Już w pierwszych sekundach potyczki WKS-u z liderem I ligi po zbyt krótkim odegraniu piłki przez Krzysztofa Ostrowskiego do Rafała Gikiewicza, golkiper Śląska Wrocław chcąc ratować sytuację, wpadł prosto w Sebastian Olszara. Robert Małek, arbiter z Zabrza, od razu wskazał na "wapno", a potem Gikiewicza z boiska wyrzucił. Zastąpić musiał go Marian Kelemen. - Pierwszy raz w karierze zdarzyło mi się, że musiałem wejść z ławki, bo pierwszy bramkarz dostał czerwoną kartkę i od razu bronić rzut karny. Nie jest to miłe uczucie - mówił Słowak. Już ta decyzja wzbudziła wątpliwości u wrocławian, którzy nie dopatrzyli się faulu aż na czerwoną kartkę. - Jako trener i jako zawodnik przeżyłem już wiele meczów i sytuacji, ale nigdy nic takiego nie widziałem - powiedział Stanislav Levy. - Ta sytuacja była źle rozegrana przez Ostrowskiego, ta piłka miała być wybita do autu. Ja zasadniczo nie wypowiadam się o pracy sędziów. Każdy robi błędy - dodał opiekun mistrza Polski.
Druga bramka dla Floty także wzbudziła jednak kolejne kontrowersje. Przy tym trafieniu Krzysztof Bodziony pomagał sobie bowiem ręką. Sędzia gola jednak uznał.
Nie tylko Rafał Gikiewicz został przedwcześnie usunięty z boiska. Taki los spotkał też Sebastiana Olszara, który zobaczył dwa zółte kartoniki. Piłkarz Floty po meczu nie przebierał w słowach. - Jeszcze nigdy w życiu sędzia mnie nie atakował. Byłem tym zaskoczony, a na dodatek dał mi za to żółtą kartkę. Dla mnie to jest skandal. Sędzia nie może podnosić ręki na piłkarza. Przy drugiej - Wasiluk mądrze zagrał, ale ja nie zasłużyłem sobie na żółtą kartkę (...) Nie wiem - jak ten człowiek będzie dalej sędziował, to ja zwariuję w tym kraju! - grzmiał Olszar.
Wątpliwości co do otrzymywanych przez siebie kartek mieli i piłkarze Śląska. - Przy sytuacji, kiedy dostałem kartkę, moim zdaniem faulu nie było. Kartek było sporo, ale nie myślałem o tym, że dostanę drugą żółtą i czerwoną, tylko robiłem swoje i tyle - zaznaczył Rok Elsner.
Najwięcej kontrowersji zbudza jednak zwycięski gol dla Śląska Wrocław, który padł już w 95. minucie. Problem jednak w tym, że... Arbiter doliczył do regulaminowego czasu gry 180 sekund! Co prawda w tym czasie Flota przeprowadziła jeszcze zmianę, ale niesmak pozostał. - Zdarza się, czasami traci się bramkę w ostatnich sekundach. Sędzia doliczył 3 minuty, a bramkę straciliśmy w 95. minucie, ale mówiąc krótko - trzeba grać do końca - skomentował Dominik Nowak, szkoleniowiec drużyny ze Świnoujścia.
- Są jakieś zasady. Po meczu zapytałem dziennikarzy telewizji Orange Sport, jak oni to oceniają, ale nie będę artykułował ich słów, bo nie o to chodzi. Chodzi mi o sprawiedliwą ocenę - w dwie strony. Jeżeli drużyna jest słabsza, to mówmy to, ale w sposób kulturalny. Teraz mówię o tym bez emocji, chociaż po meczu były one większe, zresztą rozmawiałem o tym z sędzią, ale jeżeli sędzia mi mówi, że na jego zegarku była 94. minuta, a doskonale państwo wiecie, że bramka padła w 95., to co, ktoś cofa sobie zegarek w trakcie meczu? Zresztą arbiter w dwie strony moim zdaniem się mylił. Niektóre kartki wynikały z walki. Jeżeli jest 93. minuta, to dobrze, skończmy w 94., bo była zmiana, ale nie w 95. Być może dzięki temu nie byłoby tylu kontrowersji. Trudno, też gra się do końca. Pewnie jak my byśmy strzelili, to ja bym się cieszył, ale może piłkarze Śląska mieliby pretensje. To wszystko działa w dwie strony - dodał po chwili.
Robert Małek już nie po raz pierwszy w meczu podjął kontrowersyjne decyzje. W rozgrywkach T-Mobile Ekstraklasy pretensje miało już do niego wielu zawodników, jak i trenerów. Jak jednak widać, dalej prowadzi on mecze piłkarskie, których stawka na dodatek jest dość spora...