągnąć wnioski ze statystyki straconych goli. Reprezentacja w tym roku aż siedem z dziewięciu bramek traciła w drugiej połowie. W trzech meczach eliminacyjnych do mundialu rywale wbili nam aż pięć goli, podczas gdy na Euro w pięciu spotkaniach straciliśmy zaledwie dwie bramki.
Na szczęście Nawałka zdaje sobie sprawę z tego, nad czym kadra musi pracować przed kolejnymi meczami. - Brakowało spokoju, cierpliwości, rozegrania ataku pozycyjnego na dobrym poziomie, skuteczności. Nie mieliśmy jakości, dlatego przeżywaliśmy tak trudne momenty. Mam nadzieję, że ten mecz będzie dla nas dobrą lekcją - powiedział po spotkaniu z Armenią.
ZOBACZ WIDEO: Łukasz Fabiański: mam niedosyt, takie sytuacje są niewdzięczne dla bramkarza