6 kwietnia 1996 roku to dla niego najważniejszy dzień w karierze. 24-letni Gruzin Michaił Kawelaszwili ku zaskoczeniu wszystkich zalicza swój debiut w Premier League. Trener wystawia go w pierwszym składzie Manchesteru City na derby z United. To szok, bo wcześniej nie zagrał ani minuty.
W 36. minucie jego kolega zgrywa mu piłkę głową w polu karnym. Kawelaszwili nie waha się i kieruje piłkę do siatki. Stadion szaleje. Niektórzy wróżą mu wielką karierę, ale to się nie spełnia. Kawelaszwili później nie jest już tak zabójczo skuteczny, ba marnuje sporo dobrych sytuacji. Przez 1,5 roku zagrał w 28 spotkaniach, ale strzelił tylko trzy bramki. Za mało jak na napastnika.
14 grudnia 2024 roku znowu usłyszy o nim cały świat. Zostanie prezydentem Gruzji. To pewne, mimo że wybory jeszcze się nie odbyły. Jest bowiem jedynym kandydatem. Przy okazji to zaufany człowiek miliardera, który dosłownie kupił sobie Gruzję.
Szara eminencja
Żeby zrozumieć Gruzję, trzeba opisać tę postać. Bidzina Iwaniszwili to biznesmen, którego majątek jest szacowany na 7,6 miliarda dolarów. To niemal 1/4 PKB całej Gruzji. Fortuny dorobił się w Rosji, gdzie mieszkał przez sporą część swojego życia. Był członkiem grupy wspierającej byłego prezydenta tego kraju Borysa Jelcyna. A gdy Putin przejął władzę, to przeprowadził się do Francji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Przez długi czas był sojusznikiem Michaiła Saakaszwilego, który obalił rząd podczas Rewolucji Róż po sfałszowanych wyborach w 2003 roku. Finansował nawet nowego premiera i jego reformy, które przybliżały rząd do członkostwa w Unii Europejskiej. Później jednak poróżnił się z Saakaszwilim i zapragnął władzy dla siebie. A gdy tak bogaty człowiek czegoś chce, to po prostu sobie to bierze.
Iwaniszwili założył partię Gruzińskie Marzenie i w 2012 roku zdobył władzę na fali rozczarowania rządem, którego oskarżano o korupcję i przekręty. Saakaszwili musiał uciekać z kraju. Po kilku latach wrócił, ale został wskazany w procesie, który dalej budzi wątpliwości i oburzenie Zachodu. Do dziś pozostaje w więzieniu, jest w fatalnym stanie. Niektórzy sugerują, że celem obecnego reżimu jest to, żeby nie wyszedł z niego żywy.
Od tego momentu Iwaniszwili niepodzielnie rządzi Gruzją. Bidzina to człowiek, który lubi władzę. Ale woli ją sprawować z tylnego siedzenia. Był premierem przez rok, lecz później usunął się w cień. Obecnie nie jest nawet prezesem swojej partii, ale nie ma wątpliwości, że to on podejmuje wszystkie decyzje. Jak to robi? Potrzebuje do tego posłusznych sobie ludzi. Takich jak Michaił Kawelaszwili.
Powiela rosyjską narrację
Skąd Kawelaszwili wziął się w polityce? W 2016 roku został posłem z ramienia Gruzińskiego Marzenia. W 2022 roku po napaści Rosji na Ukrainę zdecydował się założyć partię Moc Ludu. To tak naprawdę pionki Iwaniszwilego, którzy teraz, kiedy proeuropejska opozycja odmawia uznania wyniku wyborów, będą pełnić rolę sankcjonowanej opozycji.
Były zawodnik to przedstawiciel skrajnego skrzydła rządowego bloku, które powtarzało prorosyjską narrację. Choćby w sprawie wojny w Ukrainie i osób LGBT.
- Partia przyszłego prezydenta Gruzji i on sam są o wiele bardziej prawicowi - ocenia Bartłomiej Banasiewicz z Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej. - Wiele razy mówił o tym, że trzeba powstrzymać wpływy USA i zapobiec ukrainizacji Gruzji. W tegorocznych wyborach jego ugrupowanie startowało z listy partii Iwaniszwilego. Kawelaszwili niby ma swoją partię, ale dalej jest członkiem Gruzińskiego Marzenia, więc sytuacja jest mocno zagmatwana - dodaje w rozmowie z WP.
Tłumaczy, że to on namawiał do wprowadzenia w życie ustawy o "agentach zagranicznych", która była kolejnym krokiem do rozmontowywania opozycji. Antyzachodni rys Kawelaszwiliego pokazuje, w którą stronę przesunęło się Gruzińskie Marzenie, które jeszcze niedawno miało na sztandarach proeuropejskie hasła.
To pupilek wszechmocnego oligarchy. "Jest najlepszym ucieleśnieniem gruzińskiego mężczyzny. To wspaniały mąż i ojciec czwórki dzieci" - mówił Iwaniszwili o człowieku, który nie ma wyższego wykształcenia. W 2015 roku wykluczyło go to z walki o stołek prezesa Gruzińskiego Związku Piłki Nożnej. Na stanowisko prezydenta jest jednak idealny, bo ma jedną kluczową kompetencję.
- Iwaniszwili uważa, że spełni to, czego sobie zażyczy - mówi bez ogródek Banasiewicz.
Republika piłkarska
Gruzińska polityka jest na tyle wyjątkowa, że byli piłkarze zajmują w niej wysokie stanowiska. Kacha Kaladze, były piłkarz Milanu jest merem Tbilisi.
- Dalej jest członkiem Gruzińskiego Marzenia, ale opowiada się za integracją europejską, zaznaczając, że trzeba to zrobić w odpowiednim momencie. On też tłumił protesty w ostatnich latach, ale dalej cieszy się dużą sympatią w społeczeństwie - tłumaczy nasz rozmówca. Ale przeciwko czemu protestują Gruzini?
Ostatnia decyzja o zawieszeniu rozmów akcesyjnych z Unią Europejską wyprowadziła dziesiątki tysięcy ludzi na ulice, głównie młodych. Nie pierwszy raz. W październiku ludzie protestowali po wyborach, które według proeuropejskiej opozycji zostały sfałszowane. Wcześniej manifestowano przeciwko "ustawie o agentach zagranicznych", wprost skopiowanej z Rosji. Cel jest jeden - stłumienie opozycji.
Sytuacja na ulicach przypomina to, co wydarzyło się w Ukrainie na przełomie 2013 i 2014 roku na Majdanie. Służby porządkowe biją protestujących, używają wobec nich armatek wodnych czy też gazu łzawiącego. Największa piłkarska gwiazda Chwicza Kwaracchelia nie pozostała obojętna.
"Mój kraj cierpi, moi rodacy cierpią. To bolesne oglądać te wideo, które krążą po internecie. Zatrzymajcie przemoc i agresję! Gruzja zasługuje na Europę dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek" - pisał na swoim Facebooku piłkarz Napoli.
Niektórzy mogliby pomyśleć, że to młodzi ludzie protestują, chcąc bronić europejskich wartości, a starsi popierają Gruzińskie Marzenie. I choć po części to prawda, to jeden z legendarnych piłkarzy daje przykład, że może być inaczej.
- Popieranie protestów nie zależy od wieku. Szota Arweladze jest z tego samego pokolenia, co Kawelaszwili i Kaladze, a w nich uczestniczył - tłumaczy nasz rozmówca.
Usunięcie ostatniej przeszkody
Ale dlaczego Iwaniszwili tak bardzo chce mieć swojego pionka na stanowisku prezydenta? W końcu w gruzińskim systemie ten tak naprawdę niewiele może. Chyba, że dochodzi do protestów. A wtedy osoba ze środku systemu może dać sygnał do walki.
Tak jak Salome Zurabiszwili. W 2018 roku startowała w wyborach prezydenckich jako kandydatka bezpartyjna, którą wsparło Gruzińskie Marzenie. Nie była jednak mocno związana z partią Iwaniszwiliego. W czasie jej kadencji to ugrupowanie stawało się coraz bardziej prorosyjskie, co się jej nie podobało. Wychowana we Francji, w rodzinie antykomunistycznych dysydentów, doskonale zdaje sobie sprawę, z czym wiąże się brak demokracji.
Iwaniszwili zmienił więc prawo, tak by prezydenta wyłaniało kolegium elektorów, a nie zwykli obywatele. Składa się ono zaledwie z 300 osób i skonstruowane jest tak, by większość miało w nim Gruzińskie Marzenie. Dokładnie 211 z 300 uprawnionych to nominaci tego ugrupowania. Proeuropejska opozycja zbojkotuje wybory, bo uważa, że wyniki październikowych wyborów parlamentarnych zostały sfałszowane. Połowa elektorów to właśnie parlamentarzyści.
Jest więc możliwe, że Kawelaszwili otrzyma 100 procent głosów, a i tak część rodaków go nie uzna. Zurabiszwili już zresztą to zapowiedziała i nie opuści stanowiska pod koniec grudnia, kiedy wygada jej kadencja.
- Wiadomo, że prezydentka i obecna opozycja nie uzna wyborów i po części je zbojkotuje. Zobaczymy, jak zareaguje społeczeństwo, bo wybory parlamentarne, według części sfałszowane, wywołały ogromne protesty - kończy Bartłomiej Banasiewicz. Były zawodnik Manchesteru City nie będzie miał więc łatwego początku kadencji.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty