Z Neapolu Mateusz Skwierawski
Na wjeździe z lotniska biało-niebieskie barwy naćkane są wszędzie. Flagi mistrzowskiej drużyny czy wstęgi powiewają obok schnących na balkonie skarpet, tkwią na samochodach, sklepowych wystawach. Nikt nawet nie śmie wyłamać się z konwencji czczenia swojego klubu. Jest odsetek mieszkańców, którym przeszkadza gwar trąbek, klaksonów, petard i krzyków. To już jednak ich problem, jeżeli nie chcą przyłączyć się do zabawy.
W Neapolu trwa ekstaza. Pół miliona ludzi wyszło na miasto po ostatnim meczu sezonu z Sampdorią (2:0) i nikogo nie obchodzi plan na kolejne dni. Obrazki z miasta mówią jedno: impreza dopiero się rozkręca, a trwa już przecież od miesiąca.
Świętowanie w Neapolu rozpoczęło się od wyjazdowego remisu z Udinese (1:1) na początku maja, które zapewniło drużynie trzeci tytuł mistrza Włoch w historii. 33 lata oczekiwania na sukces sprawiło, że w mieście zapanowało kompletne wariactwo.
Miasto jak podwórko
Zatrzymanie ruchu na głównej drodze w celu odpalenia fajerwerków nikogo nie dziwi. Należy jedynie odczekać, aż seria petard wystrzeli i proszę, jedziemy dalej. Zaskoczeniem nie jest również zawłaszczona przez fanów stacja benzynowa służąca akurat za parkiet do tańca. Neapol w mistrzowskim sezonie jeszcze bardziej przypomina jedno wielkie podwórko.
ZOBACZ WIDEO: Imponujący start Polaka w Niemczech. Na początku odstawał
Od godzin porannych w wąskich uliczkach słychać donośny męski śpiew. To tylko kibic wyszedł na swój balkon z głośnikiem oraz mikrofonem i prywatnym recitalem raczy tłum tamtejszymi przebojami. Na placu Garibaldi grupa chłopców rozgrywa mecz, a bramką jest wejście do metra.
Neapolowi można przypisać słownikową definicję oddychania futbolem. Oni kochają na zabój. W cukierni przy San Gregorio Armeno kupimy ciasto Victora Osimhena - czekoladowe z żółtą posypką na wierzchu - od koloru skóry i włosów najlepszego strzelca zespołu. W restauracji kelner Lorenzo przyjmuje zamówienie w kapitańskiej opasce na ramieniu.
Ucho wychwytuje ciągle te same dźwięki: śpiewy, wiwatujące klaksony i trąbki. Nos: zapach jedzenia i swąd spalanej benzyny wypluwanej przez stare skutery.
W powietrzu powiewają ogromne banery z napisem "Grazie ragazzi" (dziękujemy chłopaki). Na budynku przy Piazza Plebiscito wywieszone są koszulki zawodników zgodnie z ustawieniem na boisku.
Może jest to miasto chaosu i bałaganu: pomazane, brudne od śmieci, klejące się, ale tu robi się to, co dusza zapragnie. Dlatego żaden z kierowców nawet nie pomyśli, by zwrócić uwagę ludziom idącym środkiem drogi w niebieskich koszulkach.
Milik? Łapią się za nos
W Neapol miłość równie często przecina się ze skrajnym uczuciem. Oni potrafią nienawidzić do bólu. W dzielnicy Case Nuove przeprowadzono pogrzeb. W ogródku przed blokiem kibice Napoli wbili krzyże w piach i wystawili trumnę, na której położyli flagi drużyn, z którymi rywalizowały o mistrzowski tytuł.
Tego typu grobowych akcentów jest więcej. Menadżer restauracji w centrum miasta złożył kwiaty pod autorskim, mniejszym grobowcem, z podpisem "Serie A 2022-23" i odpalił race.
A sto metrów dalej, na rogu przy pizzerii - uśmiercono polskich piłkarzy. Do drewnianej trumny przybito zdjęcie drużyny Juventusu - najbardziej znienawidzonego rywala Napoli we Włoszech. Z Wojciechem Szczęsnym i byłym graczem Napoli - Arkadiuszem Milikiem (obecnie piłkarzem Juve).
Dla polskiego napastnika, który w Napoli spędził cztery lata, nie ma taryfy ulgowej. W częstych rozmowach z tutejszymi kibicami przewija się wątek naszych zawodników. Na hasło "Milik" grupka fanów raczej pozytywnie wypowiadała się o napastniku, ale gest łapania się za nos jest jednak wymowny.
Dla tutejszych wszystko co związane z Juventusem - śmierdzi. Gonzalo Higuain, były świetny snajper klubu, od transferu z Napoli do Juventusu (2016 rok) od lat przyozdabia tutejsze papiery toaletowe.
Napoli sensem życia
- Świętujemy wszyscy, całym sobą, ale nie zapomnimy, kto ma z nami na pieńku. Kupiłeś już papier toaletowy z herbem Juventusu? - pyta z pełną powagą Francesco, gdy prosimy, by rozwinął pomysł "uśmiercania" rywali.
- Kreatywność kibiców Napoli nie zna granic, zwłaszcza jeżeli chodzi o rywali - tłumaczy Alberto Caccia, dziennikarz radiowy z Neapolu. - Łączą się tu skrajne emocje: wielkie szczęście i szaleństwo, bo drużyna jest dla naszej społeczności sensem życia. Z drugiej, fani pokazują reszcie kraju środkowy palec za lata szyderstw z naszego regionu - tłumaczy.
Stąd właśnie ten miesiąc miodowy w Neapolu. Mistrzostwo jest sukcesem wszystkich: trenera Luciano Spallettiego i drużyny, ale też prostych rzemieślników zarabiających na życie od rana do wieczora.
Polacy w tle
W ujęciu Włochów nie jest to na pewno mistrzostwo Piotra Zielińskiego czy pozostałej dwójki Polaków (Hubert Idasiak, Bartosz Bereszyński). Zieliński był kluczowym piłkarzem drużyny, opuścił tylko jeden mecz sezonu. Idasiak co najwyżej pełnił rolę rezerwowego, a Bereszyński otrzymał kilka szans, gdy tytuł był już przypieczętowany.
Ich zdjęcia oczywiście powiewają na mieście, można też kupić figurki z podobizną Zielińskiego, ale to nie ten poziom emocji. Bohaterów jest dwóch: Chwicza Kwaracchelia i Victor Osimhen.
Tutejsi mówią, że to Diego Maradona namaścił i "dotknął" Kwaraschelię, który świetnymi akcjami prowadził zespół do zwycięstw. Zieliński słynie z podania ocierającego się o geniusz, to on reguluje grę drużyny, zawsze był dla klubu ważny, lecz neapolitańczycy ubóstwiali innych. Nasi gracze sprawili jednak, że na ostatni mecz rozgrywek Serie A dotarło do Neapolu sporo polskich fanów
- W większości przyjechaliśmy z Gdańska. Zaplanowaliśmy wyjazd pół roku wcześniej - mówi Paweł. - Jesteśmy tu specjalnie na mistrzowską fetę. Chcemy zobaczyć, jak Polacy zdobywają mistrzostwo w tak niezwykłym miejscu. Jesteśmy zafascynowani prawdziwością Neapolu - mówi pozując ze znajomymi do zdjęcia z podobizną reprezentanta Polski.
Tytuł na konto Diego
Ale tak naprawdę to mistrzostwo ma jednego bohatera. Jest nim nieżyjący od listopada 2020 Diego Maradona. W co drugiej kawiarni "Boski Diego" ma swoje zdjęcie. Na murach budynków - niezliczoną liczbę portretów. Pod najbardziej popularnym muralem Maradony nie dało się wcisnąć igły. - To boski dotyk Maradony natchnął zespół, on wszystkiego przypilnował z góry - mówi "Dios" paradujący w peruce z czarnymi, kręconymi włosami, z których znany był idol neapolitańczyków.
To Argentyńczyk zdobył z Napoli dwa wcześniejsze tytuły mistrza kraju (1987, 1990). Maradona sprawił, że reszta kraju zaczęła liczyć się z Neapolem - do tamtej pory kojarzonym tylko z mafią, złodziejstwem i syfem. Dlatego właśnie każdy kolejny sukces klubu idzie na konto Diego i nic już tego nie zmieni. Ostatni gol sezonu Giovanniego Simeone z Sampdorią (2:0) jest tego potwierdzeniem.
Po pięknym uderzeniu z daleka, Simeone od razu pobiegł w kierunku ławki rezerwowych, podniósł koszulkę z zastrzeżonym numerem "10", w którym biegał Maradona, i oddał hołd Argentyńczykowi na oczach całego stadionu. A po spotkaniu drużyna wróciła do świętowania, bo przez ostatni miesiąc przerywnikiem od fety były tylko mecze ligowe.