Miała jechać na igrzyska. Nagle zmieniono decyzję. Rozpacz Polki

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / City-Press  / Na zdjęciu: Agnieszka Ellward
Getty Images / City-Press / Na zdjęciu: Agnieszka Ellward
zdjęcie autora artykułu

Agnieszka Ellward na obowiązkowe zgrupowanie przedolimpijskie przyleciała wprost z rejsu statkiem handlowym, na którym pełniła obowiązki oficera. Dwumiesięczny urlop spędzi jednak nie w Paryżu, a w domu.

Agnieszka Ellward to obok mistrza olimpijskiego z Tokio Dawida Tomali najmniej szczęśliwa reprezentantka Polski ostatnich dni. Zawodniczka niedawno dowiedziała się, że zamiast spełniać swoje marzenia podczas igrzysk, imprezę czterolecia będzie musiała śledzić w telewizji. Na decyzję działaczy nie miało wpływu ich wcześniejsze stanowisko, a także chęć władz PKOl, by w ostatnim momencie dołączyć ich do reszty zawodników. Mateusz Puka, WP SportoweFakty: We wtorek była pani w siedzibie PKOl, ale nie uczestniczyła pani w ceremonii ślubowania i nie jedzie na igrzyska w Paryżu. A jeszcze niedawno została pani zgłoszona jako rezerwowa do sztafety w chodzie sportowej. 

Agnieszka Ellward, reprezentantka Polski w chodzie sportowym: Obecnie wracam do swojego domu i mam czekać na telefon od władz polskiego związku. Decyzja o ewentualnym powołaniu mnie na igrzyska ma zapaść najpóźniej na dwa dni przed planowanym startem sztafety. Do tego czasu muszę pozostawać w pełni gotowości. Podjęto jednak decyzję, że nie będę mogła lecieć z resztą reprezentacji do Paryża i do czasu powołania mnie, nie będę mieć statusu olimpijczyka. Igrzyska najprawdopodobniej obejrzę więc tylko w telewizji. Jak się pani z tym czuje? Cała sytuacja jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Władze PZLA powoływały się na rzekome zasady MKOl i PKOl, ale to nie jest prawda. Przedstawiciele komitetu olimpijskiego chcieli nas [ją i Tomalę - przyp.red.] dołączyć do kadry, ale ostatecznie zablokowała nas federacja. Na końcu nikt nie zdecydował się nas poinformować, że chodzi o wewnętrzne zasady PZLA.

ZOBACZ WIDEO: "Pod siatką". Zawodnicy i zawodniczki już po ślubowaniu. Humory dopisywały

Jak w takim razie ostatecznie działacze uzasadnili swoją decyzję? Nie istnieje żaden przepis, który zabraniałby powołania nas, rezerwowych na igrzyska jako pełnoprawnych olimpijczyków. Taką rolę ma wielu innych zawodników, którzy polecieli do Paryża jako uczestnicy sztafet. W naszym przypadku postąpiono inaczej i chyba nikt nie rozumie, dlaczego tak się stało. Nikt w reprezentacji lekkoatletycznej nie ma takiej sytuacji jak my. Nie dało się przekonać działaczy do swoich racji? We wtorek byliśmy na spotkaniu ostatniej szansy, ale okazało się, że żadnej dyskusji nie ma. Choć od początku mieliśmy duże wsparcie od prezesa PKOl Radosława Piesiewicza, to PZLA dość jasno powiedział, że nie zgadza się na nasz wyjazd. Prezes PKOl bardzo chciał nam pomóc, ale nie był w stanie nic zdziałać, bo stanowisko PZLA było bardzo twarde. Jak wyglądają obecnie pani przygotowania? Staram się kontynuować normalne przygotowania. Wykonuję wszystkie treningi, choć oczywiście nie da się ukryć, że myśli są zupełnie gdzie indziej. Występ na igrzyskach był moim wielkim marzeniem, a ta szansa na ostatniej prostej została mi odebrana. Przecież już wcześniej było wiadomo, że jedzie pani jako rezerwowa. Kilka tygodni temu dostałam informację od koordynatora chodu Krzysztofa Augustyna, że jesteśmy w kadrze na igrzyska. Moja sytuacja jest nietypowa, bo nie jestem w stanie utrzymać się z uprawiania chodu sportowego i na co dzień pracuję jako oficer na statkach handlowych. Jeszcze na przełomie kwietnia i maja mój wyjazd do Paryża był mocno niepewny. Pewniakami do wyjazdu były wtedy Katarzyna Zdziebło i Olga Chojecka. Minęło jednak trochę czasu, a sytuacja się zmieniła na bardziej optymistyczną. Co konkretnie się stało? Katarzyna Zdziebło dostała kontuzji, a ja bardzo dobrze zaprezentowałam się na mistrzostwach Polski, na które przyjechałam na dwa dni wprost ze… statku. Tylko na tyle dni udało mi się załatwić urlop. Tuż po starcie musiałam więc wracać na statek. Chwilę później otrzymałam ultimatum, że albo pojawię się na obowiązkowym szkoleniu w Sankt Moritz, albo tracę szansę wyjazdu na igrzyska. Co pani zrobiła? Na szczęście moi pracodawcy mocno wspierają mnie w karierze, więc udało się mocno przemodelować grafik i znaleźć zastępstwo za mnie. Jeszcze do wtorku byłam przekonana, że jednak polecę na igrzyska. Dużo optymizmu wlał w moje serce prezes PKOl, który wprost zadeklarował, że ma dla nas miejsce w reprezentacji. Wszystko wydawało się proste do załatwienia, a jednak się nie udało. Rozumiem, że także z tego powodu ma pani dzisiaj żal do władz PZLA, że od początku nie stawiały sprawy jasno? Nikt z przedstawicieli PZLA nie pofatygował się, by zadzwonić do mnie z informacją, że jednak nie ma dla mnie miejsca w reprezentacji olimpijskiej. 15 lipca pojawiły się oficjalne listy uczestników igrzysk. Wtedy też zaczęły do mnie dochodzić dziwne informacje o tym, że jednak nie pojadę na igrzyska. Sama zadzwoniłam wtedy do koordynatora chodu sportowego Krzysztofa Augustyna, a w odpowiedzi usłyszałam, że przecież od początku było jasne, że nie jadę i przecież wiedziałam. Do dzisiaj zresztą żadnej innej oficjalnej informacji nie otrzymałam. I o to ma pani największy żal do przedstawicieli PZLA? Gdyby sprawa została postawiona jasno i uczciwie od początku, to nie musiałabym na siłę załatwiać sobie wolnego w pracy i mogłabym zająć się swoimi sprawami. Teraz jest mi odrobinę głupio, bo moja firma zrobiła naprawdę dużo, by natychmiast ściągnąć mnie ze środka morza na zgrupowanie. Gdzie pani dokładnie była, gdy dostała pani informację, że musi jechać na to szkolenie? Mój statek był wtedy akurat na pełnym morzu w okolicach Włoch. W ciągu czterech dni załatwiono mi zastępstwo, a firma okazała się bardzo przychylna i mocno mi kibicowała. Teraz będę musiała jakoś ich poinformować, że to wszystko w sumie było niepotrzebne, a ja najbliższe tygodnie spędzę w domu. Pracuję w olbrzymiej korporacji, gdzie brak jednego pracownika oznacza spore problemy. Będzie miała pani problemy w pracy? Na moje miejsce ktoś nagle musiał przylecieć z Polski na statek. Praktycznie z dnia na dzień firma musiała znaleźć pierwszego oficera, który podejmie się pracy w moim zastępstwie przez dwa miesiące. Ja w tym czasie miałam przygotowywać się do igrzysk i polecieć do Paryża. Do tego wszystkiego oczywiście dochodzi moje życie, które przewróciłam do góry nogami, byle tylko zrealizować marzenie i wyjechać na igrzyska. Czy całe to zamieszanie oznacza, że nie ma już pani ochoty na wyjazd do Paryża? Oczywiście, że chciałabym ostatecznie wystartować w sztafecie. Robię wszystko, by być jak w najlepszej formie, ale nie ma co ukrywać - w głowie nie ma spokoju. Nie jesteśmy na miejscu, nie mamy odpowiedniej aklimatyzacji. Nawet jeśli zostałabym wezwana na igrzyska, to wiem, że cały dzień spędzę w drodze. O idealnym przygotowaniu nie ma mowy.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej: Mniej pieniędzy na reprezentację Komisja Ligi poszła Legii na rękę

Źródło artykułu: WP SportoweFakty