Hadaj, który jest spikerem przy Łazienkowskiej 3 od 1995 roku, znalazł się w ogniu krytyki po przerwanym z powodu zamieszek na trybunach meczu Legii z Jagiellonią Białystok. Przed spotkaniem krzyknął do kibiców znajdujących się w sektorze gości, że ich klub "nigdy nie będzie mistrzem Polski", co mogło prowadzić do eskalacji agresji. On sam z tak postawioną tezą się nie zgadza.
- Wypowiedź była niefortunna, dziś się z tym zgadzam. Ale jak mogła ona sprowokować kibiców gości do agresji, skoro od niej do momentu bitwy na trybunach upłynęło 50 minut? Gdyby kibice Jagiellonii nie ruszyli do bramy po zobaczeniu swoich flag, mógłbym tańczyć, śpiewać i opowiadać głodne kawałki. Niczego by to nie zmieniło i nikt po meczu nie domagałby się zwolnienia mnie z pracy. Osoby, które próbują połączyć moją wypowiedź z bitwą na trybunach, są manipulatorami - mówi Hadaj.
Czemu w ogóle skierował takie słowa do kibiców Jagi? - Często muszę kierować do kibiców gości prośbę o zajęcie się swoją drużyną. Nie jest tak, że od razu się uspokajają. Ale przynajmniej zmniejszają natężenie wulgaryzmów. Może dociera do nich, że nie warto tracić energii na śpiewy o Legii, skoro powinni wspierać swoją drużynę. U kibiców Jagiellonii agresji słownej było wyjątkowo dużo i w pewnym momencie uznałem, że konwencjonalne metody nie wystarczą. Skorzystałem ze środka, z którego teraz muszę się tłumaczyć. Zrobię wszystko, żeby już nie narażać się w ten sposób.
- Choćby dziennikarze przelali morze atramentu, nie zwolnią mnie. Jest to w stanie zrobić wyłącznie prezes Leśnodorski. I być może tak będzie. Poza tym sam rozważam rezygnację - zdradza Hadaj.
Źródło: Polska The Times.
Jak ktoś raz zaczął się ustawiać z bandytami to tak łatwo się od nich nie uwolni!