Żeby Oluś biegał tak szybko, jak kiedyś jego mama. Weronika Wedler walczy o zdrowie synka

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Weronika Wedler i jej syn Aleksander
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Weronika Wedler i jej syn Aleksander

Cztery miesiące temu urodził się synek Weroniki Wedler i od pierwszych dni musi przechodzić kosztowną rehabilitację. Wszystko przez problemy z biodrami i stopami. Ratunkiem dla jego nóżek jest operacja.

W tym artykule dowiesz się o:

We wrześniu na świat przyszedł jej synek Aleksander. Nie obyło się bez komplikacji. Maluch ma obustronne zwichnięcie stawów biodrowych, a do tego stopy końsko-szpotawe, czyli zniekształcenie narządu ruchu. Po prostu jego stopy są w specyficzny sposób skierowane do środka i posiadają sierpowaty kształt. Przywrócić normalność może tylko operacja.

Sztab ludzi działa, by mały Oluś mógł w przyszłości stanąć na nogach. Już kilka dni po narodzinach zaczął ciężko pracować z mamą, lekarzami ortopedii i rehabilitantami. Najwięcej pracy wykonuje mama. - Jest metoda Vojty przeznaczona między innymi dla małych dzieci. Uruchamia się takie punkty, że dziecko samo ćwiczy i zaczyna używać tych mięśni, których powinien. Podczas rehabilitacji pani nam pokazuje ćwiczenia, a w domu trzeba to kontynuować - mówi nam Weronika Wedler.

Wyścig z czasem

Dwa lata temu Weronika Wedler postanowiła zakończyć sportową karierę i skupiła się na rodzinie. Powodem była kontuzja stopy, przez którą nie mogła trenować na takim poziomie, jak kiedyś. Czuła ból i musiała podjąć decyzję o porzuceniu zawodowego uprawiania sportu. Była lekkoatletka, brązowa medalistka mistrzostw Europy w sztafecie 4x100 metrów walczy o to, by jej synek był w pełni zdrowy. Prowadzi wyścig z czasem. Mały Oluś rozwija się tak, jak każde inne dziecko. Wkrótce powinien raczkować, później próbować chodzić. To jednak nie będzie możliwe bez operacji.

ZOBACZ WIDEO: Kapitalna forma Lewandowskiego. "Nadal istnieją rekordy, które Lewy może pobijać!"

- Często słyszy się o zwichnięciach, ale jego przypadek jest dużo poważniejszy. Musi mieć operację i nie ma opcji innego leczenia bioder. Czekamy na termin operacji w Krakowie, byłaby robiona na NFZ. Wtedy odpadłby nam koszt samej operacji, ale rehabilitacja to duże kwoty. Do czasu operacji co tydzień musimy jeździć do Krakowa, bo trzeba wkładać stopy w gips i co tydzień zmieniać opatrunek. Co tydzień mamy wycieczkę, co też generuje koszty - powiedziała Wedler.

Sama operacja nie będzie skomplikowana pod warunkiem, że zostanie przeprowadzona szybko. Wtedy lekarze nie będą musieli ingerować w kości, a biodra w przyszłości naturalnie się wytworzą. Alternatywą jest operacja za dwa lata i takie były pierwsze propozycje leczenia. - Wtedy trzeba łamać kości i sztucznie tworzyć panewkę biodrową. Dlatego nam zależy na tym, by jak najszybciej to zrobić. Była opcja, by prywatnie robić to w Niemczech, ale pojawiła się możliwość zrobienia tego w Krakowie i dlatego na razie tego się trzymamy - dodała mama chłopca.

Żeby Oluś biegał tak szybko, jak kiedyś jego mama

Jedna ze znajomych lekkoatletki napisała na Facebooku "żeby Oluś biegał tak szybko, jak kiedyś jego mama". Coraz więcej ludzi odpowiada na apel o pomoc. Leczenie będzie trwać długo, ale Wedler nie traci nadziei. - Od operacji synek będzie trzy miesiące w gipsie. Dla takiego malucha, który mógłby się już rozwijać, raczkować i zaczynać chodzić, to bardzo dużo czasu. Potem to wszystko trzeba nadrobić. Przed operacją musi mieć nogi w gipsie ze względu na stopy. Ten gips będzie mu towarzyszył przez wiele miesięcy - powiedziała.

Termin operacji nie jest jeszcze znany. Krakowski szpital może go podać w ciągu dwóch tygodni. - Lekarz mówi, że trzeba jak najszybciej, ale możliwości w szpitalu mają ograniczone - mówi Wedler. Chłopca wesprzeć można także poprzez przelew na konto fundacji. Numer konta to 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001, a tytuł przelewu "Wedler, 12289".

Oluś jest podopiecznym fundacji "Avalon. Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym". Walkę o jego powrót do zdrowia można wspierać przekazując 1 proc. podatku (KRS 0000270809, cel szczegółowy Wedler, 12289). Odzew znajomych byłej lekkoatletki jest duży. W pomoc zaangażowało się wiele osób. - Bardzo nas to zaskoczyło, że odbiór jest aż tak duży. To bardzo sympatyczne, że grono sportowców pamięta i chce nas wesprzeć - stwierdziła.

Zobacz także:
Polski zjazd olimpijski. Teraz wreszcie może być lepiej
Jacek Wszoła: Dziewczyny w sztafecie to istny cud

Komentarze (4)
avatar
Klemek
28.01.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
To jest choroba Charcota-Mariego-Tootha. Z tym się nie wygra można tylko złagodzić. Opinie lekarzy są podzielone kiedy operować. Jedni wolą gdy dziecko jest male- wtedy istnieje ryzyko że gdy p Czytaj całość
avatar
yes
28.01.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Współczuję. Przed wielu laty byłem zaangażowany w lepszą/łatwiejszą sytuację - zakończoną sukcesem. Ważne by mąż i ojciec zaangażował się.