Marcin Klatt: Styl nie był dobry, ale o tym nikt nie będzie pamiętał

Spotkanie Warty z Sandecją zakończyło się skromnym zwycięstwem gospodarzy. Występ ekipy z Poznania nie należał do najlepszych, ale trafienie Marcina Klatta zapewniło jej komplet punktów. Po ostatnim gwizdku sędziego młody napastnik cieszył się z sukcesu swojego zespołu, jednak ubolewał nad tym, że w końcówce zmarnował wyborną okazję na kolejną bramkę.

"Klacik" wpisał się na listę strzelców na początku drugiej połowy, wykorzystując sytuację sam na sam z Mariuszem Różalskim. W 82. minucie powinien zdobyć drugiego gola, lecz tym razem fatalnie spudłował z bliskiej odległości. Skąd taka indolencja? - Otrzymałem bardzo dobre podanie od Błażeja Jankowskiego, ale niestety piłka podskoczyła na nierówności i nie zdołałem czysto w nią trafić. Dlatego uderzyłem obok słupka - wyjaśnił napastnik Zielonych.

Co ciekawe, nie tylko murawa przeszkodziła Marcinowi Klattowi. We wspomnianej sytuacji doszło do dość nietypowego zdarzenia. Chwilę wcześniej na boisko upadł Maciej Wichtowski. Poznaniacy kontynuowali grę, lecz młody defensor znalazł się na linii strzału. Gdyby futbolówka została posłana po ziemi, mogłaby zatrzymać się właśnie na nim.

Warta nie rozegrała w sobotę najlepszego meczu. W pierwszej połowie widowisko było senne. Drużynę ze stolicy Wielkopolski można pochwalić tylko za postawę w drugiej części spotkania. Wówczas zdecydowanie przyspieszyła i zaczęła dominować na boisku. Po strzelonej bramce miała jeszcze kilka stuprocentowych sytuacji. Zawiodła jednak skuteczność.

- Gdyby Bogusław Baniak widział nasze poczynania i kolejne marnowane okazje, straciłby pewnie mnóstwo nerwów - przyznał Klatt. - Najważniejszy jest jednak wynik. Za jakiś czas nikt nie będzie pamiętał o stylu. Mam nadzieję, że ruszymy w pogoń za czołówką, a trener już niedługo pojawi się na ławce.

Przypomnijmy, że opiekun Zielonych przebywa obecnie na rehabilitacji po zawale serca. Do pracy wróci najprawdopodobniej za kilka tygodni.

Komentarze (0)