Mogłem uczynić Wisłę potęgą - rozmowa z Danem Petrescu, byłym trenerem Wisły Kraków

Piłkarze wicelidera ligi rumuńskiej Unirei Urziceni Dana Petrescu darzą ogromnym szacunkiem. Nic dziwnego, w końce Petrescu to jedna z legend rumuńskiej piłki i Chelsea Londyn. Dwukrotnie z rzędu był wybieranym najlepszym trenerem ligi. W hiszpańskiej Olivie były szkoleniowiec "Białej Gwiazdy" zdradził nam kulisy transferów, wyjaśnił dlaczego chce wrócić do Krakowa i czemu polscy piłkarze nigdy nie osiągną sukcesów w Europie.

Sebastian Staszewski: Na swojej drodze ponownie spotkał pan piłkarzy krakowskiej Wisły. Podaliście sobie ręce?

Dan Petrescu: Tak. W Krakowie chciałem pracować przez pięć lat, ale nie było mi to dane. To już nie mój problem. Jestem za to szczęśliwy, że widzę zawodników, których wcześniej prowadziłem. Mariusz Pawełek przy mnie się rozwinął, za darmo przeprowadziliśmy transfer Clebera, który okazał się bardzo dobrym posunięciem. Spotkałem też Pawła i Piotrka Brożków. Może oni nie chcą mnie widzieć, ale podałem rękę każdemu. To mój styl. Wiem, że wielu mnie obgadywało za moimi plecami, ale oni za to zapłacą. Ja dam sobie radę. Byłem świetnym zawodnikiem a teraz jestem świetnym trenerem.

Jest pan bardzo pewny siebie.

- Tak, ale oni wszyscy razem wzięci osiągnęli mniej niż ja sam. Taka jest prawda.

Jeden z zawodników Wisły powiedział, że był pan najgorszym trenerem, z jakim miał okazje pracować.

- Kto to powiedział?

Jakub Błaszczykowski.

- Kuba… To jego opinia, ja ją akceptuje. Akurat Kuba był profesjonalistą, ale takie rozumowanie będzie mu przeszkadzać w zrobieniu kariery.

Mówił pan, że polscy piłkarze są bardzo leniwi. Dalej podtrzymuje pan tą opinię?

- Tak, bo to prawda. Oni nie chcą pracować. Chcieliby mieć wygodne życie: mało trenować i mieć przyjaznego trenera. Przez to wasze zespoły mają problem z grą w Lidze Mistrzów a wasza reprezentacja nie osiąga wielkich sukcesów. Ja pracowałem w Anglii osiem lat i wiem jak wygląda profesjonalizm.

Gdzie więc leży problem?

- Polscy i rumuńscy piłkarze chcą mieć przyjaznego trenera, który jest ich kolegą. Ja w moim klubie nie mam żadnych przyjaciół. Jestem przyjacielski, ale nie jestem ich przyjacielem. Rozmawiam z moimi zawodnikami. Kiedy robią coś dobrze, przyklaskuję. Kiedy robią coś źle wtedy karcę. I co? Przez dwa lata zostaję wybierany najlepszym trenerem w Rumunii. To pokazuje, że mam rację. I jestem z tego zadowolony. W Polsce czy Rumunii piłkarze dążą do jak najlepszej znajomości z trenerem. I kiedy trener się z nimi zaprzyjaźni, przestają trenować.

A pan od był zawsze tytanem pracy? Też zaczynał pan w lidze rumuńskiej.

- To prawda i miałem mentalność trochę zbliżoną do polskiej i rumuńskiej. Kiedy jednak wyjeżdżałem do Włoch powiedziałem, że do mojego kraju wrócę dopiero na zakończenie kariery. Chciałem się rozwijać, harowałem jak wół. A teraz? Piłkarze wyjeżdżają a za rok wracają, bo nie dają sobie rady. Dwa lata temu Ogararu poszedł do Ajaxu i już jest w Steaule z powrotem. Idąc za granicę nie wolno się poddawać. Miałem we Włoszech trenera, Zdenka Zemana. To był kat! Najostrzejszy trener z jakim pracowałem. Gdybym stosował jego metody, w Krakowie by mnie zabili. Wszyscy płakaliśmy, ale Zeman miał wyniki. A kiedy przeszedł do Turcji po dziesięciu treningach piłkarze zaczęli symulować kontuzje i Zemana wyrzucili. Podobnie było w mojej sytuacji. Trzeba zdecydować: chcemy wyników albo wzajemnej adoracji i miłości.

Pana zwolnili jednak za brak stylu i wyników.

- Tak? To przypomnę, że kiedy odchodziłem mieliśmy drugie miejsce i zero porażek. Mieliśmy rewanżowy mecz w Pucharze UEFA, który bym wygrał. Przegraliśmy pierwsze spotkanie przez jakiegoś farfocla i wszyscy zaczęli panikować. Odszedłem. Na koniec Wisła zajęła ósme miejsce, co było kompletną porażką. Ja więc nie miałem wyników?

Takie oświadczenie wydali włodarze Wisły. Piłkarze narzekali także, że nie da się z panem dogadać, że jest pan typem dyktatora. Treningi były niczym musztra.

- Moim zdaniem idealny układ to taki jak w lidze angielskiej. Menadżer ma władze nad wszystkim i czas na zbudowanie drużyny. Nie dziesięć miesięcy a kilka lat jak choćby Ferguson. Dopiero kiedy nie ma wyników po dwóch, trzech latach powinno się zwalniać trenera. Wtedy piłkarze nie czeka na odejście szkoleniowca i ostro zapieprza.

Czyli jednak ma pan w sobie coś z dyktatora?

- Grałem wiele lat w Steaule, w reprezentacji Rumunii. Pamiętam komunizm. Może i mam coś z generała. Piłkarz musi szanować trenera. Mój były trener, Gordon Strachan jest fajnym, wyluzowanym gościem. Ale w szatni zmieniał się nie do poznania. On nie nienawidzi przegrywać. Jest właśnie jak generał, jak wojskowy.

W pańskiej karierze pracował pan z wieloma trenerami. Kto był najlepszy? Vialli, Strachan czy Gullit?

- Gullit był fantastyczny. Każdy z tych trenerów coś mi dał, czegoś nauczył. Każdy miał swój styl i ja też mam swój styl. Każdego z tych trenerów szanuję i o żadnym nie powiem, że to najgorszy szkoleniowiec z jakim pracowałem. Gdybym grał w Rumunii może i bym tak powiedział. Ale trenerzy to nie byli moi przyjaciele. Z nimi pracowałem i to doceniam.

Naprawdę narzekania piłkarzy Wisły były bezpodstawne? Nie ma pan sobie nic do zarzucenia? Przecież, nie był pan trenerem idealnym.

- Nie byłem, ale polscy piłkarze zawsze będą narzekać. A to trener za ostry a to za miękki. A to za mało luzu a to za dużo i wchodzą mu na głowę. Niech pan porozmawia z waszymi piłkarzami. Każdy z nich znajdzie wady trenera, nie swoje. Szkoda, że macie taką mentalność. Polacy mają piłkarsko większy potencjał niż Rumunii. Naprawdę. Ja się zmieniłem. Głową nie jestem Rumunem tylko Brytyjczykiem. I dzięki zmianie sposobu myślenia osiągnąłem sukcesy. A wasi piłkarze?

Bez przerwy mówi pan o swoich sukcesach. Może to, że pan był największą gwiazdą Wisły było problemem?

- To niech ocenią inni. Abstrahując od mojego zachowania nie zarzucicie mi natomiast, że olałem Wisłę. Dawałem z siebie 120 procent. W klubie byłem od rana do wieczora. Żyłem życiem klubu. Nie mogłem dać z siebie więcej. Nie wszyscy chcieli jednak współpracować. Część osób wstawiła się za mną, część się ze zwolnienia cieszyła. Szkoda tylko, że nie porozmawiałem wtedy z panem Cupiałem.

Czemu?

- Nie chciał. A szkoda. On musi kochać piłkę, jeśli daje na nią spore pieniądze. Ja też ją kocham. Moglibyśmy się jakoś porozumieć. Ale nie było chęci rozmowy.

Kilkukrotnie powtarzał pan, że z chęcią wróci do Krakowa. Mając oferty klubów z Anglii warto wracać do drużyny, gdzie większość piłkarzy mówi o panu wyłącznie źle?

- Oferta z Anglii była, ale ze słabego zespołu. Na razie chcę jednak pracować w Unirei. Ale do Krakowa wracam choćby za chwilę. Mam Wisłę w sercu. Śledzę jej wyniki w Internecie, oglądam bramki, dopinguje im. Wisła ma wspaniałych kibiców i to mnie urzekło. Moim marzeniem jest prowadzenie Steauy, później Chelsea a na trzecim miejscu Wisły. Jeżeli odbiorę telefon od Bogusława Cupiała z ofertą pracy będę naprawdę szczęśliwy.

Stawia pan Steaue Bukareszt przed Chelsea?

- Oczywiście. Można odnieść mylne wrażenie, bo córce dałem na imię Chelsea. Choć Steaua też brzmi ładnie. Córka jednak nie interesuje się piłką. Ale wie komu kibicować (śmiech). Kiedy w Lidze Mistrzów "The Blues" grali z Clujem przekonywałem ją, żeby dopingowała Rumunów. Nic z tego, ona wiedziała swoje.

Jako trener Unirei poczuł już pan smak zwycięstwa nad zespołem z Bukaresztu.

- Tak. Razem z chłopakami tworzymy tu historię. Każdy sezon jest cudowny. Jesteśmy zespołem z wioski a zajmujemy w lidze drugie miejsce. Za nami jest właśnie Steaua, Craovia, Politechnika czy bogacze z Cluj. Moi piłkarze zapieprzają i mają efekty. To motywuje ich do dalszej pracy.

Był już Puchar UEFA, za rok może więc pan trenować zespół grający w Lidze Mistrzów.

- Chyba pan żartuje? Nie mamy na to żadnych szans. Nie mamy pieniędzy, tradycji, transferów. Nie ma szans na żadną Ligę Mistrzów.

Zaraz, zaraz. Pańska drużyna zajmuje w tabeli drugie miejsce.

- I co? Wiem o tym, ale piłka to nie tylko piłka (śmiech). Sędziowie promują największe kluby, straciłem pięciu zawodników i nie dostałem żadnego nowego. Chciałbym, ale ciężko mi uwierzyć w Ligę Mistrzów. Ale oczywiście zawalczymy.

Pamięta pan powrót z Mistrzostw Świata w 1994 roku? Ludzie chcieli Hagiego na prezydenta a Raduciou na premiera. Pan miał swoje miejsce w nowym rządzie?

- Tak, miałem być prawą ręką Hagiego (śmiech). Żartuję. Nie przesadzajmy, w Rumunii byli ode mnie lepsi piłkarze. A Hagi to był geniusz.

Dlaczego tamta drużyna, choć nie składała się z samych gwiazd, była taka wyjątkowa?

- To była zgrana paczka. Uwielbialiśmy się. Piliśmy, jedliśmy, bawiliśmy się razem. Takiego pokolenia już nie będzie. Teraz piłkarzy interesują inne rzeczy niż piłka. Komputery, ubrania, zakupy. A my? Kiedy wracałem ze szkoły zostawiałem plecak i krzyczałem matce, że wychodzę. Gdzie? Oczywiście grać w piłkę z kolegami.

O Hagim mówi pan z wielkim szacunkiem. Był najlepszym piłkarzem, z którym miał pan przyjemność grać?

- Hagi to piłkarski geniusz. Osiągnął bardzo wiele a mógł znacznie więcej. Świetni byli też Hoddi, Zola, Gullit, Desailly. Grałem też z Deschampsem, ale to niższa półka.

Ma pan kontakt z dawnymi kolegami z Chelsea?

- Jasne, niedawno rozmawiałem z Zolą. Zaskoczył mnie, bo znów ktoś chce żeby on trenował. To nie jest typ trenera, bardziej pasuje do pracy z młodzieżą. Zresztą, ta wspaniała druga linia Chelsea, czyli Wise - Poyet - Di Matteo - Petrescu zajęła się trenerką. Wise jest w Tottenhamie, Di Matteo prowadzi Dons’ów, Wise nie dawno był jeszcze w Leeds United. Teraz mój czas, aby prowadzić zespół angielski. Chcę jeszcze popracować w Rumunii a później wyjechać. Obiecałem, że wprowadzę zespół Unirei do europejskich pucharów? Wprowadziłem. Ja dotrzymuję słowa. Jestem człowiekiem honoru. Ale kiedy po upływie umowy w Urzincei dostanę dobrą ofertę z Anglii, przyjmę ją.

Chce pan trenować zespoły w najlepszej lidze świata, a mimo wszystko będę twierdził, że nie do końca poradził pan sobie w dużo słabszej lidze polskiej.

- To pana zdanie. Miałem zespół gwiazd, dużo lepszy niż mam tu. Ale wymagania i atmosfera były inne. Tu mam czas na pracę a tam? Gdyby dano mi wtedy zbudować drużynę, gdyby dano mi pieniądze na pięć transferów… Zdominowalibyśmy polską ligę. Chciałem pięciu zawodników za niewielkie pieniądze. Nie dano mi możliwości ich sprowadzenia…

Kogo więc pan chciał?

- Golański i Wasilewski. Od razu wiedziałem, że to będą dobrzy zawodnicy. I gdzie teraz są? Obaj grają w pierwszych składach Steauy i Anderlechtu. Wiedziałem, że będą z nich ludzie bo grają na mojej pozycji, dostrzegłem ich walory. Dalej, Łobodziński, który jest teraz w Wiśle i Matusiak. I na koniec oczywiście Jeleń. Był znakomity. Mogliśmy każdego mieć za kilkaset tysięcy a sprzedać za grube miliony. Wisła zbiłaby na nich majątek. Nie było jednak kasy. Sprowadzałem piłkarzy za darmo. Dolha i Cleber wypalili, Thwaite miał problemy przez reprezentacje i te wyjazdy. Szkoda, miał talent.

Oprócz Emiliana Dolhy, Norberta Vargi i Christu Chciacu chciał pan także sprowadzić dwóch kolejnych Rumunów: Ionata Mazilu i George Galamaza. Przekonywał pan, że to będą wielkie gwiazdy. A gdzie dziś są?

- Wtedy Mazilu był czołowym strzelcem ligi, sprawdziłby się w Polsce. Później się zagubił. A Galamaz? Gra teraz u mnie. Co kolejkę jest w najlepszej jedenastce ligi. George ociera się o kadrę narodową a zobaczcie, kto gra u nas na środku obrony. Galamaz rozwinął się tak jak Darek Dudka. A gdzie jest Dudka? Poszedł za prawie 3 miliony do Auxerre. Myślicie, że bez kasy da się zbudować zespół na miarę europejską? To chyba jakieś żarty...

Komentarze (0)