Hiszpania albo Holandia (okaże się po zaplanowanych na marzec ćwierćfinałach Ligi Narodów), Finlandia, Litwa i Malta - to rywale Polski w kwalifikacjach do mistrzostw świata 2026. Poza drużynami z I koszyka trudno było sobie wyobrazić lepszy zestaw przeciwników.
Do optymizmu jednak mi bardzo daleko. Jeszcze przed losowaniem było dla mnie jasne, że jako zwycięzca grupy na MŚ 2026 się nie dostaniemy, a na mundial będziemy mogli wślizgnąć się przez tylne drzwi - jak na MŚ 2022 i Euro 2024 - czyli przez baraże.
Jako zespół z II koszyka, musieliśmy trafić na jednego mocniejszego rywala, czyli sklasyfikowanego wyżej w rankingu FIFA. I niezależnie od tego, kogo byśmy wylosowali, nie liczyłem na sprawienie niespodzianki. Piłka nożna jest najpopularniejszym sportem na świecie, dlatego że jest nieprzewidywalna, ale reprezentacji Polski to nie dotyczy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Brutalna prawda
Smutna prawda o Biało-Czerwonych jest taka, że dla mocniejszych drużyn jesteśmy dostarczycielami punktów. W ostatnim pięcioleciu (2020-2024) przeciwko zespołom sklasyfikowanym wyżej od nas w rankingu FIFA zagraliśmy o stawkę 26 spotkań. Bilans tych gier jest kompromitujący: trzy zwycięstwa, osiem remisów i aż 15 porażek. Nie wygraliśmy takiego meczu od czerwca 2022 roku. Czarna seria trwa 11 spotkań (0-5-6).
A Hiszpania i Holandia to nie tylko wyżej notowani rywale - to drużyny z pierwszej 10 rankingu FIFA, a takiej nie pokonaliśmy od 2014 roku i triumfu ekipy Adama Nawałki nad Niemcami (2:0). Od tego czasu Polska rozegrała 14 spotkań o stawkę z przeciwnikami z pierwszej "10" tej klasyfikacji i nie odniosła ani jednego zwycięstwa (0-5-6, bramki 13:28).
Ani razu nie byliśmy nawet blisko zwycięstwa - na prowadzeniu byliśmy raptem w czterech z tych meczów, łącznie przez 57 minut. Więcej o tym wstydliwym fakcie TUTAJ. Niezależnie zatem od tego, czy zagramy z Hiszpanią, czy z Holandią, nie liczmy na cud i skupmy się na rywalizacji o drugą lokatę.
Pycha kroczy przed upadkiem
Poza Hiszpanią i Holandią rywale Polski w eliminacjach MŚ 2026 to "grupa marzeń", ale kto pamięta losowanie kwalifikacji do Euro 2024 i reakcję Czesława Michniewicza na zestaw przeciwników, tego może oblać zimny pot. Wtedy delegacja PZPN wyglądała, jakbyśmy wylosowali "dziką kartę". Ale to rzeczywistość była dziko brutalna.
Przerżnęliśmy eliminacje poprzednich mistrzostw Europy z kretesem. Zajęliśmy trzecie miejsce, ale mieliśmy gorszy bilans zarówno z Albanią (1:0, 0:2), Czechami (1:3, 1:1), jak i Mołdawią (2:3, 1:1). Lepsi byliśmy tylko od amatorów z Wysp Owczych (2:0, 2:0). Zagraliśmy w Niemczech, dzięki barażom, w których udział wzięliśmy z kolei dzięki wynikowi w Lidze Narodów.
Najpoważniejszym rywalem Polski do drugiej lokaty jest Finlandia - 69. zespół świata według rankingu FIFA. Ale - co brzmi absurdalnie, biorąc pod uwagę, w jakim miejscu była reprezentacja Polski w latach 2014-2020, kiedy w cuglach awansowaliśmy do trzech kolejnych turniejów - nie możemy jej zlekceważyć.
Finowie są w tym miejscu, w którym w el. Euro 2024 była Albania. Są na fali wznoszącej, ich piłkarze znaczą w Europie - powoli, ale jednak - coraz więcej. Skoro na kolana mogła nas rzucić Mołdawia, to może też Finlandia.
Pycha kroczy przed upadkiem, więc nie możemy pozwolić na jej grzech. Tym bardziej że Finlandia już napsuła nam krwi - w eliminacjach Euro 2008 zęby na niej połamał sobie Leo Beenhakker (1:3, 0:0). A to było w innej epoce, od tego czasu futbol tam ruszył do przodu.
Powrót do przeszłości
A my wróciliśmy do punktu wyjścia, w którym byliśmy 10 lat temu, gdy Adam Nawałka rozpoczynał epokę renesansu polskiej piłki reprezentacyjnej. Przecież my nie możemy być dziś pewni kompletu punktów nawet z Litwą i Maltą. I nie jest to złośliwość, a chłodna ocena możliwości tej reprezentacji. Zarówno drzemiącego (a raczej: uśpionego) w niej potencjału, jak i zdolności do autodestrukcji i kompromitacji.
Nie ma dziś w Europie wielu niżej notowanych w rankingu FIFA drużyn od Litwy (142.) i Malty (169.), ale dla nas to nie ma znaczenia. Oba te zespoły są sklasyfikowane nawet wyżej od Mołdawii (171.), gdy ta gotowała nam piekło w Kiszyniowie. Nigdy nie przegraliśmy z tak nisko notowanym rywalem.
Po losowaniu nie jestem optymistą, widząc, że mamy w grupie Finlandię, Litwę i Maltę. Nie jestem też pesymistą. Czuję się realistą. MŚ 2026 mogą być pierwszym turniejem od dekady, który obejrzymy w telewizji. I nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem. Bo skąd wziąć nadzieję?
Gorzej być nie może?
Za nami najgorszy rok w historii reprezentacji Polski, więc ktoś powie, że gorzej być nie może, bo od dna można się tylko odbić. Ale podobnie myśleliśmy po 2023 roku, w którym zebraliśmy łomot nawet od Mołdawii...
Z Euro 2024 odpadliśmy jako pierwsi i byliśmy jedną z dwóch najgorszych drużyn turnieju. Słabsza była tylko Szkocja, która jesienią wyrzuciła nas z dywizji A Ligi Narodów. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że Liga Narodów miała być dla selekcjonera poligonem przed startującymi w marcu el. MŚ 2026, ale mecze ze Szkocją, Chorwacją i Portugalią dostarczyły więcej pytań niż odpowiedzi.
Po Euro 2024 nie widać, by drużyna zrobiła wyraźny postęp w jakimkolwiek elemencie gry, a jesienne mecze ze Szkocją (3:2, 1:2), Portugalią (1:3, 1:5) i Chorwacją (0:1, 3:3) brutalnie obnażyły braki zespołu. Jeśli sukces rodzi się w bólach, to jesteśmy na dobrej drodze..
Nie jesteśmy jednak świadkami narodzin nowej reprezentacji Polski. Ona raczej się przepoczwarza. Ale w co? Na razie jest to przykry widok. Trudno wskazać kierunek, w którym długofalowo rozwijałaby się drużyna narodowa. W ofensywie polegamy przede wszystkim na zrywach Nicoli Zalewskiego i Piotra Zielińskiego. Robert Lewandowski jako snajper nie został do tej pory wykorzystany. Można nawet uznać, że jego najważniejsze atuty są marnowane i to najpoważniejszy zarzut do selekcjonera.
Gra obronna woła o pomstę do nieba. Za kadencji Michała Probierza na zero z tyłu zagraliśmy tylko w dwóch meczach o stawkę: z amatorami z Wysp Owczych (2:0) i w finale baraży z Walią (0:0, k. 5:4). W 12 pozostałych straciliśmy 25 goli, a i tak w wielu spotkaniach bohaterami drużyny byli bramkarze.
Czas na wstrząs
Probierz prowadzi selekcję na szeroką skalę. Umożliwił reprezentacyjny debiut 14 piłkarzom, ośmiu kolejnym wysłał pierwsze powołanie. Ale efekt tej "produkcji reprezentantów netto" jest daleki od satysfakcjonującego. Z odkryć selekcjonera w kadrze zadomowili się tylko Marcin Bułka, Jakub Piotrowski i Kacper Urbański.
Nie jest jednak winą samego Probierza, że polska piłka to pustynia, a takie róże na niej jak Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński wyrastają raz na dekadę. I to bez udziału systemu. Zresztą, będzie tylko gorzej, patrząc na kolejną lukę generacyjną w polskim futbolu.
Selekcjoner nieudolną zmianę pokoleniową firmuje swoim nazwiskiem, ale to pokłosie zaniedbań dziedziczonych dekadami przez kolejne zarządy PZPN: Mariana Dziurowicza, Michała Listkiewicza, Grzegorza Laty, Zbigniewa Bońka i Cezarego Kuleszy.
Zapomnijmy o wyjeździe na MŚ 2026. Nie mamy podstaw do tego, by realnie myśleć o udziale w kolejnym mundialu. Bardziej niż cudu w postaci awansu spodziewam się piekła zgotowanego przez reprezentację kibicom. Porzućmy wszelką nadzieję.
Lepiej dać się miło zaskoczyć, nie mając żadnych oczekiwań, niż potężnie rozczarować, licząc na Biało-Czerwonych. Dla mnie, biorąc pod uwagę stan polskiego piłkarstwa, brak awansu do MŚ 2026 nie będzie skandalem. Wstrząśnie jednak opinią publiczną i miejmy nadzieję, że zatrzęsie też budynkiem przy Bitwy Warszawskiej i zmusi siedzących tam działaczy PZPN do głębokich reform.
I tak już jest na nie za późno.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty