- Można powiedzieć, że Widzew nas zlał. Straciliśmy cztery bramki - to bardzo boli, tym bardziej, że przyjeżdżaliśmy do Łodzi z zupełnie innym nastawieniem. Gospodarze wykorzystali swoje najmocniejsze strony - rozpoczął swoją wypowiedź po zakończeniu spotkania Sebastian Małkowski.
W 49. minucie spotkania, przy stanie 2:1 dla gospodarzy, łodzianie ruszyli z kontrą po stracie Pawła Buzały przed polem karnym Widzewa. Alen Melunović zagrał bardzo dokładne prostopadłe podanie do Eduardsa Visnakovsa, a Łotysz zdecydował się na uderzenie z pierwszej piłki. Futbolówka przeleciała między nogami Małkowskiego i ugrzęzła w jego siatce po raz trzeci. - Na drugą połowę wyszliśmy bojowo, ale szybko stracona bramka, przy której winny jestem wyłącznie ja, podłamała chłopaków. Te gole do szatni nas nie zbiły z tropu. W szatni byliśmy mocno zmotywowani. To ja zawaliłem na początku, z chłopaków zeszła para i potrzebowali na nowo się odbudować. Nic nie wyszło z naszych starań. Widzew był bardziej zdeterminowany - przyznał po meczu podopieczny trenera Michał Probierz.
Niedzielna porażka z Widzewem, to szósty z rzędu mecz lechistów bez zwycięstwa w ekstraklasie. Co ciekawe, ostatnim zespołem pokonanym przez biało-zielonych był mistrz Polski, Legia Warszawa, który uległ gdańszczanom na Łazienkowskiej 0:1. - Widzew zagrał swój najlepszy mecz jak do tej pory. Pech chciał, że padło na spotkanie z nami. Trzeba z tym żyć, przełknąć tę porażkę, spojrzeć sobie w lustro, zacząć od siebie, a potem wymagać od innych. Mamy jakąś blokadę, nie wiadomo czemu. Gramy dobrze, ale popełniamy jakieś głupie błędy. Nie wiem szczerze mówiąc, gdzie szukać przyczyny - zakończył Małkowski.