Potrzebujemy przekonującego zwycięstwa - rozmowa z Piotrem Pierścionkiem, trenerem Zagłębia Sosnowiec

Trzy zwycięstwa, jeden remis i jedna porażka. Choć jest to bilans całkiem przyzwoity, to kibice Zagłębia kręcą nosami. Drużyna strzela mało bramek, sama traci je natomiast po głupich błędach. Co najgorsze, sosnowiczanie nie potrafią wykorzystać atutu, jakim jest własne boisko. Trener Piotr Pierścionek wierzy jednak w to, że jego podopieczni zaczną w końcu grać na miarę sporych apetytów kibiców ze Stadionu Ludowego.

Piotr Tafil: Porażka z Chemikiem Police to tylko i wyłącznie wypadek przy pracy, czy może sygnał alarmowy, mówiący o tym, że z drużyną dzieje się coś niedobrego?

Piotr Pierścionek: To nie jest dla mnie sygnał alarmowy. Gdybyśmy grali słabo, to może wtedy bym się nad tym zastanawiał. Tymczasem przegraliśmy w sposób pechowy. Straciliśmy głupią bramkę, mieliśmy dużo dogodnych sytuacji, a Chemik tak na dobrą sprawę wcale nam nie zagrażał. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że nastroje w Sosnowcu są niedobre, a kibice rozgoryczeni. Potrzeba nam przekonującego zwycięstwa, większą różnicą bramek i wtedy wszystko powinno wrócić na właściwe tory.

Jednak po tamtym meczu piłkarze byli wyraźnie rozbici. Mówili, że tak naprawdę nie wiedzą, co się dzieje i potrzebne są jakieś zmiany.

- To tylko świadczy o tym, że są ambitni i nie przeszli do porządku dziennego nad tą porażką. Siedziała im ona w głowie przez pierwsze dni minionego tygodnia, ale teraz liczy się dla nich tylko najbliższy mecz.

Do tej pory straciliście 5 punktów z zespołami teoretycznie słabszymi. Teraz przed wami rywale zdecydowanie silniejsi niż Elana Toruń, czy Chemik Police.

- Nas to nie przeraża. Łatwiej gra się z drużynami, które grają w piłkę, a nie tylko murują bramkę. Nie dramatyzujmy. Nikt mi nie wmówi, że moi piłkarze nie potrafią grać w piłkę, bo wiem, że potrafią.

Jeżeli tak, to gdzie leży problem?

- W skuteczności. We wszystkich dotychczasowych meczach stwarzamy sobie wiele sytuacji. Gdybyśmy ich nie mieli, wtedy byłby powód do zmartwienia. Problemem nie jest jakość gry, szczególnie w defensywie, bo tracimy mało bramek. Gra ofensywna jest, powiedziałbym, przyzwoita. Przeciwnicy zdobywają gole po naszych indywidualnych błędach i to daje im siłę na cały mecz.

Po tych indywidualnych błędach traciliście bramki przez cały miniony sezon. Teraz sytuacja się powtarza. Dlaczego Zagłębie od dwóch sezonów traci gole przez szkolne błędy piłkarzy?

- Dlatego, że w Sosnowcu w piłkę grają tylko ludzie. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Nie jestem w stanie przewidzieć, który zawodnik w sytuacji stresowej zgubi piłkę, albo w nią nie trafi. Jeśli ktoś tego ode mnie oczekuje to przepraszam. Skąd miałem wiedzieć, że Piotrek Smolec zacznie się kiwać we własnym polu karnym, albo że Paweł Cygnar , zamiast wybijać piłkę pod naciskiem dwóch przeciwników, będzie ją próbował przyjmować.

Czy drużyna jest dobrze przygotowana pod względem fizycznym? Wraz z upływem czasu niektórzy piłkarze radzą sobie na boisku zdecydowanie gorzej.

- My jesteśmy przygotowani pod względem fizycznym bardzo dobrze. Przykro mi, ale jeśli ktoś uważa inaczej, to nie zna się na piłce, albo jest skończonym kretynem. Rewelacyjnie wytrzymujemy mecze w Słubicach, czy Częstochowie, a w kolejnym spotkaniu już nie mamy siły, tak? W klubie pracuje odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne człowiek, który doskonale zna się na swoim fachu. Zawodnicy mają zrobione wszelkie możliwe badania. Ich wyniki są na tyle dobre, że nie ma powodów do niepokoju.

Jeżeli tak, to skąd bierze się słaba gra w drugich 45 minutach meczów, szczególnie tych na Stadionie Ludowym?

- Proszę wziąć pod uwagę aspekt stricte psychologiczny. Czy kibice nam pomagali takim dopingiem, który mógłby ponieść zespół do przodu? Powtarzam, że piłkarze to tylko ludzie. Jeden jest bardziej odporny na stres, drugi mniej. W drugiej połowie, gdy uciekają nam minuty, a gramy o zwycięstwo, presja jest szczególnie mocna. A mam młody zespół, co prawda uzupełniony kilkoma doświadczonymi zawodnikami, ale jednak średnia wieku wynosi 23 lata.

Przecież właśnie dlatego ogrywał pan w Orange Ekstraklasie młodych piłkarzy, takich jak Cygnar, czy Skórski, by teraz byli w stanie podołać drugoligowej presji.

- Jest jedna bardzo ważna rzecz. Oni są poniekąd zawodnikami ogranymi w ekstraklasie, ale teraz sytuacja się odwraca. To my musimy prowadzić grę i tu się zaczyna kłopot. W pierwszej lidze paradoksalnie łatwiej było zaskoczyć przeciwnika jakimś niekonwencjonalnym zagraniem. Tutaj muszą to robić niejako z urzędu. Ja niestety nie mam wpływu na to, jak sobie radzą ze stresem. Jednak żeby takie rzeczy zauważyć, trzeba się przyjrzeć uważniej.

Mówił pan ostatnio, że nie wszyscy w Sosnowcu są przychylni Zagłębiu...

- To takie sprawy typowo polityczne, o których jako trener nie chciałbym rozmawiać. Mogę powiedzieć, że w Sosnowcu jest tylko i wyłącznie jedna osoba, dzięki której Zagłębie może grać w II lidze. Tą osobą jest właściciel klubu.

Więc jeśli nie możemy rozmawiać o polityce, pomówmy o kibicach. Ostatnio mocno ich pan krytykuje. Zresztą z wzajemnością.

- Był pan na ostatnim meczu i słyszał okrzyki pod adresem moim i piłkarzy. Czy obrażanie zawodników to pomaganie? Nie, to nie jest pomaganie. Ja osobiście nie mam do nich pretensji. Kupują bilety, przychodzą na mecze i mają do tego prawo. Nie mam nic do prawdziwych kibiców, którzy dopingują i jeżdżą za nami po całej Polsce. Na stadionie jest kilka tysięcy ludzi i tak to już jest, że wśród nich zawsze znajdzie się dwóch czy trzech, którzy nie lubią Piotra Pierścionka.

W poprzednim sezonie nikt was nie krytykował, choć dostawaliście regularnie baty. Okres ochronny skończył się jednak po spadku. Kibice oczekują szybkiego awansu w dobrym stylu, tymczasem otrzymują kiepskie mecze ze średniakami. Może stąd bierze się ich frustracja?

- My doskonale wiemy, jakie są oczekiwania w klubie i w mieście. Tylko teraz nikt już nie pamięta, ile czasu zajmowały Zagłębiu awanse kilka lat temu, gdy miało potężnego sponsora strategicznego, a trenerem był Krzysztof Tochel.

Doskonale pan wie o tym, że za czasów trenera Tochela awanse się kupowało, a nie wygrywało w sportowej rywalizacji. Klub awansował wtedy, gdy przyszła jego kolej. Teraz, miejmy nadzieję, jest już trochę inaczej.

- Owszem, wtedy nie było czystej rywalizacji. Ale czy z tego powodu musimy teraz wygrywać wszystkie 34 mecze?

Powinniście ich wygrać jak najwięcej tym bardziej, że startujecie z ujemnymi punktami. Nie szkoda panu szansy na ich odzyskanie, która przepadła dlatego, że klub nie wpłacił kaucji za rozpatrzenie sprawy?

- Jako trener nie chciałbym się wypowiadać na ten temat. Niestety brakuje sponsora, który pomógłby właścicielowi w finansowaniu klubu.

Ale brak wpłaty nie wynikał chyba z tego, że Krzysztof Szatan nie miał 4 tys. zł. na uregulowanie opłaty sądowej. Po prostu ktoś tej sprawy nie dopilnował.

- Wierzę w to, że prezes Hytry, dyrektor Lula i pan Szatan to osoby, które mają na uwadze tylko i wyłącznie dobro klubu. Problem w tym, że zostali pozostawieni sami sobie. Tymczasem udało im się stworzyć drużynę bardzo mocną jak na warunki II ligi. To ich zasługa, że w klubie pozostali Arek Kłoda i Adrian Marek. Wiem, że z zewnątrz może to różnie wyglądać, ale osobiście mam do nich wiele szacunku za to, że mimo trudności pozostają tu i robią wszystko, by Zagłębie nadal funkcjonowało.

Pozostaje pytanie o to, czy właściciel klubu ma do pana równie duży kredyt zaufania, jak pan do niego?

- Najważniejsze dla nas nie są pojedyncze mecze, ale koniec sezonu. Ta liga jest trudna. Do walki o awans włączą się pewnie takie drużyny jak Pogoń i Zawisza. To wszystko będzie się jeszcze tasować i nie ma co popadać w skrajny pesymizm po kilku meczach. Niemniej jeżeli po kolejnych 3-4 spotkaniach drużyna nie zacznie grać tak jak byśmy tego chcieli, to wyciągnę odpowiednie wnioski i nie będę uchylał się od odpowiedzialności.

Komentarze (0)