Przyjście Lewandowskiego do Monachium z Borussii Dortmund nie było w Niemczech wydarzeniem. Nawet z polskiej perspektywy transfer ten nie powalił na kolana. Na prezentację napastnika w Monachium przyjechała jedynie niewielka, kilkuosobowa delegacja z Polski, i to z kilku redakcji razem wziętych. A od polskiej granicy do Bawarii to raptem kilka godzin jazdy samochodem. Jak od tamtej porty zmieniło się postrzeganie kapitana reprezentacji pokazuje jego przywitanie w Barcelonie na wypełnionym Camp Nou w to lato.
Wtedy, w 2014 r., dla Niemców to był mało spektakularny, ale naturalny krok w karierze Lewandowskiego. Miał on ofertę z Realu Madryt, ale lojalnie, tak jak wcześniej porozumiał się z prezesami Bayernu, wybrał ich propozycję, odchodząc z Borussi Dortmund.
W Bawarii Lewandowski spędził osiem lat. Dziś pamiętamy głównie dobre chwile, zwłaszcza ostatnie sukcesy. Ale było też sporo zakrętów.
ZOBACZ WIDEO: Kto będzie mistrzem Polski? "Oni po cichu robią swoje"
"Byłem rozczarowany"
Pierwsze zgrzyty zaczęły pojawiać się po sezonie 2016-17, w którym Lewandowski nie zdobył tytułu króla strzelców Bundesligi. Strzelił 30 goli, ale o jedną bramkę wyprzedził go Pierre-Emerick Aubameyang. Po tych rozgrywkach do prasy przedarły się pierwsze zarzuty.
- Jeszcze nigdy nie widziałem, aby był tak rozczarowany - stwierdził reprezentujący go wówczas na rynku niemieckim Mike Barthel w magazynie Kicker. - Robert powiedział mi, że nie miał wsparcia. Na dodatek mówił, że trener Carlo Ancelotti nie dał sygnału, aby partnerzy pomagali mu w zdobyciu korony króla strzelców. Naprawdę miał nadzieję, że drużyna będzie go aktywnie wspierała na murawie - opowiadał.
A "Lewy" potwierdził te słowa. - Byłem rozczarowany. To właśnie czułem po ostatnim meczu - mówił.
Wojna na słowa
Kolejne wypowiedzi rozsierdziły prezesów klubu, ostrzej zrobiło się już na początku następnego sezonu. Po trzech sezonach gry dla Bayernu - hegemoni na własnym podwórku, ale niedosycie w Lidze Mistrzów - Lewandowski w głośnym wywiadzie skrytykował politykę transferową klubu.
Monachijczycy odpadali na drodze do finału Champions League z hiszpańskimi zespołami (Barceloną, Atletico Madryt i Realem Madryt). "Lewy" mówił otwarcie.
- Bayern jeszcze nigdy nie zapłacił za piłkarza więcej niż 40 mln euro. W ostatnich latach nie rośliśmy razem z rynkiem, jak Real czy Manchester United. I teraz jest ogromna przepaść między sumami wydawanymi tutaj, a tymi największymi – mówi Lewandowski jesienią 2017 roku w rozmowie z "Der Spiegel".
Chciał się ewakuować
Jak pokazały późniejsze zdarzenia, Lewandowski celowo szczypał swojego pracodawcę, przemyślanie wywołał w Niemczech małą burzę, bo pragnął nowego wyzwania. Wtedy chciał go Real Madryt, Manchester United, w kolejce czekało PSG. Niedługo później Lewandowski zatrudnił Piniego Zahaviego - grubą rybę na rynku piłkarskich agentów. Miał jasny cel - zrobić kolejny krok w karierze.
To sprawiło, że Lewandowski i Bayern brali udział w otwartym konflikcie. Lewandowski utrzymywał swoje opinie w prasie, a Bayern, w swoim stylu - za pośrednictwem byłych piłkarzy klubu czy zaprzyjaźnionych dziennikarzy "Bilda" - kąsał Polaka.
W najpoczytniejszym niemieckim dzienniku nagle nastąpiło przestawienie wajchy, można tam było znaleźć serię niepochlebnych artykułów o Lewandowskim. Wcześniej właściwie tylko chwalono Polaka. Teraz pisało się choćby o jego złym wpływie na szatnie, toksycznym zachowaniu, czy egoizmie. Stefan Effenberg, zasłużony piłkarz Bayernu sprzed dwudziestu lat, nawoływał o pozbycie się "Lewego" z zespołu. Jak pokazała przyszłość - był to stały zestaw serwowany przy okazji, gdy "Lewy" miał plany niezgodne z linią klubu - jak choćby wtedy, gdy odchodził do Barcelony.
"Jest nam coś winien"
Wówczas panowała w klubie podobna narracja - że Lewandowski może co najwyżej ponarzekać w wywiadach. Karl-Heinz Rummenigge, wiceprezes Bayernu, stwierdził: - Za każdym razem, gdy usłyszę, że Lewandowski chce od nas odejść, wyciągam z szafy jego kontrakt, patrzę do, kiedy obowiązuje i spokojnie sobie dalej pracuję - i tak zamykał usta Polakowi.
Dwa lata później wydawało się, że Lewandowski doszedł w Monachium do ściany. Nie zmienił klubu, Niemcy go nie puścili, a drużyna zaczęła być naprawdę słaba.
Wiosną Bayern odpadł z Ligi Mistrzów po raz kolejny, a frustracja Polaka tylko rosła. On przecież od zawsze marzył o wygraniu tego trofeum. Tym razem Bayern nie pasował do tych rozgrywek, odpadł już w 1/8 finału. Dwumecz z Liverpoolem pokazał, jaką przepaść dzieli mistrzów Niemiec od zespołu Jurgena Kloppa. A Lewandowski? Był tłem, nie oddał strzału na bramkę Alisona.
Uli Hoeness, człowiek instytucja w Bayernie, jakby przeczuwał taki scenariusz. Jeszcze przed starciem z Anglikami powiedział o Polaku: - Jest być może najlepszą "9" na świecie. Na wielkiej scenie jest nam jednak coś winny - przypomniał. Niewielu spodziewało się, że najlepsze dopiero przed Lewandowskim.
Potrzebował tego
Do tej pory Lewandowski był królem niemieckiego podwórka. Seriami wygrywał z Bayernem puchary w kraju, gromadził kolejne korony króla strzelców Bundesligi, strzelał pięć goli w dziewięć minut, co było oczywiście fenomenalnym wyczynem.
To był zwykły wrześniowy dzień, Bayern wtedy odrabiał zaległości w swojej ekstraklasie, a 'Lewy" zaczął na ławce. Ale Pep Guardiola wpuścił Polaka po przerwie, bo Wolfsburg prowadził na Allianz Arena 1:0. I po koncercie Lewandowskiego przegrał 1:5 (wrzesień 2015).
Żeby jednak coś znaczyć poza Niemcami, polski piłkarz potrzebował ostatnich trzech lat. Wygrał Ligę Mistrzów, strzelając 15 goli w 9 meczach, pobił rekord Gerda Muellera i w jednym sezonie Bundesligi zdobył 41 goli. Wcześniej nikt nie dokonał tego przez 40 lat.
Ostatnie trafienie dające Polakowi miejsce w historii na zawsze, idealnie definiuje jego karierę - Lewandowski zdobył bramkę w ostatniej akcji ostatniego meczu rozgrywek. Pokazał upór i determinację - cechy towarzyszące mu przez całą karierę. Zrobił to w dniu urodzin swojej mamy Iwony, która nie pozwoliła mu się poddać kilkanaście lat wcześniej, gdy jako nastolatek został wyrzucony z drugiej drużyny Legii i chciał rzucić piłkę w cholerę.
Pierwszy raz zamilkną
Może i zasiedział się w Monachium, ale osiem lat w Bayernie były Lewandowskiemu potrzebne, by dziś być gwiazdą w każdym klubie na świecie. I tak właśnie jest w Barcelonie.
"Lewy" wygrał z Bayernem 19 trofeów, wszystkie najważniejsze puchary: krajowe i międzynarodowe. Jako zawodnik drużyny zajął drugie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki, do tej pory żaden polski piłkarz nie był wyżej. Dla Bayernu był robotem, maszyną, niezwykłym strzelcem. Zdobył 344 bramek w 375 meczach. Na koniec poszedł z prezesami na słowną wojnę, by odejść do Barcelony. Oliver Kahn mówił: "Nie odejdzie i basta!". Ale Lewandowski jak zwykle zrobił po swojemu. Gdy ktoś mówił mu, że nie ma na coś szans, on tylko się uśmiecha i za chwilę trzeba go za to przepraszać.
Po transferze do Hiszpanii Lewandowski odwiedził Monachium, spotkał się z drużyną, podał rękę Kahnowi, oczyścili atmosferę. Wtedy pożegnał się z kolegami. We wtorek po raz pierwszy wróci na Allianz Arena - do swojego domu. Będzie wielkie pożegnanie Polaka, kibice Bayernu oddadzą mu hołd, a później Lewandowski nie będzie miał skrupułów - zrobi wszystko, by Monachium po raz pierwszy zamilkło po jego trafieniu.
Mecz Bayern Monachium - FC Barcelona we wtorek o godzinie 21.00.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
Michniewicz wysłał zaskakującą wiadomość do Lewandowskiego. Co odpowiedział kapitan kadry?
Piotr Zieliński potwierdził, że słusznie się go czepiamy [OPINIA]