Jacek Góralski zmienił latem klub. Z Kajratu Ałmaty przeniósł się do Bundesligi, do VfL Bochum. Z niemieckim zespołem nasz reprezentant podpisał umowę na dwa lata. Dotąd Góralski występował w Polsce, Bułgarii i Kazachstanie. Przy transferze do jednej z pięciu topowych lig w Europie pomogły zawodnikowi zwłaszcza mecze w reprezentacji Polski, w której "Góral" ma w ostatnim czasie coraz mocniejszą pozycję. Do tej pory wychowanek Zawiszy Bydgoszcz rozegrał dla kadry 21 spotkań. W ostatnim czasie miał jednak poważne problemy ze zdrowiem.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: W lipcu przeszedł pan operację oka. Co się stało?
Jacek Góralski, reprezentant Polski i zawodnik VfL Bochum: Na jednym z treningów dostałem piłką bardzo mocno w oko. Poczułem delikatny dyskomfort, ale nie chciałem odpuszczać treningów. Dwa dni później graliśmy sparing i zostałem trafiony w to samo oko z łokcia.
"Bild" pisał, że groziła panu utrata wzroku.
Przyznaję, zrobiło się naprawdę bardzo niebezpiecznie. Zamiast zgłosić się po meczu od razu do szpitala, czekałem, aż przejdzie. Nie sądziłem, że powikłania mogą tak szybko postępować. Zależało mi po prostu na tym, by pojechać z drużyną na obóz przygotowawczy. Trafiłem do nowego klubu, do Bundesligi i byłem z zespołem raptem tydzień. Po operacji doktor powiedział, że gdybym czekał jeszcze kilka dni, mógłbym stracić wzrok.
ZOBACZ WIDEO: Barcelona oszalała. "Nigdy nie wiedziałem czegoś takiego w stosunku do polskiego piłkarza"
Co dokładnie się wydarzyło?
Po pierwszej sytuacji zacząłem widzieć czarne kropki, ale wytłumaczyłem to sobie tak, że po tego typu silnym uderzeniu to musi być naturalna reakcja. Ale po sparingu było już trudno. W końcu zgłosiłem się do szpitala i okazało się, że odkleiła mi się siatkówka. Tamtejszy specjalista zadzwonił do świetnego fachowca, Timo Schulza.
Było późno, około północy i doktor już spał. Przyjechał jednak specjalnie dla mnie i zoperował mnie o pierwszej w nocy. Wszyscy w klubie byli bardzo przejęci, ale najgorsze za mną. Byłem na kontroli i wszystko jest dobrze. Jedyna zmiana jest taka, że od teraz będę grał w soczewce kontaktowej.
Całe szczęście, że nie skończyło się tragedią.
Słyszałem, że wielu piłkarzy gra w soczewkach. Moja siatkówka trzyma się teraz oka jak nowa. Po zabiegu miałem tydzień przerwy, następnie rozpocząłem delikatne ćwiczenia na rowerku. Później pracowałem indywidualnie, w siłowni, a przez następne dwa tygodnie trenowałem z drużyną, ale tak, żeby nie było kontaktu siłowego. Od poniedziałku ćwiczę już na maksa. Przy okazji - bardzo dziękuję klubowi za wielki profesjonalizm i pomoc na najwyższym poziomie. Opieka, z jaką się spotkałem, powinna być wzorem dla wszystkich klubów.
Jak ocenia pan swoje szanse na grę w Bochum? Trener Thomas Reis dał do zrozumienia, że pana styl gry jest potrzebny drużynie.
Fajnie, gdy trener dobrze ocenia zawodnika, po zabiegu od razu zadzwonił i powiedział, że na mnie czeka, ale wszystko i tak zweryfikuje boisko. Przyznam, że bardzo podoba mi się zaangażowanie i intensywność na treningach. Każdy trenuje mega ciężko, na sto procent, nikt nie odstawia nogi, gra jest czasem ostra.
Pan też lubi "podostrzyć".
Taki styl mi odpowiada, jest idealnie skrojony pode mnie.
Jak ocenia pan drużynę?
Skład jest wyrównany, nie ma dużej różnicy pomiędzy zawodnikami. Myślę, że każdy prezentuje mniej więcej ten sam poziom, jeżeli chodzi o umiejętności. Po stracie piłki chcemy ją bardzo szybko odbierać. Mamy kilka wariantów gry: trójką środkowych pomocników, dwójką defensywnych czy z dziesiątką ustawioną wyżej.
Można dużo mówić, ale puenta jest taka, że trzeba walczyć. Bundesliga jest bardzo wymagająca, awansowały Schalke i Werder, więc rywalizacja o utrzymanie będzie ogromna. Do Bochum przyszło sześciu nowych piłkarzy, drugi sezon dla beniaminka jest zawsze trudniejszy. Musimy się nastawić na walkę, ale paliwa nam nie zabraknie. Tamten sezon też był trudny, ale chłopaki dali radę.
Spodziewał się pan tego transferu?
Miałem jeszcze kilka opcji, ale po ofercie z Bundesligi nawet się nie zastanawiałem. Fajnie, bo jestem też bliżej domu. Z Kazachstanu latałem do Polski kilkanaście godzin. Poza tym w Niemczech mogę się pokazać i wypromować. Na pewno pomogły mi występy w reprezentacji, ale też dużo zawdzięczam dyrektorowi sportowemu - Sebastianowi Schindzielorzowi. Jest Polakiem i to on mocno naciskał, by prezesi mnie sprowadzili. Sebastian urodził się w naszym kraju, ale wychował się w Niemczech (to były zawodnik Bochum i młodzieżowej kadry Niemiec - przyp. red.). Mówi świetnie po polsku i pomógł mi na początku w kilku sprawach.
Przekonał się pan, że Bochum to niemal polskie miasto.
Już na treningach słyszałem okrzyki, typu: "Dawaj Góral". Zajęcia są w większości otwarte dla kibiców i sporo z nich przychodzi zobaczyć drużynę w akcji. Do tej pory chyba po każdym treningu rozmawiałem z kimś z Polski.
Wszyscy żyją klubem, w mieście panuje rodzinna atmosfera. Nawet w szpitalu lekarze cieszyli się, że idą na mecz 1. kolejki z Mainz (1:2). Widziałem to spotkanie z trybun, wybraliśmy się z rodziną. Atmosfera była świetna, tylko zabrakło nam trochę szczęścia. Remis byłby sprawiedliwy.
Czuje pan dużą różnicę w intensywności treningów w porównaniu do okresu gry w Polsce, Bułgarii czy Kazachstanie?
Bardzo podobne treningi miałem w Kajracie Ałmaty za kadencji trenera Aleksa Szpileuskiego. On czerpał wzorce z niemieckiej szkoły, bo pracował w Stuttgarcie i Lipsku. Taka ciekawostka, trener dzwonił do mnie latem, bardzo chciał mnie ściągnąć do Arisu Limassol. Gdy powiedziałem, że mam ofertę z Bochum, powiedział tylko: "Jacek, nie ma tematu". Dalej mamy bliski kontakt, jestem przekonany, że obejmie niedługo mocny klub w Bundeslidze. I wtedy do mnie zadzwoni.
A tak już na poważnie: czytam wywiady, że w Polsce się słabo trenuje i dopiero na Zachodzie można się przekonać, co to znaczy intensywność. Uważam, że to mocno przesadzona opinia. Śmieszy mnie to. Wszystko zależy od tego, kto jak podchodzi do obowiązków. Trochę sami siebie nie doceniamy. Mamy w kraju świetne bazy, stadiony, wszystko w Polsce się rozwinęło. Rozmawiałem o tym niedawno z naszym bramkarzem Manuelem Riemannem. Mówił, że ojciec jego żony ma firmę w Polsce i bardzo chwali, jak wszystko się zmieniło. 10-15 lat temu ludzie uciekali do Anglii i Niemiec, a teraz wiele osób chce wracać.
Ale pan i Robert Lewandowski na razie nie chcecie wracać.
Jego transfer do Barcelony jest wyróżnieniem dla całego kraju. Myślę, że każdy w Polsce był dumny z Roberta. Gdy będzie tak strzelał, jak w Monachium, to zostanie tam królem. Trochę szkoda, że nie dojdzie do naszego bezpośredniego starcia w Bundeslidze, ale z innymi Polakami postaramy się godnie zastąpić Roberta w Niemczech.
rozmawiał Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty
Grzegorz Krychowiak wspiera Macieja Rybusa. "Jest łatwym celem"
To nie jest fotomontaż. Na takim boisku zaczynał Lewandowski