Michał Kołodziejczyk: Kamień spadł panu z serca, kiedy udało się strzelić gola w meczu z Hamburgiem?
Robert Lewandowski: Na pewno cieszę się z tej bramki, trochę na nią czekałem, bo to pierwsze trafienie w rundzie wiosennej. Ale spokojnie, nie byłem specjalnie zdenerwowany, jakbym nie strzelił w tym meczu, zrobiłbym to w następnym. Czasami w piłce najważniejsza jest cierpliwość. Są sprawy, na które nic się nie poradzi.
Oswoił się pan z krytyką w takim klubie, jak Bayern?
- Jak jest dobry mecz, to pochwalą. Jak słabszy - od razu w druga stronę. Tak funkcjonuje dzisiejszy futbol i współczesne media, nie da się z tym walczyć, bo to nie ma sensu. Trzeba sobie z tym poradzić i w każdym meczu pokazywać się z jak najlepszej strony. W meczu z Hamburgiem pokazaliśmy naszą ofensywną siłę - kiedy się strzela osiem goli, to o czymś to świadczy.
[ad=rectangle]
Znowu nie grał pan na szpicy, tylko na lewej stronie.
- To nie jest pozycja, na której zazwyczaj występuję, ale tym razem dobrze czułem się na boisku i wydaje mi się, że było to widać. Lepiej było także pod względem fizycznym. Myślę, że po okresie przygotowawczym forma pójdzie teraz w górę.
Pep Guardiola mówił, że gdyby miał pan problem, drzwi jego gabinetu są otwarte. Pójdzie pan?
- Rozmawiamy każdego dnia, ale tak naprawdę każdy zawodnik wie, co ma poprawić. Przecież trener w trakcie meczu nie powie: a teraz biegnij w lewo. Taka decyzja zależy od piłkarza. Są momenty, kiedy nic nie chce wpaść do bramki, nie ma się szczęścia. Nie można się jednak wtedy frustrować, tylko trzeba dalej walczyć, żeby się zmieniło.
Kryzys Bayernu to była bzdura?
- Wiele zależy od postawy przeciwnika. HSV chciał grać normalnie, ale większość drużyn szykuje na nas taktykę z pięcioma, sześcioma obrońcami i czasami mamy problemy, żeby poradzić sobie z takim ustawieniem. Trudno nam się stwarza sytuacje, gramy wszerz, rzadko środkiem, pchamy się bokami. Zwyczajnie się męczymy. Tak na przykład wyglądała pierwsza połowa spotkania ze Stuttgartem. Rywal się boi odkryć, bo wie, czym to się może skończyć.
Lothar Matthaeus po meczu powiedział, że w takiej formie jesteście na Ligę Mistrzów.
- Zaczynamy naszą drogę we wtorek od meczu z Szachtarem. Nie możemy popadać w samozachwyt, to będzie mecz wyjazdowy, więc dobrze byłoby przywieźć dobry wynik i nie denerwować się przed rewanżem. Trochę spokoju się nam przyda.
Wynik 8:0 może dodać wam skrzydeł?
- Na pewno poprawi naszą pewność siebie. Tyle, że wiemy, że nawet wygrywając 8:0 nie spowodujemy, że następny mecz będzie dla nas łatwiejszy. Trzeba każde spotkanie traktować tak, jakby nie było poprzedniego. Jak się w głowie zacznie układać scenariusz na kolejne wysokie zwycięstwo, to na tym poziomie można zostać mocno skarconym. Najważniejsza faza rozgrywek już się zaczęła i mam nadzieję że potrwa do czerwca.
Myśli pan w ogóle o meczu Polski z Irlandią czy na razie za wcześnie?
- Mam nadzieję, że do tego czasu strzelę jeszcze wiele goli i wiele meczów wygram. Ale coś w głowie już siedzi, zbliża się małymi krokami, tyle że na razie bez wielkiego napięcia. Czasu mam jeszcze dużo, pełna koncentracja nadejdzie z pierwszym dniem zgrupowania.
To serce po strzelonym golu, które ułożył pan z dłoni to z powodu Walentynek?
- Tak, to dla Ani. W końcu to wyjątkowy dzień. A o prezencie pomyślę, jadąc do domu.
Rozmawiał w Monachium
Michał Kołodziejczyk