Artur Długosz: Rozpiera pana duma jako prezesa jedynego II-ligowego klubu na takim szczeblu rozgrywek o Puchar Polski?
Mariusz Szymański: Pewnie. Jak się pokonuje drużynę Ekstraklasy bez względu na to, które miejsce ona zajmuje, to zawsze jest radość - satysfakcja i dla nas, i dla zawodników.
I chyba też dla kibiców, bo patrząc na to, ilu potrafi ich przyjść na mecz w Stalowej Woli, to w tym mieście jest potencjał.
- Kibic w Stalowej Woli jest kapryśny. Dla niego jest to atrakcja, bo chyba trochę II-ligowi przeciwnicy nie są już zbyt atrakcyjni dla fanów w Stalowej Woli. Każdy by chciał, żeby lepsze kluby tu przyjeżdżały. To się wiąże z wyższym poziomem, a gramy tu, gdzie gramy. Puchar Polski jest taką fajną rzeczą, gdzie mogą pojawić się u nas właśnie te lepsze kluby.
[ad=rectangle]
Zwłaszcza, że te lepsze kluby mogą i potrafią tutaj przegrać, jak kiedyś Lech Poznań, ostatnio Cracovia, Lechia, a teraz Piast Gliwice.
- Generalnie chyba od trzech lat systematycznie dochodzimy do 1/8 finału Pucharu Polski. To też świadczy o poziomie sportowym tej drużyny. Ona jest ciągle zmieniana, bo to wynika z możliwości finansowych, ale na tym poziomie potrafimy zaistnieć. Zostaliśmy jako jedyni z II ligi w tym gronie i na pewno jest to powód do dumy dla nas, a dodatkowo promocja i dla klubu, i dla miasta.
W poprzednim sezonie Błękitni Stargard Szczeciński zrobili promocję II lidze dochodząc do półfinału Pucharu Polski. Wy swój udział zakończyliście na 1/8.
- Błękitni wygrali bardzo, bo głośno było o nich w całej Polsce i jest do tej pory. U nas się wszystko kończyło na Śląsku Wrocław. Przejście tej drużyny pozwalałoby nam też mówić o takiej promocji, jak w przypadku Stargardu Szczecińskiego. Kończyliśmy tam, gdzie kończyliśmy. Nie jest jednak wstyd przegrać z ekstraklasową drużyną, a radość i duma z wygranej jest wielka.
Teraz wy możecie namieszać tak jak Błękitni. W tym sezonie to o Stali może być głośno.
- Na pewno byśmy chcieli. Śmieję się trochę, że do trzech razy sztuka. Chcielibyśmy przebrnąć teraz tę 1/8 finału i zmierzyć się jeszcze raz, po raz trzeci z rzędu, ze Śląskiem Wrocław. Chcemy zajść jak najdalej.
W Pucharze Polski przed wami teraz teoretycznie łatwiejszy przeciwnik, bo Zawisza Bydgoszcz.
- To jest były klub z Ekstraklasy. Jestem zdania, że lepiej grać w Pucharze Polski z drużynami ekstraklasowymi niż z tymi z I ligi. Wiadomo, że oprócz Legii Warszawa czy Lecha Poznań, bo te kluby są nastawione na wygrywanie, nie odpuszczą żadnych rozgrywek. Z I-ligowcami gra się ciężko. Zawisza personalnie skład ma całkiem dobry. Myślę, że będzie mocny w I lidze. Na pewno będzie to ciężki mecz.
Wam mało zabrakło do awansu do I ligi. To jeszcze siedzi w głowie?
- Myślę, że nie. Już trochę się z tym pogodziliśmy. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo gdybyśmy się zastanawiali, to po drodze wszyscy z czołówki gubili te punkty, łącznie z nami. Paradoks polega na tym, że mecz z Błękitnymi mógł być o pietruszkę, gdybyśmy wygrali tydzień wcześniej w Brzesku. Przy takim układzie jaki się zrobił, weszlibyśmy z trzeciego miejsca bez żadnych baraży. To sport, nie ma co nad tym się rozgrzebywać i rozpamiętywać, bo zmienił się trochę skład, są nowe cele. Jak wszystkie osiemnaście drużyn walczymy znowu o mistrzostwo II ligi. Znów chcielibyśmy być jak najwyżej. Wiadomo, że poprzez wygrywanie, poprzez wyniki można dojść do tego miejsca premiowanego awansem.
Czy jesteśmy gotowi pod względem infrastrukturalnym, to jest całkiem inny temat. Upieram się, że nie jesteśmy gotowi. Nie jest rozwiązaniem wykręcić czy próbować wyśrubować na siłę wynik sportowy nie będąc przygotowanym z zapleczem czy organizacyjnym, czy finansowym, a przede wszystkim w naszym wypadku z infrastrukturalnym.
Zanosi się na to, że zniknie budynek klubowy nazywany potocznie "blaszakiem" lub zacznie się budowa nowej trybuny głównej?
- Generalnie decyzja nie jest po stronie klubu, ale po wyborach jesteśmy w dobrym kontakcie i z władzami miasta, i zdecydowanie lepiej układa się współpraca z MOSiR-em. Samo to już, że budowane będzie sztuczne boisko, to już jest namacalny sygnał, że zaszły jakieś zmiany w rozumowaniu i w podejściu do tego. Na pewno budowa trybuny głównej z zapleczem związana będzie tylko i wyłącznie z możliwością pozyskania środków zewnętrznych. Jeżeli pojawią się jakiekolwiek programy i będzie możliwość, to jestem przekonany, że Prezydent Lucjusz Nadbereżny z tego skorzysta. Też jestem realistą i zdaję sobie sprawę, że miasto samo w sobie w takim zakresie, w jakim zaprojektowany jest ten stadion, nie jest w stanie tego dźwignąć. Tak naprawdę teraz z perspektywy tych trzech lat, to ten prezent w postaci tamtej trybuny, którą nam zafundował Prezydent Andrzej Szlęzak, to jest ona naszym utrapieniem. Chcąc nawet jakoś obniżyć koszty, zrobić bardziej racjonalny ten stadion w porozumieniu z miastem, musimy się wiązać z trybuną, która już istnieje. Nie przylepimy drugiej mniejszej trybuny, tylko musi być to jakoś rozsądnie skomponowane. Na ile ona jest tworem nieudanym, to myślę, że mogą powiedzieć kibice, którzy w meczu z Piastem Gliwice na niej zasiadali i piekło ich słońce. Generalnie jest ona tak skonstruowana, że pali na niej słońce, albo zacina deszczem w twarz.
Co do "blaszaka" - myślę, że mimo wszystko szybko on nie zniknie. Musimy tam ciągle jakieś prace modernizacyjne robić, bo cały czas mamy jeszcze zalecenia PZPN-u, których przez opieszałość byłej dyrekcji MOSiR-u nie spełniliśmy. Musimy to zrobić w przerwie zimowej. Chodzi o ciąg komunikacyjny i o połączenie szatni gospodarzy z prysznicami. Trzeba dołożyć kolejne pieniądze.
Powstaje też pytanie o sztuczne boisko. Koniecznie będzie do niego wcześniej czy później dobudowanie jakiejś szatni, bo ono na razie powstaje bez niej. Cieszymy się, że powstaje, bo dla nas ono będzie się spełniać. Nasze drużyny młodzieżowe i pierwszy zespół mają szatnie, ale wiadomo, że jest to też inwestycja komercyjna. Wszyscy chcielibyśmy, aby ono zarabiało. Wszędzie funkcjonuje to tak, że przyjeżdża drużyna, płaci, gra, ale musi też dostać jakieś socjalne, sanitarne warunki, żeby się przebrać i wykąpać. Tym bardziej, że mecze tam są grane w większości zimą czy jesienią. Ten barak niestety tego nie pociągnie. Połączona z prysznicami jest tylko jedna szatnia. W perspektywie na pewno trzeba będzie myśleć o dobudowaniu tam jakiejś szatni. Na ile można i na ile jest to konieczne, trzeba niestety mimo bezsensowności cały czas dokładać środki do lepienia tego "blaszaka", bo za chwilę to się może zawalić.
[nextpage]O Błękitnych dużo mówiło się, że tam grają piłkarze, którzy jeszcze pracują. W Stalowej Woli tak nie jest.
- Myślę, że to tak trochę urosło do rangi wielkiego mitu. Pewnie to też obrazuje to, że mimo wszystko na poziomie II ligi w niektórych klubach są takie, a nie inne stawki i niektórzy zawodnicy chcąc nie chcąc muszą dorabiać, szukać dodatkowego zatrudnienia. Nie opierałbym się na tym, bo większość zawodników w Stargardzie jest mimo wszystko młodych. Pilnują też tam tego, aby to byli piłkarze z regionu. Nie powiedziałbym, że to jest drużyna amatorska, w której zawodnicy wszyscy pracują. Zdarzają się takie wypadki w każdym klubie na poziomie II ligi, że gdzieś ktoś prowadzi swoją działalność, ma jakiś sklep. To też jakaś praca.
Ile się płaci w II lidze przeciętnemu piłkarzowi? Jakie to są widełki?
- To zależy od regionu i od bogactwa klubu. Myślę, że od kilkuset złotych, do kilkunastu tysięcy. W Tychach są w tej chwili chyba największe pieniądze i niewiele mniejsze są w Rakowie Częstochowa. To są kluby, które ewidentnie nie kryją się z aspiracjami do I ligi. Chwała im za to. To nie jest sklep z bułkami, gdzie przychodzi się i wybiera pieczywo. Przykład Siarki Tarnobrzeg pokazuje, że zainwestowanie dużych pieniędzy nie jest gwarancją osiągnięcia sukcesu. Nie zawsze to odpala. Początek GKS Tychy też miał przy tej skali niespecjalnie udany. Też jednak nie ma co się dziwić. Wybudowano piękny stadion na kilkanaście tysięcy osób. Jest na pewno potrzeba wyniku. Ciężko, żeby się tułali po II lidze. Podobną sytuację mamy w Motorze Lublin, gdzie pewnie z czasem też ktoś pójdzie po rozum do głowy i będzie chciał tę drużynę mimo wszystko podnieść co najmniej na poziom I-ligowy. Obiekty wybudować to jest jedno, a zapełnić i żeby jeszcze coś się fajnego działo, był przyzwoity poziom sportowy, to drugie.
To ile się płaci w Stalowej Woli, która od kilku lat jest wizytówką Podkarpacia?
- Nie podam kwot. Powiem tylko tak: w Stalowej Woli nie płaci się dużo. My nie jesteśmy krezusem finansowym. Jesteśmy w tej grupie klubów, gdzie jest w miarę normalnie. Nie ma szału, nie ma kominów płacowych. Wynika to też pewnie z tego, że gramy o jak najlepszy wynik, ale nie stoimy pod ścianą i nie musimy wyłożyć pięciu milionów tylko po to, żeby je wydać i ewentualnie zrobić awans. Nie płaci się dużo.
Stal to klub, który od dawna nie stoczył się do niższych lig, ale mimo wszystko ci sponsorzy jakoś nie garną do niego. A tu przecież są i te wyniki w Pucharze Polski, jest czołówka II ligi, kibice też potrafią licznie stawić się na meczu. Ciężko jest prowadzić Stal ze Stalowej Woli?
- To jest specyfika działalności. To nie problem Stalowej Woli. Rynek wspierania finansowego czy jakiegoś sponsoringu cały czas kształtuje i tak naprawdę nie jest to jakaś atrakcja wielka marketingowo dla wielu przedsiębiorstw. Musi być na jakimś stanowisku czy właścicielem firmy człowiek sympatyzujący trochę z tą dyscypliną. Wtedy można takiego człowieka przekonać do wsparcia finansowego, do zainwestowania, do jakiejś reklamy. Generalnie problem sponsorowania czy wspierania finansowego klubów sportowych jest ciężki. Na żadnym poziomie nie da się funkcjonować bez wsparcia finansowego samorządu. Pokazują to nawet Kielce, gdzie są pompowane grube miliony. Pokazuje to Raków Częstochowa, GKS Tychy. To jest jakaś podstawa. Sponsorzy przychodzą później na pewnym etapie. W Stalowej Woli jest o tyle trudniej, że nie oszukujemy się, jak ktoś przyjeżdża i ogląda ten obiekt, to jest rozczarowany. Jakieś wejście finansowe związane z reklamą, promocją marki czy jakiejś firmy jest na imprezie sportowej, ale odbywa się na obiekcie, który musi jakoś wyglądać. Jak wygląda stadion w Stalowej Woli, to wszyscy wiedzą. Ciężko tak naprawdę kogoś przekonać. To się też pozmieniało. Sponsorzy, inwestorzy mają jakieś oczekiwania. Proszę mi powiedzieć, gdzie ja mogę kogoś tu zaprosić? Rozmawiamy oparci o trybunę w cieniu. Gdzie można kogoś zaprosić? Do tego baraku? Tam mamy takie pomieszczenie, ale to nie przynosi chluby. Przyjeżdżają tu zawodnicy czy trenerzy, którzy byli tu 20 lat temu i wiedzą, że nic się nie zmieniło. Świat nam bardzo uciekł do przodu po względem infrastruktury. Pokazuje to przede wszystkim w naszej lidze choćby przykład Mielca, gdzie mając światła można rozgrywać mecze o normalnej porze. Łatwiej ściągnąć kibiców, łatwiej ściągnąć sponsorów. Oni idą tam, gdzie są ludzie. Sobota, mecz o 13.00 czy o 15.00, bez obrazy dla zawodników w niższych ligach, to gramy jak okręgówka, w terminach okręgówki. Musi być produkt, żeby go można było sprzedać. Wydaje mi się, że dopóki tej infrastruktury do końca nie będzie, nie będzie oświetlenia, to ciężko mówić o sponsorowaniu czy współpracy finansowej czysto w zakresie marketingowo-reklamowym. Bardziej to jest na zasadzie właśnie emocjonalnego wsparcia i zaangażowania sponsorów, którzy identyfikują się z naszym klubem.
Siłą Stali jest też atmosfera w szatni?
- Myślę, że tak. Choćby ten wynik z Piastem osiągnęliśmy drużyną, nie mając indywidualności w składzie. Wszyscy chłopcy oddali serce i powalczyli. To jest sport drużynowy. Znowu się powołam na przykład Siarki, mając nazwiska i pieniądze nie zawsze uda się zrobić wynik. Czasami może bez obrazy słabszym składem, ale drużyną, w której panuje fajna atmosfera, w której jeden za drugiego będzie umierał na boisku, łatwiej jest o ten wynik. Łatwiej jest to zrobić przy dobrej atmosferze. A, że tutaj jest dobra, jeżeli jest faktycznie, to należy się z tego cieszyć. Jest to też na pewno zasługą samych tych zawodników, którzy są w szatni. To jest grupa ludzi, grupa mężczyzn. Czasami warto dobrać ich jakoś mentalnie, charakterologicznie, powiązać nie tylko sportowo.
A jest dobra atmosfera w Stalowej Woli?
- Nie ma się co oszukiwać, atmosferę budują wyniki. Jeżeli udało się w ubiegłym roku zrobić fajny rezultat, teraz znowu w Pucharze Polski walczymy, to atmosfera się cały czas buduje. Najłatwiej i najszybciej to się robi wynikami. Jestem przekonany, że ona będzie dobra.
W poprzednim sezonie mieliście strzał w dziesiątkę - Łukasz Sekulski.
- Jak z każdym strzałem, on raz wychodzi, raz nie. Nie można sobie tu przypisywać jakiejś magicznej wiedzy. Po prostu mieliśmy faktycznie sporo szczęścia, a Łukasz miał predyspozycje do tego, żeby zaistnieć. Złożyło się na to parę czynników. Chcielibyśmy, żeby takich strzałów trafiało się więcej.
W niedzielę derby z Siarką Tarnobrzeg. Jeszcze ważniejszy mecz niż ten ze środy?
- Derby, chyba najważniejsze spotkania w sezonie - ten u nas i w Tarnobrzegu. Czy ważniejszy? Ja podchodzę do tego tak, że każdy kolejny mecz jest jak o mistrzostwo świata.
Derby z kibicami gości?
- Derby pierwszy raz od wielu lat odbędą się z kibicami gości. Wnioskowali o 270 biletów i taką liczbę dostaną. Procedury są takie, a nie inne. Nie robiliśmy żadnych obostrzeń, żadnych minimum, jak to wcześniej bywało w Tarnobrzegu. Sami zwrócili się o taką liczbę i taką dostaną.