Maciej Szmatiuk: Na boisku, to trzeba za przeproszeniem "zapieprzać"

Kapitan Arki Gdynia jako jeden z nielicznych zawodników - oprócz Słowaka Miroslava Bożoka - miał cywilną odwagę, aby po przegranym w fatalnym stylu pojedynku z Ruchem, wyjść z szatni i porozmawiać z mediami. Dowodzący z boiska drużyną zawodnik nie bawił się w konwenanse, tylko w prostych żołnierskich słowach podsumował postawę swojego zespołu w meczu z Niebieskimi.

- Nie chcę tłumaczyć się niekorzystnym dla nas terminarzem, ale w niedzielę graliśmy mecz w Bełchatowie, co na pewno wpłynęło na naszej postawę. Mieliśmy dwa dni mniej od chorzowian na przygotowania do kolejnego spotkania z nimi - rozpoczął analizę meczu kapitan gdynian. - Prawda jest jednak taka, że aby strzelać gole, to trzeba grać z pełnym zaangażowaniem, agresywnie i ofensywnie, a nam tego zabrakło. Kolejny raz straciliśmy bramkę z niczego. Oni grali w piłkę, ale po szybko zdobytym golu, cofnęli się na własną połowę. Musieliśmy grać atak pozycyjny i nie mogliśmy sobie poradzić z taką taktyką gości. W drugiej połowie Ruch oddał jeden groźny strzał i zdobył drugiego gola. Na boisku nie można jednak tylko podawać piłki. Trzeba walczyć i starać się tworzyć zagrożenie pod bramką rywali. Obrona przeciwnika musi czuć presję. A my ich nawet nie zmuszaliśmy do błędów. Ciężko więc strzelać gole, jeśli nie ma się do tego dogodnych okazji - kontynuuje Szmatiuk.

Już w trakcie spotkania z trybun padło pod adresem drużyny kilka mocnych słów typu: "Arka to my" czy "Arka grać k.... mać". Po końcowym gwizdku sędziego zawodników gospodarzy pożegnały przeraźliwe gwizdy. Zaś kilka minut po zakończonym meczu z Ruchem, prawie tysiąc rozwścieczonych i rozgoryczonych kibiców gospodarzy zebrało się pod stadionem i szatnią Arki, aby tym samym wyrazić swoją opinie o postawie swoich ulubieńców. Hasło: "Jeszcze jeden mecz przegracie, murowany wpier... macie!" - było jednym z delikatniejszych, jakie kierowano pod adresem graczy żółto-niebieskich. - Kibice wspierali nas przez cały mecz. A my tak naprawdę im się nie odwdzięczyliśmy. Nie dziwię się więc ich frustracji. To normalne, że wymagają od nas lepszej gry. Nasi fani wymagają za przeproszeniem "zapieprzania" na boisku, gryzienia trawy i walki do upadłego przez całe spotkanie! A tak to niestety nie wyglądało - szczerze wyznaje Szmatiuk.

- Podejrzewam, że gdybym był na ich miejscu i oglądał taki mecz, to również zareagowałbym jak oni. Jeśli drużyna gra dobrze i walczy jak z Cracovią czy z Lechią to nas oklaskują i dopingują. A jak wygląda to tak jak dzisiaj, to nie ma się co dziwić ich zachowaniu. Na taką postawę, to może sobie pozwolić Ruch, ale nie my - przyznaje rację fanom Szmatiuk. - W niektórych momentach brakowało nam zaciętości i zaangażowania. Nawet przegrywając dwoma bramkami, trzeba zapieprzać i gryźć trawę! Jak trzeba grać w takiej sytuacji, to pokazała nam Lechia w derbach. Po zainkasowaniu drugiego gola - światło zgasło i mecz już się skończył. A do końca było ponad pół godziny gry... - bezradnie rozkłada ręce stoper Arki.

Wielu postronnym obserwatorom meczów gdynian wydaje się, że oprócz słabych zimowych transferów, przyczyną słabszej postawy całej drużyny może być zbyt duża liczba obcokrajowców - czyli zwykłych najemników, którym nie zależy na utrzymaniu żółto-niebieskich w ekstraklasie. Zwłaszcza, że dużo graczy ma kontrakty tylko do czerwca tego roku. - Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że któremuś z moich kolegów mogłoby z jakiegokolwiek powodu nie zależeć. Nie wiem co o tym myśleć, nie wejdę przecież nikomu do głowy. O to trzeba by spytać się każdego indywidualnie. Nie wyobrażam sobie jednak, aby ktokolwiek sobie odpuszczał i chciał tylko dograć sezon do końca, z myślą, że jakoś to będzie. Jak nie tutaj, to gdzieś indziej - szczerze przyznaje kapitan Arki.

- Jesteśmy przecież w Arce zatrudnieni do 30 czerwca i że tak powiem naszym zasr.... obowiązkiem jest wyjście na boisko i zostawienie tam zdrowia. Zawodnicy pobierają z klubu bardzo dobre pensje, więc należy oczekiwać od nich adekwatnego zaangażowania. Musimy więc zapieprzać na boisku! - nie owija w bawełnę gracz Arki, pochodzący z Sośnicy i mający charakter typowego śląskiego walczaka.

Również kapitanowi tonącej Arki po zakończeniu rozgrywek wygasa umowa kontraktowa, ale jak sam mówi na razie priorytetem jest utrzymanie. Obrońca z Gdyni przyznaje, że rozmawiał już z zarządem klubu o przedłużeniu kontraktu nad morzem - choć rozmowy toczą się bardzo opornie: - To prawda, że z końcem czerwca kończy mi się umowa, ale rozmawiam cały czas na temat jej przedłużenia. Idzie to na razie dość wolno. Nie wiem natomiast, co chodzi po głowie moich kolegów. Naszym obowiązkiem jest gra do końca i dawanie z siebie wszystkiego na boisku. Nawet, jak komuś się nie podoba w tym klubie - to do 30 czerwca włącznie z treningami - powinien robić to, co do niego należy. Potem może opuścić pokład gdyńskiej Arki.

Pomimo nie najlepszego humoru po przegranej z Ruchem, jak na kapitana przystało, piłkarz wierzy, że za rok w Gdyni będzie ekstraklasa - Rok temu sytuacja była jeszcze gorsza. Z opresji nie wychodzi się jednak przed kamerami czy przed mikrofonem. Każdy z nas może dużo i pięknie opowiadać w mediach, kogo to my nie pokonamy, a trzeba przestać dużo mówić, a zacząć to w końcu udowadniać na boisku! Meczu nie wygra się przed kamerami telewizyjnymi. Teraz przed nami mecz z Koroną, czyli z zespołem, który możemy pokonać. Każdy musi jednak zagrać tak, jakbyśmy grali o życie - zakończył gdyński kapitan.

Tak wyglądały okolice szatni Arki, po przegranym 0:2 meczu z Ruchem Chorzów. (fot. T. Bołt)

Komentarze (0)